sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 20



                      Nowy Orlean

   Klaus siedział w barze i rozmyślał o tym jak odzyskać miasto. Potrzebował do tego pomocy, by wampiry odeszły od Marcela. W tym wypadku musiał odnaleźć młodą czarownicę, która może tego dokonać. Jednak też jest kolejny problem, jak ją się znajdzie, trzeba będzie wymyślić plan w jaki sposób ma mu zaufać. Kątem oka dostrzegł na końcu sali jak Marcel rozmawia z jednym ze swoich wampirów, a potem wychodzi. Wampir jeszcze przez chwilę zostaje po czym również wychodzi. Nick zostawił szklankę i ruszył za wampirem. Szedł za nim ulicami, aż skręcił w jakąś uliczkę. Przycisnął go do ściany i wysunął kły.
- Teraz masz wybór przeżyć i pracować dla mnie albo umrzeć. - puścił chłopaka, który na oko miał 17 lat.
- Co wiesz na temat dziewczyny imieniem Davina? Czarownica.
- Pierwszy raz słyszę. - Nick wysunął znowu kły i przycisnął go ponownie. - Naprawdę nic nie wiem. - puścił chłopaka, który się trząsł. Musiał być przemieniony nie dawno.
- Jak masz na imię?
- Theo.
- Od teraz pracujesz dla mnie, ale udajesz, że pracujesz dla Marcela. Masz się dowiedzieć gdzie trzyma czarownicę, jedno twoje słowo o mnie, a zabije cię bardzo powoli.
 Chłopak pokiwał głową i się oddalił. Nick wrócił z powrotem do baru, jednak już nie pił więcej. Chciał znaleźć czarownicę i odzyskać miasto. Z każdą sekundą czuł to coraz bardziej.


                   Ulice Mystic Falls

  Bonnie szła spokojnie ulicami, miała zrobić małe zakupy, a wieczorem zajść do dziewczyn na pogaduchy. Słońce tego dnia paliło nie miłosiernie. Ostatnie takie dni w tym roku, cieszyła się, że nie będzie musiała już się topić w słońcu, ale będzie tęsknić za taką pogodą. Nie wiedziała czemu jej myśli co jakiś czas wracały do Merlina i jego smutnych kocich oczu. Szła między alejkami w sklepie i wybierała produkty, jakie miała kupić i wrzucała do koszyka. Miała dziwne wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Rozejrzała się jednak nic nie zauważyła, potrząsnęła głową i dalej szła. W kolejnej alejce wzięła ostatni produkt, jaki był jej potrzebny. Odwróciła się z zamiarem pójścia do kasy, jednak na kogoś omal nie wpadła. Podniosła głowę i lekko się uśmiechnęła zdziwiona.
- Merlin, a ty co tu robisz? - wziął od niej koszyk.
- Szukam cię. - podeszli pod kasy.
- Z jakiego powodu?
- Chciałaś bym cię uczył. - pokiwała głową. - Masz czas dziś?
- Nawet teraz. - odpowiedziała jednym tchem na co się uśmiechnął szerzej.
- Tylko nie wiem po co mam cię uczyć, skoro nawet głupiego sztyletu nie mogę znaleźć.
- Już nie przesadzaj, sztylet ukryty jest przez mocne zaklęcie. A ty jesteś świetnym czarodziejem, Alice się wygadała. - zapłaciła za zakupy i wyszli na zewnątrz.
- Serio o mnie mówiła? - zapytał zerkając na nią.
- Troszkę i same dobre rzeczy. Uratowałeś ją i to nie raz.
