piątek, 14 kwietnia 2017

Rozdział 25

        






                                           Salon Salvatore 



  W salonie unosił się płacz dziecka. Damon powoli nie dawał, sobie rady ze zniesieniem odgłosów jakie wydaje dziecko. Caroline próbowała je nakarmić, ale bezskutecznie. Kołysała powoli dziecko w ramionach cicho śpiewając. Wampir odwrócił się od okna i spojrzał na blondynkę z krzywą miną, po czym jego wzrok powędrował w stronę czarownicy, która siedziała cicho i przeglądała księgę razem z Willem. Zrobił krok w przód chcąc pójść dolać sobie alkoholu, ale zatrzymał się w pół kroku słysząc jak dziecko coraz bardziej płacze. Podszedł do blondynki szybkim krokiem i zabrał jej dziecko nim zdążyła zareagować.
- Damon to tylko dziecko! Oddaj je! - patrzała mu twardo w oczy.
- Nie umiesz się nim zająć jak widać. - obnażył kły w jej stronę.
- Jeśli coś jej się stanie...
- Prędzej mi od tego wycia... - przerwał jej, ale zamilkł w połowie zdania. Dziewczynka przestała płakać. Patrzyła na niego wielkimi brązowymi oczami. Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy, aż w końcu dziewczynka się zaśmiała i wyciągnęła rączkę w kierunku jego twarzy. Jakby chciała dotknąć kłów.
- Nie wierzę...- szepnęła cicho blondynka - jak to zrobiłeś? - wampir nie wiedział co powiedzieć, czy zrobić. Stał chwilę jak sparaliżowany, po czym się uśmiechnął do małej. Wyciągnął dłoń i po chwili blondynka podała mu buteleczkę. Damon nie patrząc na nikogo usiadł z dziewczynka w fotelu. Bez słowa zaczął ją karmić. Bonnie z Willem wymienili szybkie spojrzenia i się pod nosem zaczęli śmiać. Wampir miał gdzieś, co kto pomyśli. Nagle usłyszeli dźwięk dzwonka u drzwi. Caroline z lekkim uśmiechem podążyła otworzyć. Po kilku chwilach weszła do salonu razem z Meredith. Lekarka nie mogła zdusić śmiechu, widząc tego wrednego wampira z małą słodką dziewczynką w ramionach. Damon powoli wstał i poddał delikatnie małą dla lekarki.
- Ani słowa. - warknął cicho, spoglądając na blondynkę.
- Jak widać, źle nie miałaś - Meredith szepnęła do małej, a ta się zaśmiała.
- Co z nią będzie? - spytała blondynka.
- Jak na razie zabieram ją do szpitala, a później pewnie trafi do adopcji. - skinęła głową w stronę przyjaciół i zaczęła iść w stronę drzwi - Byłbyś niezłym ojcem.
   Chciał coś odpowiedzieć wrednego, ale po chwili namysłu się z tego wycofał. Nawet nie wiedział co miałby powiedzieć. Kiedyś myślał nad tym, żeby mieć dzieci, ale to było nie możliwe odkąd stał się wampirem. Usiadł w fotelu obok czarownicy, która się wciąż się uśmiechała do niego. Skinął głową na księgę, a ta tylko pokręciła głową smutno.
- Jak pokonany Kaia, to przejdziemy do naszej krainy. - zaczął Will - Tam rośnie te ziele, które jest potrzebne do odwrócenia zaklęcia.
- Nom, czyli czeka mnie przeprowadzka. - powiedziała w zamyśleniu mulatka - Nie poszłam na żadną uczelnię, tak jak Elena czy ty - spojrzała na blondynkę, była zbyt zajęta szukaniem zaklęcia by myśleć o nauce - Damon, a ty? Co zrobisz jak pokonamy Kaia?
- Ja...- czuł wzrok wszystkich zebranych na sobie, wziął głęboki oddech - nie wiem gdzie, ale wiem z kim. Jeśli Alice będzie chciała żyć u siebie, to ja też. Tylko fajnie, by było mieć jakiś portal, żeby braciszka odwiedzić.
- Sądzę, że to będzie możliwe - spojrzał Willowi w oczy - tylko rada musi się zgodzić. Moi rodzice są w niej, a oni cię lubią, was wszystkich. Za to co zrobiliście dla mnie i mojej siostry. 