Po kilku minutach  byli w domu Bonnie. Rozpakowała zakupy nucąc pod nosem, stale czuła na sobie spojrzenie kocich oczu. Spojrzała na niego i kiwnęła głową na znak, że jest gotowa. Wyszli do ogrodu, gdzie Merlin zaczął pokazywać jej różne kombinacje ciosów. Miała wrażenie, że on się z niej naśmiewa. Miała uczyć się zaklęć, a nie sztuki walki. Jednak on wywierał duży nacisk na to by uczyła się ciosów. Nie odpowiadał na jej pytanie dotyczące magii, tylko poprawiał jej postawę ciała. Przez ponad godzinę uczyła się każdego ciosu, jaki kazał jej wykonać. Ustał patrząc na nią w ciszy.
- Teraz się skup i zamknij oczy. Oddychaj tak jakbyś miała zostać powietrzem, które wydychasz. - posłuchała jego słów. Po paru minutach wyciszenia kazał jej otworzyć oczy, podnieść nogę i patrzeć w pewien punkt przed nią.
- Zbierz swoją moc wewnątrz siebie. Poczuj ją, pomyśl, że chcesz ją uwolnić i traf w tą butelkę przed tobą. Pamiętaj o oddechu, pełne skupienie.
Ustał za nią i przyglądał jej się w ciszy. Na tym jak kontroluje własny oddech, jak utrzymuje równowagę. Butelka się leciutko zachwiała i przewróciła.
- Nic z tego, miała pęknąć. - powiedziała Bonnie stając normalnie.
- Musisz trochę poćwiczyć. - uśmiechnął się pokrzepiająco.
- A po co były te walki? Myślałam, że...
- Że nauczę cię magii. - dokończył za nią. - Jeśli myślałaś, że to koniec treningu na dziś to się mylisz. Teraz zobaczyć, dlaczego uczyłem cię ciosów.
Ustał na przeciwko niej z wielkim uśmiechem i zatarł ręce.
- Spróbuj mnie uderzyć. - spojrzała na niego dziwnie, ale zrobiła jak chciał. Myślała, że odparuje jej atak jakoś łagodnie, ale się myliła. Gdy tylko chciała go uderzyć to on wykonał unik i użył magii prawie się nie ruszając. Upadła boleśnie na ziemie, spojrzała na niego.
- Połączenie trzech rzeczy, skupienia, mocy która cię unieszkodliwiła i znajomość ciosów, które zwykle ktoś robi. Te trzy rzeczy umożliwiły mi pokonanie ciebie. Nie kiedy znajomość walki jest niczym w porównaniu do magii, ale uważam, że ci się przyda ta wiedza. Teraz ty.
- Ale nie dam rady. - zrobił minę sugerującą, że nie przyjmuje odmowy. Bonnie złapała większy wdech i zaczęła dalsze ćwiczenia. Jednak szybko przestała mieć siłę, robiła coraz wolniejsze ruchy. Uderzał w nią raz po raz, a ona cofała się do tyłu chroniąc się przed atakami. Szli tak, aż przygwoździł ją do drzewa. Oddychała ciężko, próbując się uspokoić. Przez chwilę patrzeli sobie w oczy, ale on po chwili się wycofał.
- Koniec na dziś, odpocznij. - pokiwała głową.
- Może chcesz się napić czegoś zimnego? - mówiła nadal łapiąc oddech.
- Później porozmawiamy. - puścił jej oko i wyszedł z ogrodu zostawiając ją samą. Usiadła ciężko na ziemi. Czuła jak jej każdy mięsień odmawia posłuszeństwa. Wcześniej myślała, że z niej drwi, a teraz wie, a nawet czuje, że było inaczej.