                                       Dom na skraju lasu 



  Kai czytał księgę z zaklęciami, którą znaleźli podczas jednej z masakr, dokonanych przez nich w innym miasteczku. Alice siedziała na fotelu obok niego uśmiechając się szeroko. Palcami bawiła się swoimi włosami i przegryzała wargę. Kai tylko spojrzał na nią kątem oka.
- Bardzo cię lubię, ale możesz tak nie robić, póki nie skończę. - odwrócił do niej głowę, a ta się szybko zbliżyła i usiadła mu na kolanach.
- Jakoś nie mogę. - mruknęła mu prosto do ucha. Wypuścił trzymany w dłoni wisiorek i złapał ją za udo przyciągając do siebie.
- Powinnaś się mnie słuchać. - starał się na wrogi ton, jednak wcale mu to nie wychodziło.
- Wybacz, ale nie chce. - kącik jej ust uniósł się w górę. W tym samym momencie przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i zatopił palce w jej włosach. Złączył swoje usta razem z jej. Oderwała się od niego po krótkim czasie.
- Po co ci w ogóle Luke? - bawił się jej włosami i uśmiechał szeroko.
- Lubię denerwować moją siostrę.
- Nie za bardzo ona się ciebie słucha.
- Podobnie jak ty. - mruknęła i udała obrażoną, a on wzdychnął i przyciągnął ją znowu do siebie, Spojrzał w jej oczy i pomyślał o tym jak wykorzystac zaklecia z ksiegi. Wiedział, że jej przyjeciele i rodzina nie dadzą spokoju poki nie odzyskają jej. Musiał jakos cos  zrobic, by w koncu dali im spokoj. Było jedno zaklęcie, które mogło pomóc mu w jego celach. Uśmiechnął się szatańsko i pocałował swoją ulubienicę.






                                    Rezydencja Mikelson 



  Merlin stał w salonie czekając, aż reszta przyjaciół się zbierze i będą mogli ruszyć w drogę powrotną. Czuł na sobie czyjś wzrok. Jednak nie zrobił żadnego ruchu. Wciąż spoglądał przez okno. Po chwili poczuł, jak ktoś go lekko dotyka w ramię.
- Jak jest w twoim świecie? - usłyszał tuż obok głos siostry pierwotnych.
- Inaczej. - spojrzał na nią kontem oka, a od razu dostrzegł, jak patrzy na niego robiąc maślane oczy.
- Nie ciekawi cię ten świat? Może zostaniesz na dłużej?  Te miasto, jest bardzo ładne o tej porze roku. - kokietowała go i  złapała za rękę.
- Jestem potrzebny swoim przyjaciołom. - odwrócił się do niej. Gdy tylko to zrobił, to zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Tak, że nie było między nimi żadnej wolnej przestrzeni. Złapała go za najwyższy guzik w koszuli, nim jednak go rozpięła, to jej to uniemożliwił. A ona jak gdyby nic przegryzła wargę.
- Wybacz, ale już kogoś mam. - te słowa, nie zrobiły na niej wrażenia.
- Może jestem od niej lepsza? - druga ręką dotknęła jego klatki piersiowej, nie dając za wygraną.
- Nie. - stracił jej ręce z siebie i odwrócił się do schodów z których schodzili bohaterowie. Rebeca była nie zadowolona z takiego obrotu spraw. Rzadko, który mężczyzna potrafił się jej oprzeć.
- Siostra, zostaw naszego gościa w spokoju. - do salonu wszedł Klaus, który chciał osobiście podziękować za pomoc. Co było do niego nie podobne, ale coś w jego sercu czy głowie nie pozwalało tak po prostu im odejść, bez słowa. Po kilku krótkich pożegnaniach udali się w drogę powrotną. Pełni zapału ruszyli w kierunku Mistic Falls. Merlin mimo uczuć jakimi darzył młodą czarownice bał się powrotu. Wiedział, że nie może brnąć dalej w tą relację bo ją skrzywdzi. Snow razem z Davidem rozmyślali z uśmiechem o odzyskaniu córki i powrocie do domu.
- Snow? - książę przykuł jej wzrok - Wiem co myślisz o wampirach, ale ten Damon, on naprawdę jest dobry dla naszej córki.
- Ale to wampir, słyszałeś co mówili o nim?
- Snow, zmienił się. - już chciała mu przerwać, ale nie dał jej dojść do słowa - Może i jest jaki jest, ale dla Alice jest dobry. Chroni ją. - wzdychnęła głęboko.
- A Hookowi nie ufałeś. - zauważyła.
- Hook to Hook. Ostrożności nigdy za wiele - przekręcił oczami - po prostu go nie lubię. Alice już wybrała, nie zmieni zdania. Nie było mi łatwo go zaakceptować, ale jednak...nasza córka ma na niego ogromny wpływ. Daj mu szansę, jak nawali to go sam zabije.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. - złapała go rękę i spojrzała za okno. Bała się o nią, ale i tak wiedziała, że ona zrobi tak jak chce. Mało czasu spędziła z córką i synem, ale wiedziała jacy są. Przez to, że spędzili większość życia sami. Chciała ich odzyskać. Wiedziała, że tego może dokonać.