                       Przed kinem 

  Wiał lekki wieczorny wiatr, chłopak stał przed budynkiem i wyraźnie na kogoś czekał. Sprawdzał co chwilę godzinę na zegarku. Chodził zniecierpliwiony w kółko, myśląc, że już się nie doczeka.
- Tyler? - odwrócił się słysząc jej głos. Miała na sobie czerwoną , zwiewną sukienkę  i botki kowbojskie.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz. - powiedział oniemiały. - Wyglądasz...bosko.
- Chciałbyś. - zrobiła kilka kroków w przód. - I dziękuje. To jaki film?
- Komedia romantyczna.
- Żartujesz prawda? - dostrzegła po jego minie, że jednak nie żartuje. - Ok to zmiana filmu.
- A co nie lubisz romantyzmu? - powiedział z przekąsem.
- Jeszcze chwila a wrócę do domu. - powiedziała przewracając oczami. Uniósł ręce w geście rezygnacji i wystawił jej ramię. Kolejny raz przewróciła oczami, ale złapała jego ramię. Liv się uparła, że wybierze film, bo jak widać on nie ma gustu. Mimo tego, że nie chciała to dobrze się z nim bawiła. nie był nachalny jak większość chłopaków.
- Było..było całkiem spoko. - powiedziała, gdy wyszli po seansie. Nachylił się, żeby ją pocałować, ale się uchyliła.
- Było spoko, ale nie aż tak. - dodała.
- Rozumiem, pospieszyłem się. - pokiwała głową i już miała coś powiedzieć, ale ktoś jej to uniemożliwił.
- No no no siostra. Nie sądziłem, że będziesz chodzić na randki.
- Kai...nic ci do tego. - warknęła, było widać, że cała się napięła. Tyler wyczuł między nimi złą atmosferę, ale także sztylet, który wystawał z jego spodni. Dokładnie ten sam sztylet, którego szukają.
- Tyler możesz mnie odprowadzić? - spytała wciąż patrząc na brata, ten tylko kiwnął głową. Kai zaśmiał się z całej sytuacji i zrobił dwa kroki w przód.
- Wilczek nie da mi rady. - Tyler spojrzał na niego zaskoczony.
- Uważaj siostrzyczko. - nie powiedział nic więcej i zostawił ich samych. Tyler przyglądał się jej w ciszy, a ona patrzała w miejsce, gdzie przed chwilą stał jej brat. Czuła na sobie palące spojrzenie chłopaka.
- On tylko żartował, na mnie już pora. - zrobiła krok w przód, ale on ją zatrzymał łapiąc za ręce.
- Liv? Widzę, że to nie był żart.
- Puść, albo zacznę krzyczeć. - warknęła wyszarpując mu się. Puścił ją, stał w ciszy i przyglądał się jak odchodzi. W głowie ciągle mu dźwięczały słowa Kaia. Zastanawiał się jak wiele o nim wie i kim oni są.
Liv szła nie pewnym krokiem do domu. Odkąd zobaczyła Kaia w barze wiedziała, że od teraz będą kłopoty. Usłyszała dźwięk telefonu z  torebki. Jej ręka się trzęsła, gdy otwierała zamek. Wyjęła telefon, lecz już nie zdążyła odebrać.
- Liv! - zobaczyła jak jej młodszy brat idzie ku niej - Miałaś nie chodzić sama.
- Poradzę sobie. Dodzwoniłeś się do ojca? - spytała z nadzieją.
- Tak, przyjadą jak najszybciej się da. - chciał coś dodać jednak zamilkł słysząc za sobą jak ktoś bije brawo.
- O to mi chodziło. - zobaczyli przed sobą Kaia z wielkim szatańskim uśmiechem. - Cały sabat niech się najlepiej zjawi. Tęskniliście za mną? - nic mu nie odpowiedzieli. - No jasne, że tak. Widzę to po waszych minach.
- Zostaw nas w spokoju. - powiedział twardo Luke podchodząc do niego, na co straszy z rodzeństwa się zaśmiał. Nim zdążyli zareagować to moc Kaia dusiła Luka. Kai stał patrząc na brata szyderczo z wyciągniętą ręką w jego stronę. Liv nie czekając dłużej użyła swojej magii, by pomóc bratu, jednak Kai był szybszy i w ułamku sekundy Liv została wystrzelona w powietrze. Przeturlała się po zimnym betonie.
- Jeśli chciałbym was zabić to zrobiłbym już dawno. - powiedział uwalniając Luka. Liv spojrzała na niego wycierając krew z ust.
- Nasz sabat wymaga, by jedno poświęciło swoje życie dla drugiej osoby. Czyli przeżyjesz albo ty albo ty. - wskazał kolejno na Luka i Liv. - Ojciec nie powinien się na to zgadzać. Chyba mi nie powiecie, że chcecie umrzeć? - spojrzał na nich oboje, którzy patrzeli po sobie z posępnymi minami.
- Tak myślałem. Jeśli chcecie żyć, to się do mnie przyłączycie. - klęknął przy siostrze.
- Nie ma takiej opcji. - mówiąc to Luke wstał. - Ty chcesz władzy, nie bez powodu zostałeś umieszczony na granicy świata.
- A ty jak myślisz siostrzyczko? - spojrzał w jej oczy. Chwile nic nie mówiła, jakby się zastanawiała. Po czym złożyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko plunęła mu w twarz. Kai prychnął wycierając twarz i wstał uśmiechnięty. Podał rękę by pomóc jej wstać, jednak ona jej nie przyjęła. Wstała sama i zajęła miejsce przy Luku.
- Dobrze, więc skoro tak chcecie się bawić to pożałujecie. Przekażcie ojcu, że na niego czekam. - zniknął w ciągu jednej sekundy. Rodzeństwo spojrzało po sobie z bezradnością.


                       Nowy Orlean 

  Blondynka chodziła ulicami miasta, kierowała się powoli do siedziby Marcela. Chciała po tylu latach, chociaż móc go walnąć za to, że pozwolił Klausowi na zasztyletowanie jej. Doszła pod drzwi, ale nie mogła wykonać kolejnego ruchu. Bała się, potrząsnęła głową odpędzając tą głupią myśl. Weszła rozglądając się dookoła. Zrobiła parę kroków, cisza się rozchodziła wszędzie. Żadnego szelestu, stała na podwórzu. Zobaczyła schody, które prowadziły na górę. Miała już ruszyć ku nim, ale poczuła gwałtowne szarpnięcie za ramię, które bolało nie miłosiernie. Odwróciła się i zauważyła kilkoro wampirów, którzy się szykują do walki z nią.
- Skoro tak prędko wam do grobu to mogę to załatwić. - warknęła, usłyszała gwizd i w tej samej chwili wampiry się uspokoiły i wyszły rzucając jej dziwne spojrzenie. Kilkoro z nich patrzało w zupełnie inną stronę. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła jak Marcel schodzi schodami do niej.
- Rebecka jak zwykle pełna temperamentu. - podszedł do niej z szerokim uśmiechem, a ona od razu walnęła go w twarz. - A to za co?
- Wiesz dokładnie za co. - pokręciła ze smutkiem głową.
- Bex, wiesz doskonale, że nie miałem żadnych szans z Klausem.
- Ale mogłeś się mu przeciwstawić! - krzyczała pełna złości i żalu. - Nawet mnie nie szukałeś!
- O to jest nie prawda, szukałem cię wszędzie, gdzie usłyszałem o Klausie, ale bezskutecznie. - złapał jej twarz w dłonie i przyglądał się wręcz z uwielbieniem.
- Klaus będzie chciał wojny o miasto. Ja to wiem, za dobrze go znam, by wiedzieć, że nie odda komuś władzy. Dlatego proszę cię Rebecko, zastanów się, po której chcesz być stronie. Nick może znowu cię wykorzystać i zasztyletować. Ze mną będziesz bezpieczna. - patrzała w jego oczy, czuła się dokładnie tak jak setki lat temu. Czuła nadal coś do niego, wtedy nie umiałaby mu się oprzeć. A teraz była całkowicie zdezorientowana.
- Jak chcesz go pokonać?
- Mam swój sposób, czarownica.
- Ta o której mówił Kol? - pokiwał głową. - Gdzie ona jest?
Nic jej nie odpowiedział tylko musnął jej policzek. Wróciła do mieszkania, gdzie byli jej bracia, jednak nic nie mówiąc udała się do swojego pokoju.
                     
                              Ulice

   Alice wyszła z domu od rodziców i wracała z powrotem do Damona. Przesiedziała u nich cały poranek, rozmawiając o wszystkim. Wcześniej chciała, żeby przestali ją traktować jak małą dziewczynkę, a teraz tego właśnie potrzebowała. Nagle poczuła dziwny skurcz w brzuchu i usiadła na ławce.
- Dobrze się czujesz? - podniosła wzrok i zobaczyła chłopaka, który wyglądał na zmartwionego.
- Tak, tylko... - przy kolejnym skurczu złapała się za brzuch.
- Masz to pomoże. - wyciągnął do niej rękę - spokojnie to tylko tabletka przeciwbólowa.
Nie chętnie ją wzięła, nie dawała rady już wytrzymać z tym bólem. Tylko dlatego ją wzięła, połknęła czując dziwny smak ziół i odetchnęła powoli się uspokajając. A nieznajomy usiadł obok niej. Spojrzała na niego czując ulgę.
- Jestem Kai. - wyciągnął rękę, a ona ją potrząsnęła.
- Alice, jak to możliwe, że tak szybko to działa?
- Zioła z paracetamolem, przepis praprabaki. Zioła zagłuszają smakiem impuls bólu przesyłanego do mózgu. - uśmiechał się od ucha do ucha. Miała dziwne uczucie, że go już gdzieś widziała.
- Dzięki. - nie wiedziała co ma powiedzieć więcej, wstała powoli - Muszę już iść.
- Odprowadzę cię. - ustał za blisko niej, znowu poczuła dziwne przyciąganie i usłyszała w głowię jakby pieśń. Smutną pieśń, pełną śmierci.
- Nie, dzięki. Mój chłopak będzie zły. - ledwo udało jej się to powiedzieć i poszła przed siebie. Nadal słysząc tą pieśń, jak słabnie, aż w końcu ucicha. Szła drogą do domu Salvatore, miała wrażenie, że coś dziwnego się dzieje. Nie miała pojęcia jednak co. Dziwnie się czuła, nie mogła skupić myśli. Nie patrzała nawet na to, którą drogą idzie, szła przed siebie.
- Alice! - usłyszała nagle głos brata za plecami, odwróciła się lekko uśmiechając. - Co tu robisz?
- Idę do Damona, nie widać?
- To po drugiej stronie miasta, a ty zaraz dojdziesz do jego granicy. - rozejrzała się, dopiero zauważyła, że znajdują się nie daleko lasu. Czuła dziwne przyciąganie, jakby las chciał, żeby tam przyszła.
- Chodź. - wyciągnął do niej rękę, a ona po chwili nie pewności ją złapała. Szli tak w drogę powrotną. Czuł, że z jego siostrą coś się dzieje, od momentu, gdy się wybudziła. Jednak nie pytał o nic, nie chciał jej niepokoić. Musi o tym powiedzieć Damonowi, na razie rodzicom wolał nic nie mówić. Już za dużo razy się o nich zamartwiali.