                                Dom na skraju lasu


  Caroline razem z Enzo obserwowali kryjówkę Kaia. Miała to zrobić razem z Bonnie, ale ona razem z Damonem i Willem zostali, żeby omówić plan. Enzo się zaoferował sam. Bądź co bądź polubił Alice, ale jeszcze bardziej lubił dokuczać blondynce. Słyszeli tylko odgłosy lasu. Nic więcej.
- Co oni tam robią? - szepnęła w zamyśleniu.
- Dużo rzeczy mogą robić. - pomachał brwiami z uśmiechem.
- Blee, ale ty niesmaczny. Alice by tego nie zrobiła. - skrzywiła się patrząc na dom.
- To nie jest ta Alice, którą wszyscy znają. Jest pod kontrolą, więc może wszystko. Tak samo jak wampiry kontrolują swoje ofiary.
- Masz rację. Po prostu chciałabym, żeby to się skończyło już. - spojrzał na nią porozumiewawczo. Chciał coś powiedzieć, ale jakiś ruch przy domu mu to uniemożliwił. Spojrzeli uważnie w tamtą stronę. Alice razem z Kaiem wsiedli do samochodu. Jechali tak przez kilka minut. 






                                              Ogród Salvatore 



   Czekali na powrót bohaterów. Will był napięty niczym żyłka wędkarska. Chciał początkowo jechać z Caroline, ale Damon go powstrzymał mówiąc, że nie da rady być spokojnym jak będzie coś się działo. Damon też nie mógł wytrzymać w bezruchu. Nie mogąc nic zrobić. Czuł się jakby się poddał o walkę o jej życie. Jakby zawiódł każdego. Nagle usłyszeli odgłosy dochodzące zza domu. Pierwszy wszedł Merlin, a za nim szli pozostali. Nie spojrzał ani razu na czarownice. Wymagało to od niego wiele wysiłku. Jednak po nim tego nie było widać, dlatego Bonnie czuła się jeszcze gorzej. Myśląc, że już całkiem nie obchodzi go jej los. Snow położyła na stoliku przy którym siedzieli, dwie buteleczki.
- To jej pomoże? - spytał wampir patrząc na butelki.
- Tak, to jej pomoże. - mruknęła cicho Regina opierając się o drzewo.
- Mamo, co jest? - Will patrzał raz na matkę raz na ojca, którzy nie wyglądali na szczęśliwych. - Coś się stało prawda? - Damon dopiero teraz dostrzegł, że mimo zdobycia odtrutki nadal są jakby pogrążeni w smutku.
- Jeden eliksir pomoże Alice, a drugi zabije Kaia. - Snow usiadła obok syna.
- Ale? - Will dalej się dopytywał, ale ona nie potrafiła spojrzeć jemu w oczy.
- On...- głos zabrał Merlin - ...Kai musi spożyć eliksir w ciągu godziny inaczej Alice umrze. - Jego słowa wisiały w powietrzu niczym fatum. Damon przez chwilę nie mógł się skupić na niczym. Jednak po chwili jego myśli płynęły szybko, niczym konie w gonitwie. Wstał i spojrzał na ich rodziców.
- Ten eliksir nie musi być tylko wypity prawda? Można zakląć płyn w jakimś ostrzu i go wbić, da się w ten sposób prawda? Wtedy na pewno on spożyje eliksir. - pytaniem zwrócił się do Merlina i Bonnie. Pierwszy raz Merlin na nią spojrzał i tylko kiwnął głową.
- Da się tylko on ma potężną moc. - zaczęła Bonnie. - mogę cię częściowo ochraniać przed jego atakiem...
- Pomogę ci. - wszedł w jej słowo, ona tylko złapała większy oddech.