                      Salon  Salvatore

    Elena siedziała w salonie i patrzała na płomienie w kominku. Chciała porozmawiać z Alice, jak do tej pory nie miała okazji. Wiedziała, że dziewczyna nie długo przyjdzie do Damona. Źle się czuła z tym co widziała w barze. Nie musiała długo czekać, po paru minutach, usłyszała skrzypnięcie drzwiami. Wstała i zobaczyła jak Alice wnosi do domu torbę pełną zakupów.
- Nie musiałaś nic kupować. - powiedziała pomagając jej.
- To nie ja tylko mój braciszek. Uważa, że Damon jako wampir nie jada, więc ja tu z głodu padnę.- powiedziała szczerząc ząbki. - A ty nie ze Stefanem?
- Chciałam z tobą porozmawiać. To w barze, ja... - nie zdążyła nawet dokończyć.
- Wiem, co chcesz powiedzieć. I to też wiem, nie mam do ciebie żalu, tylko czasem zastanawiam się czy naprawdę przestało mu zależeć w ten sposób na tobie.
- On cię naprawdę kocha. Widać to gołym okiem, że jesteś dla niego najważniejsza. Jak umarłaś to świrował gorzej niż można by było przypuszczać. Przy tobie jest inny bardziej wesoły i otwarty.
Uśmiechnęła się słysząc to, po chwili usłyszały skrzypnięcie drzwi. Alice wyjrzała zza drzwi kuchennych, ale nikogo nie zauważyła. Nagle poczuła pociągnięcie za ręce i wylądowała na rękach Damona.
- No chyba się mnie nie boisz? - spytał z uśmiechem i  wniósł ją do kuchni. - O hej Eleno, Stefek cię wygonił? - spytał raz na nią zerkając. Nie mógł oderwać wzroku od Alice, którą postawił.
- Tak wygonił. Mówiłam ci. - dziewczyny się zaśmiały, a on spojrzał po nich zdezorientowany.
- Ale o co chodzi?
- Nic, nic, takie tam babskie sprawy. - powiedziała Alice i cmoknęła go w policzek.
- Dobrze nie wnikam. Możesz się spakować.
- Co? Dlaczego? - zdziwiona na niego patrzała tak samo jak Elena.
- Zabieram cię do domku nad jeziorem. - złapał w dłoń jabłko - Teraz mam kogo. - pomachał brwiami i ugryzł sporą część jabłka. Zostały same w pomieszczeniu, teraz miała pewność co do jego uczuć. Nie chciała być jakimś zastąpieniem i nim nie jest. Z wielkim uśmiechem weszła na górę i spakowała kilka rzeczy do torebki. Cieszyła się, że zostawiła je u Damona, w ten sposób nie musiała wracać do domu Tylera. A tam by się natknęła na braciszka, który by żartował z tego jak ona mogła się zakochać w wampirze.
- Zakochać? - spytała samą siebie trzymając jedną z koszulek w dłoni. Sama siebie zaskoczyła tą myślą, po woli do niej dochodzi to, że się zakochała. Nagle poczuła na swojej szyi pocałunek, potem kolejny.
- Dasz mi się spakować? Bo jeszcze chwila i zmienię zdanie. - wyszeptała cicho rozkoszując się każdym pocałunkiem.
- Nie zmienisz. - wymruczał.
- Aż taki pewny tego jesteś? - nie chciała by przerywał, ale to oznacza, że wylądują w łóżku i się w końcu nie spakuje.
- To daj mi skończyć. - otworzyła oczy i się do niego odwróciła. Spojrzał na nią tak, że jej serce biło jeszcze szybciej i lekko musnął jej usta. Z uśmiechem skończyła pakowanie rzeczy, zeszła z torebką na dół gdzie czekał na nią Damon. Otworzył przed nią drzwi i wsiedli do samochodu. Jadąc drogą rozmawiali i śmiali się. Nie mogła uwierzyć, że pobyt w tym świecie dla niej będzie tyle oznaczać. Z jednej strony była wdzięczna Sharon, bo teraz mogła patrzeć w roześmiane oczy ukochanej osoby.


                            Poddasze 

    Promienie słoneczne ledwie się dostawały do środka pomieszczenia, przez zasłony. Lampy były pozapalane oświetlając ciemność. Tylko lekki podmuch wiatru orzeźwiał pomieszczenie. Dziewczyna siedziała na łóżku pisząc w notesie. Chciała wyjść w końcu na zewnątrz, poczuć świeże powietrze na skórze. Marzyła też o kimś do rozmowy. Miała Marcela i tylko jemu ufała, ale pragnęła poznać także inne osoby. Usłyszała skrzypnięcie drzwi i zobaczyła jak Marcel wchodzi do niej z wielkim ciastem, które uwielbiała.
- Jak się czujesz? - zapytał, jak już siedzieli i jedli ciasto.
- Jest ok, tylko, że chciałabym już wyjść stąd. - zauważył smutek w jej głosie.
- Rozmawialiśmy o tym, ale coś wymyśle, żebyś się nie nudziła. Teraz jest nie bezpiecznie, zwłaszcza jak Klaus tu jest.
- Ufasz mu?
- Jasne, że nie. Dlatego musisz tu zostać, będzie chciał cię wykorzystać do swoich celów. - pocałował ją w czoło i wyszedł. Przeturlała się po łóżku, aż dotarła do zasłonki. Lekko ją uchyliła i zobaczyła jak Marcel odchodzi. Znowu została sama, wiedziała, że ją chroni, ale zaczynała powoli układać w głowie plan na wyjście na zewnątrz. Potrzebowała tylko kilku rzeczy, poszperała w pudłach i znalazła długi płaszcz. Nie było tego dnia bardzo gorąco, przez co miała pewność, że się nie ugotuje. Nałożyła go na siebie i spojrzała w lusterku. Westchnęła głęboko i podeszła do drzwi. Sięgnęła do klamki, jednak nim ją złapała to się zawahała. Nie chciała się sprzeciwiać Marcelowi, ale to było silniejsze od niej. Już po chwili poczuła na sobie orzeźwiające chłodne powietrze. Szła między ludźmi uśmiechnięta. Nie mogła uwierzyć, że po tak długim nie wychodzeniu, każdy nawet najmniejszy szczegół sprawia radość. Doszła do straganów, gdzie kupiła parę kwiatów. Wiedziała, że umiejętności magiczne i wykradania się jej przydadzą nie raz. Nawet Marcel nie zauważył kiedy zniknęły jego pieniądze, które nosił w spodniach. Rozpromieniona chodziła i mówiła każdemu dzień dobry. Nagle na kogoś wpadła, chciała przeprosić, ale zaniemówiła, gdy zobaczyła na kogo wpadła.
- To ty. - usłyszała z jego ust.
- Kol... - wyszeptała cicho, już chciała się wycofać i uciec, ale powstrzymał ją.
- Nic ci nie zrobię. - szykowała się do użycia magii. - pełno tu ludzi nie sądzisz? - dopiero teraz się opanowała, miał rację nie mogła użyć magii. Nie w tym miejscu.
- Chodź pogadamy, ale nie o magii tylko tak normalnie, zgoda? - brakowało jej rozmowy z kimś, ale nie chciała by tym kimś był brat Klausa. Kiwnęła jednak głową i dała mu się zaprowadzić do jakiegoś baru, gdzie usiedli w dalszym kącie, by nikt im nie przeszkadzał. Tak jak Kol powiedział, ani słowem nie wspomniał o magii, Marcelu, Klausie innych podobnych rzeczach. Rozmawiali o innych rzeczach, nie spodziewała się, że tak chętnie będzie z nim rozmawiać i żartować. Kol wydawał się zupełnie inny od tego co mówił Marcel.
- Muszę już iść. - wstała nagle, gdy tylko spojrzała na zegar.
- Odprowadzę cię. - również wstał i szybko ustał obok niej, ale ona zaprzeczyła ruchem głowy. - To kiedy będziemy mogli znowu porozmawiać? - spytał z nadzieją, a Davina pomyślała, że to może być pułapka.
- Jutro o tej porze tutaj, jeśli będzie twój brat...
- Nie będzie, obiecuje. - nie dała rady w to uwierzyć, ale tylko pokiwała głową. Nachylił się i pocałował ją w policzek, poczuła gorąco na nim. Przez chwilę patrzyła na niego w ciszy, a potem ruszyła przed siebie, w drogę powrotną.


                      Salon Tylera

   Siedzieli przy stole i od dobrych kilkunastu minut dyskutowali o tym jak mają wrócić do domu. Will nic nie wspomniał o dziwnym zachowaniu siostry, ale nie mógł o tym zapomnieć, ani na chwilę. Bał się, że znowu coś się stanie złego. Nie mogli jeszcze wrócić do domu, nie mogli utworzyć, żadnego portalu prawdopodobnie przez to, że Sharon rzuciła zaklęcie uniemożliwiające to. Musieli teraz znaleźć sztylet, to jedyny sposób, żeby zdjąć zaklęcie i stworzyć portal. Do mieszkania wszedł Merlin i spojrzał po ich twarzach.
- Nie mogę go namierzyć... - nie skończył mówić, bo Regina mu przerwała gwałtownie.
- Znowu. Co za pożytek z ciebie. - burknęła patrząc na niego.
- Nie dałaś mi skończyć, Wasza Wysokość. - dodał z przekąsem. - Magia, która zamaskowała go jest bardzo mocna. Potrzebuje trochę czasu i  namierzę sztylet.
- Nie będzie takiej potrzeby. - do salonu wszedł Tyler i usiadł na sofie - Wiem, gdzie on jest.
 Streścił im całe zajście sprzed kina i o tej dziewczynie. Teraz wiedzieli gdzie szukać sztyletu, ale też się dowiedzieli, kto jest ich prawdopodobnie kolejnym wrogiem. Musieli być gotowi na kolejne walki. Will usiadł ciężko w fotelu, miał nadzieję, że to będzie koniec niebezpieczeństw. Pokonali Sharon, a teraz mieli stanąć do walki z kolejnym wrogiem. Zaczął wątpić w to, że uda im się kiedykolwiek wrócić do domu.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 19