- Mimo naszej pomocy to i tak jest bardzo ryzykowne. Jeden szybszy jego ruch, jeden nasz mały błąd, a możesz przypłacić życiem. - spojrzała na niego twardo.
- Okej...Ale powiecie mojemu bratu, że...albo nic mu nie mówcie. - uśmiechnął się pod nosem.
- Damon? - spojrzał na Snow, którą się do niego zwróciła, chyba po raz pierwszy odkąd się znają - Jak wracaliśmy, to David upierał się, że jesteś dobrym wyborem dla naszej córki. Ja nie chciałam tego przyznać, ale widzę, że się myliłam.
- Dziękuję. - nie wiedział co miał więcej powiedzieć.
- Chce ją chronić, dlatego nie byłam pewna.
- Ja też chcę i próbuje to robić.
- Ale pamiętaj tylko spróbuj ją zranić...- zaczęła palcem wskazując na niego.
- A mama da ci szlaban. - Will nie mógł się powstrzyma, żeby tego nie powiedzieć. Przez co chociaż trochę napięcie, które wszyscy trzymali w sobie zmalało.
- Dobra... - wziął jedną buteleczkę w rękę i spojrzał na czasowników - czas zrobić małe sztuczki magiczne. Chodź Bon-bon. - złapał ją za rękę i pociągnął do wnętrza domu. Za nimi poszedł Merlin. Usiedli w salonie i wymawiali zaklęcia nad sztyletem. Złapał ją nagle za ręce. Poczuła jak jej policzki robią się czerwone. Jednak nadal bardzo się starała, żeby być w pełni skupioną nad zaklęciem. Sztylet wchłoną cały eliksir i zaczął się czerwienić, po czym przygasł. Puścił szybko jej dłonie, wziął sztylet i wsadził go do kabury.
- Tylko uważaj z nim. - podał go dla Salvatora. Obok czarownicy usiadł Will i spojrzał na Merlina.
- Plan jest taki. Wy pilnujecie Damona, żeby dał radę a my się zajmiemy Alice. - powiedział w zamyśleniu Will.
- Może trzeba bardziej precyzyjnie plan ułożyć. - czarownica nie była pewna tego ogólnego planu.
- Zawsze może pójść coś nie tak. - zaczął Merlin - Nie możemy wszystkiego przewidzieć. Jeśli ktoś będzie chciał odpuścić i nie brać w tym udziału, to przecież nikt nie zmusza.
- Zaraz sugerujesz, że jestem tchórzem? - mulatka się najeżyła i spojrzała na czarownika twardo.
- Mówię tylko, że nie wszyscy muszą. - mówiąc to wydawało się że jest spokojny i arogancki. Jednak w środku był nie spokojny. Najbardziej ryzykował życie on, wampir i ona. Nie chciał, żeby coś jej się stało. Jednak zapomniał o jednym, ona nie jest tak jak dotychczasowe jego miłości. Bonnie się nie poddawała, nigdy. Wstała z twardym wzrokiem i podeszła do okna.
- Wrócę za kilka minut, dowiedzcie się od Caroline gdzie oni są. - spojrzała na Willa i wyszła. Zeszła po schodkach i spojrzała w dal. Miała już iść dalej, ale usłyszała otwierane drzwi. I się obejrzała. Dołączył do niej Merlin. Nie była pewna co powiedzieć, czy się ruszyć. Ustał obok niej i skinął głową w stronę jej domu. Pokiwała lekko głową i ruszyła przodem.
Przez kilka chwil żadne z nich nie powiedziało ani słowa. Szli obok siebie, krok za krokiem.
- Przepraszam. - szepnął wciąż idąc.
- Za ignorowanie, czy za sugerowanie, że jestem tchórzem? - czuła jak wszystkie trzymane dotąd emocje, chcą się wydostać na zewnątrz.
- Za wszystko...Bonnie...- złapał ją za ręce i odwrócił twarzą do siebie - nie uważam cię za tchórza. Po prostu nie chciałem, żeby coś ci się stało.