        
                Mystic Falls


  Wysłuchiwali tego co mówi im Merlin. Przez otwarte okno w salonie wlatywało chłodne powietrze, które poruszyło włosami siedzącej najbliżej okna Bonnie. Gdy Merlin skończył mówić, spojrzał na nią z ukosa. Ona podchwyciła jego spojrzenie. Rodzice Alice byli najbardziej zmartwieni całą sytuacją. Snow trzymała Davida kurczowo za rękę, jakby chciała się uspokoić.
- Czyli albo sobie przypomni za parę godzin albo dni, ale na pewno sobie przypomni? - David martwił się o swoją córkę. Jeszcze bardziej zaczęli się o nią martwić, gdy Will im opowiedział o wszystkim co się wydarzyło w tym świecie.
- To było bardzo silne zaklęcie. - zaczął czarownik spoglądając na nich. Czuł na sobie wzrok każdej zebranej tu osoby.
- Czyli może już nic nie pamiętać. - Damon nie wytrzymał i wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
- Możecie spróbować przypominać jej wszystko co się wydarzyło w jej życiu. - powiedział na spokojnie, nie przejmując się wściekłym wampirem.
- A ta broszka?- spytała Snow patrząc na stół. - Może jest zepsuta.
- Mamo, próbowaliśmy już wczoraj tego.
- Ja bym się o to nie martwiła - nagle odezwała się Regina, która tego dnia była nie zwykle cicha. - Ten kto ją zaczarował, czegoś chce, więc na pewno przypomni sobie. Tylko czego chce ta osoba?
- I po co mu nasza córka. - dodał David zamyślając się. Bonnie jeszcze chwilę z nimi posiedziała z nimi, po czym zebrała swoje rzeczy i wyszła z domu. Czuła wiatr we włosach, ktory sprawiał, że na jej ciele powstała gęsia skórka. Potarła ramiona, a już po chwili poczuła na nich kurtkę. Odwróciła głowę i zobaczyła lekko uśmiechającego się Merlina.
- Dziękuje. - skinął głową.- A tobie nie jest zimno?
- Nie, zdradzę ci tajemnicę. - rozejrzał się dookoła -  Nie jestem normalny.
Uśmiechnął się szeroko, a ona go odwzajemniła. Szli tak przed siebie w ciszy przez kilka chwil.
- Znasz jakieś zaklęcia? Eee to znaczy możesz mnie czegoś nauczyć? - spytała mulatka czując, że czerwienieje na twarzy.
- Uczyłaś się trochę z Reginą, prawda? - pokiwała głową. - Ja cię raczej nie nauczę nic nowego.
Przeczesał włosy palcami, a Bonnie poczuła, że jej nowy znajomy jest skromną osobą, ale i też znającą swoją wartość. Chciała żeby to właśnie on ją uczył. Czuła do niego szacunek, przez to jaki był.
- Jeśli chcesz to mogę ci pomóc w nauce.  - powiedział po chwili ciszy- ale  błagam nie mów do mnie pan, mistrzu  czy jakoś tak
- Spoko - zaśmiała się  i pokręciła głową - jak się znalazłeś w tym świecie? - spojrzał na nią z ukosa i się zatrzymał. Zerknął na ławkę nie daleko. Po chwili na niej usiedli, wziął głęboki oddech.
- Lubię poznawać światy. Jak wiesz moja historia dotyczy Króla Artura, tam się wszystko zaczęło. Przez Morganę, wylądowałem w Krainie Czarów, tam spotkałem Alice... - urwał i spojrzał  w niebo, jakby przypomniał coś złego. - Potem były inne światy i kolejne, aż natknąłem się na czarownicę, która mi powiedziała, że moja przyjaciółka będzie miała kłopoty w kolejnym świecie jaki chce zobaczyć. Miałem problem z dokonaniem wyboru. Bałem się, że wybiorę źle.
- Ale wybrałeś dobrze. - patrzeli sobie w oczy ze zrozumieniem.
- Co ze mnie za przyjaciel, jak nie wiem jak jej teraz pomóc.
- Przecież to nie twoja wina. - próbowała go pocieszyć.
- To moja wina. Przeze mnie Sharon powróciła. To wszystko co jej się tu przytrafiło jest moją winą.
Widziała w jego kocich oczach ból, po chwili odwrócił głowę. Nie chciał o tym rozmawiać, ani myśleć, zamknął oczy, jakby chciał odgonić myśli. Złapała jego rękę i ją potarła, otworzył oczy i spojrzał znów na nią. Lekko się uśmiechnął ściskając jej dłoń.
- Dobrego dnia. - mruknął i zniknął. Zaskoczył ją tym całkowicie, nie spodziewała się tego. Rozejrzała dookoła, ale już go nigdzie nie widziała.