- Czyli chciałeś mnie chronić? - puściła jego ręce - Jakoś tego nie widzę, nie patrzysz na mnie wcale, nic nie mówisz.Jesteś zimny i arogancki. A ty uważasz że się o mnie troszczysz?!
- Bonnie...
- Nie! Nawet jeśli mamy być tylko przyjaciółmi, właśnie przyjaciółmi Merlinie, a ty wcale tak się nie zachowujesz. Ja rozumiem klątwa i w ogóle, ale ...nawet o Alice dajesz radę się bardziej martwić niż ... - nie zdążyła dokończyć zdania. W tym momencie puściły mu hamulce, które trzymały go w ryzach. Pocałował ją, a ta mu się wcale nie opierała. Oderwali się od siebie po kilku chwilach.
- Ciężko mi utrzymać ciebie w bezpiecznej odległości od siebie. - wciąż wtulona w niego patrzała mu w oczy - Dlatego byłem chłodny. Może usiądziemy.- skinął głową w stronę ławki i po chwili już usiedli.
- Nie będziesz musiał trzymać mnie z daleka od siebie. - powiedziała zerkając na niego, spojrzał na nią pytająco - Znalazłam w księdze przeciw zaklęcie. Wiem jak zdjąć twoją klątwę Merlinie, ale potrzebuje czegoś co jest tylko w zaczarowanej krainie.
- Będę wolny... - szepnął cicho - ...będę wolny. - mówił to w taki sposób, jakby nie wierzył, że to jest możliwe. Setki lat zaklęty, a teraz mógłby być w końcu wolny.
- Tak, będziesz wolny. - spojrzał na nią i ponownie ją pocałował. Tym razem całował, jakby to był ich pierwszy pocałunek.
- Opowiem ci moją historię, pełną historię. Ta kobieta, w której byłem zakochany ...
- Vanessa?
- Tak, dowiedziała się, że bardziej pokochałem jej służącą Marie. Nie chciałem ranić Vanessy, dlatego też chciałem zrobić to powoli.
- To? Czyli zerwać z nią? - pokiwał głową.
- Jednak ona... nie mogła się pogodzić, że to koniec. Śledziła mnie i pewnego dnia dowiedziała się o mnie i o Marie...- zamknął oczy i zacisnął dłoń - ... gdybym choć przez chwilę pomyślał, to bym ją stamtąd wywiózł daleko...Nie wiedziałem, że Vanessa jest potężną wiedźma. Większą ode mnie...zabiła Marie na moich oczach...- otworzył oczy, a z nich poleciała łza.
- To nie była twoja wina. - ścisnęła jego rękę. Sama ledwo panowała nad sobą, żeby się nie rozkleić. Nie mogła uwierzyć w to, jakim cudem przeżył tyle lat, bez miłości, bez dania sobie tej radości bycia z kimś na kim ci zależy.
- Ale mogłem przewidzieć. Wiedziałem jaka jest Vanessa, że nie lubi tracić czegoś co miała. Potem gdy ją zabiła to rzuciła na mnie klątwę. Nie rozumiałem tego na początku. Później trafiłem na Sharon. Ona była ostatnią, z którą próbowałem.
- A ja będę pierwszą, która będzie po klątwie. I mam nadzieję, że ostatnią. - zaśmiał się razem z nią na te słowa.
- Bonnie...jeszcze nie zdjęliśmy klątwy. Nie wiem kiedy to się stanie, więc mimo znajomości zdjęcia klątwy...
- Mamy nadal pozostać daleko. Spokojnie rozumiem. - nadal się lekko uśmiechała.
- Czyli, masz nie myśleć o mnie non stop. Masz żyć, własnym życiem.
Wstali i pomału szli drogą do jej domu. Nadal się nie dotykali, ale tym razem wiedzieli, że jest dla nich nadzieja.
              

                


                                                Las


 
  Caroline szła za Enzo leśną ścieżką. Starali się iść jak najciszej się da. Blondynka napisała szybkiego sms-a do czarownicy. Byli całkiem niedaleko Mystic Falls przez co wiedziała, że przyjaciele zjawią się tak szybko jak to tylko możliwe. Wampir na nią spojrzał i kiwnął głową w stronę pobliskiego wielkiego drzewa, za którym po chwili się skryli. Nie byli pewni tego czego Kai szuka w środku lasu. Jedyne co podsłuchali to słowa Kaia, w których wspominał, że chce zlokalizować jedną ze starożytnych tablic. Tylko nie wiedzieli do czego mu była potrzebna. Alice usiadła na pobliskim wielkim kamieniu, a czarownik stał obok posągu i cicho wymawiał jakieś zaklęcie. Przez kilka minut nic się nie działo, zauważyli z daleka jak przyjechali ich przyjaciele. Czarownica napisała szybko do przyjaciół wiadomość. Po kilku minutach byli już wszyscy w jednym miejscu. Widzieli ich stojących przy posągu. Kai wyjął z kieszeni amulet po czym spojrzał na Alice, która się uśmiechnęła szeroko i kiwnęła głową. Chwilę później zniknęła, nie wiadomo gdzie.
- Wiem, że tam jesteście. Wyjdźcie. - czarownik zwrócił się do nich i się rozglądał dokoła. Bonnie razem z Damonem  i Merlinem zostali za drzewami, a reszta ruszyła na przód.
- Tylko bez sztuczek. - ostrzegł ich - Bo będziecie tego żałować. - nagle obok niego pojawiła się Alice, którą pchnęła lekko do przodu związanego Stefana i Elenę. Damon widząc brata chciał już wkroczyć, ale w ostatniej chwili Bonnie go powstrzymała.
- Szkoda, że nie ma tutaj twojego brata Stefanie, ale w ostatnich waszych chwilach macie chociaż przyjaciół. - za drzewami wampir ledwo panował nad sobą. Musiał ocalić nie tylko Alice, ale także swojego brata i Elenę.
- Nie dam rady, musimy zaatakować. - szepnął w końcu do czarownicy.
  Spojrzała na niego po czym utkwiła wzrok w Merlinie. Ten tylko pokiwał głową na znak, żeby zaczęła wymawiać zaklęcie. Damon zaczerpnął głębszego oddechu i ruszył między drzewami, zbliżając się nich. Bał się, że rzucane przez przyjaciół zaklęcie które miało go zrobić nie widzialnym nie zadziała, że Kai się czegoś domyśli. Ustał tuż obok Merlina, jego serce nigdy wcześniej tak mocno nie biło jak teraz. Musiał dostać się do Alice. Dwa rzuty.
  Jednym ostrzem w Kaia, a drugim w Alice. Musiał być precyzyjny w drugim rzucie, by nie zrobić wielkiej szkody dla ukochanej. Spojrzał na Kaia, który mówił do jego przyjaciół. Ostatni raz spojrzał na brata i na Elenę, po czym ruszył w kierunku Alice. Krok za krokiem był coraz bliżej. Trzymał w dłoniach sztylety, które mocniej ścisnął. Uniósł ręce by rzucić ostrza, jednak nagle go skręciło w brzuchu.
- Mówiłem żadnych sztuczek! - mina Kaia wyrażała chęć mordu. Wszystko się rozgrywało szybko niczym huragan. Jednym ruchem sprawił ból Salvatorowi, jednak nim upadł rzucił ostrza. Jedno przeleciało obok ucha Kaia, a drugie trafiło w Alice. Jednak niezbyt głęboko, przez co nadal była pod kontrolą czarownika. Bonnie razem z Reginą odpierali ataki czarownika, chroniąc tym samym przyjaciół. Sam Merlin natomiast postanowił ruszyć w kierunku związanych przyjaciół. Kątem oka zauważył jak Alice idzie w jego kierunku. Chciał rzucić zaklęcie odpychające, jednak nim to zrobił to zauważył jak Alice zostaje odrzucona w drugą stronę. Nie patrzył dzięki komu to się stało. Był pewien, że to Bonnie go ochrania. Szybkim ruchem rozciął sznur wokół Eleny i Stefana, którzy już po chwili byli wolni. Alice czuła płynącą wściekłość od Kaia. Przez co nie kontrolowała sie zupełnie. Jej oczy zwęziły się jeszcze bardziej niż u kota i ruszyła w stronę Hooka, który pomagał Damonowi wstać. Ugryzła go swoimi kłami w szyje, przez co pirat się zatoczył w tył ciągnąć ze sobą wampira. Damon ostatkiem sił wbił ostrze głebiej. Alice otworzyła szerzej usta i chciała już go ugryźć, ale się zatrzymała. Jej oczy powoli przybrały normalny kolor i rozmiar.
- Damon? - szepnęła cicho, była lekko zdezorientowana. Wampir się uśmiechnął, lecz po chwili przypomniał sobie o czarowniku. Kai wymówił jakieś zaklęcie i w jednej chwili wszyscy padli na ziemię, wszyscy oprócz jego byłych więźniów. Czarownik się odwrócił w ich stronę.
- Jesteście strasznie uparci, żeby ratować swoich przyjaciół. - spojrzał na Elenę, a potem na Stefana, który był gotowy do ataku - Ciekawe jak wam pójdzie jak ktoś z was jednak zginie.
 Mówiąc to odwrócił się do Eleny i rzucił ostrym kołkiem w jej stronę. Wszystko działo się w jedną sekundę. Elena myślała, że po chwili poczuje jak kołek się wbija w jej pierś. Jednak tak się nie stało. Przed nią stał Stefan, który się po chwili osunął na ziemię.
- Stefan! Nie, nie, nie! - Elena klęknęła obok  niego. Stefan lekko uśmiechając się zaczął przybierać kolor szarości. Kołek przebił jego serce. Dla wampira to oznaczało śmierć. Elena nie mogła powstrzymać łez, które leciały jedna za drugą. Damon powoli się podniósł nie odwracając wzroku od brata ani na chwilę. Złość w nim kipiała. Nie mógł uwierzyć w to co się działo. Tyle lat. Tyle złych wspomnień. Tyle cierpienia i wrogów. A teraz miałby więcej nie słyszeć moralnych gadek swojego brata. Nie słyszeć jaki brat jest idealny, a on wręcz przeciwnie. Zrobił krok w stronę czarownika, ale się zatrzymał. Stopą wyczuł sztylet, którym rzucił wcześniej w czarownika.
- Kto następny? - Kai szczerzył się jak psychopata. Podniósł rękę tym samym podnosząc Snow do góry.
- Mamo! - Alice nie miała siły by się ruszyć. Była całkiem wykończona byciem kontrolowaną. Will razem z Davidem próbowali się podnieść, ale zaklęcie uziemienia przez Kaia ciągle im to uniemożliwiało. Merlin próbował razem z Bonnie i Reginą przerwać zaklęcie Kaia. Jednak to nic nie dawało. Bonnie zauważyła dziwny przebłysk energii między posągiem, a Kaiem. Kiwnęła głową w tamtą stronę i dopiero po chwili Merlin z Reginą zauważyli to. Tym samym wiedzieli, że nie dadzą rady pokonać Kaia. Ten posąg dawał mu więcej energii niż oni mieli razem wzięci. Elena była zbyt pogrążona w smutku, by cokolwiek zauważyć. Alice nie spuszczała matki z oczu, jednak zerknęła po chwili na ojca, który głową razem z jej bratem wskazywali na czarownicę. Spojrzała na nią po chwili, a potem na posąg. Powoli ruszyła się w jego stronę, a Damon podniósł sztylet i kiwnął głową na ukochaną. Nie mogli popełnić kolejnego błędu. Nie mogli dopuścić by kolejna osoba zginęła.Słyszeli krzyki jej matki. Kai był rządny krwi i zemsty.
- Chyba kończymy tą zabawę. - wyszczerzył kły i ścisnął dłoń tym samym krzyki Snow się zdwoiły. Alice słysząc krzyk matki ze zdwojoną siłą ruszyła w kierunku posągu i go przewróciła. W tym samym czasie Damon wbił sztylet w plecy czarnoksiężnika, jednak nim to zrobił to nie słyszeli już krzyku Snow. Kai padł na ziemię nie robiąc żadnych ruchów. Nastała cisza. Alice stała nie mogąc się ruszyć. Patrzała na matkę, która leżała bez żadnego ruchu. Bała się do niej podejść. Bała się najgorszego. Widziała jak ojciec i brat klękają przy matce. Spojrzała na ukochanego, który patrzał na brata. Zauważyła przy ciele Kaia sztylet, którego potrzebowali do powrotu do domu. Myślała, że będzie się cieszyć z tego faktu. Jednak tak nie było. Nastała przerażająca cisza, w której słyszała tylko dźwięk swojego oddechu, szum liści i płacz swoich bliskich.