             Pokój Alice

   Siedział na łóżku obok siostry i próbował jej przypomnieć cokolwiek. Jednak nic nie umiała sobie przypomnieć. Ciągle go zastanawiało dlaczego tak się stało, dlaczego nie pamięta niczego. Dziwnie patrzała przed siebie, nic nie mówiąc.
- To może spróbujemy z czymś jak przybyliśmy tutaj. Nie lubiłaś Damona, on... - ale mu przerwała nim skończył.
- Will, nie chce. Im bardziej się staram tym gorzej się czuje. Jeśli naprawdę jesteś moim bratem i mnie kochasz, to daj mi teraz spokój.
- Dobrze - przyjrzał się jej chwilę i ją przytulił. Wyglądała na zupełnie inną osobę, zagubioną i nie pewną. Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła ich matka. Spojrzała na nią smutno, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Na pewno jesteś głodna. Co powiesz na ciasto?
- Nie dziękuję - odpowiedziała machinalnie. - ale możesz zrobić naleśniki, proszę. - dodała widząc smutną minę matki. Kiwnęła głową z lekkim uśmiechem i wyszła.
- Idę do łazienki. - rzuciła bratu broszkę i wyszła z pokoju.
Czuła się dziwnie od czasu, gdy się obudziła. Miała prześwity tego co się działo wcześniej, ale myślała że to był sen. Nie wiedziała o tym, że się nie myli. Umyła twarz i spojrzała w lustro.Jej głowa opadła i po kilku sekundach ją znów podniosła. Oczy zrobiły się czarne.
- Czas na zabawę. - jej głos był nie naturalny. Otworzyła okno i przez nie wyskoczyła. Pobiegła przed siebie czując wypełniającą ją czarną magię.
  Will siedział dalej na łóżku i bawił się broszką siostry. Wzdychał głęboko myśląc jak przywrócić jej wspomnienia. Spojrzał po chwili na zegar na toaletce.
- Siedzi tam już półgodziny. Co ona tam robi? - podszedł wolnym krokiem do drzwi i zapukał.
- Alice? - odpowiedziała mu cisza. Zapukał ponownie i głośniej. Cisza. Spróbował kolejny raz i na górę wszedł David.
- Co jest?
- Siedzi tam już pół godziny. - David od razu poczuł nie pokój. Zapukał i dalej nic.
- Alice?! - już chciał wyważyć drzwi, gdy  nagle im otworzyła.
- Dalibyście spokojnie wziąć kąpiel. - wyszła osuszając głowę jak gdyby nigdy nic.
- Pukaliśmy, mogłaś odpowiedzieć. - mówił starając się uspokoić jej ojciec.
- Słuchałam muzyki. - pomachała im mp3 ze słuchawkami i poszła do pokoju. Obaj byli tak zdziwieni tym wszystkim, że nie zauważyli jak w wannie spłynęła woda z krwią.



                  Mystic Grill

  Damon wychodząc z domu Tylera czuł rozdzierającą pustkę, miał ochotę kogoś zabić. Jednak się powstrzymał i usiadł przy stoliku obok Hooka. Zdziwiony na niego spojrzał spode łba.
- Nie usiadłem, żeby się kumplować, nie martw się.
- To bardzo dobrze, bo nie mam zamiaru. - mówił przez zęby Hook, który dalej czuł wściekłość na wampira, przez odbicie mu jego ukochanej.
- Ale napić się chyba możemy? - spytał i po minie wywnioskował, że tak. Zamówili obaj drinki i nic nie mówiąc pili. Obaj byli zbyt skonsternowani na pewnej rudawej dziewczynie. Po kilku kieliszkach  miał dość, wstał od stolika i zostawił pirata samego.
- Nie myślałem, że będziesz z nim pić. - powiedział kpiąco Enzo.
- Zamknij się. Mogłeś tu być a nie, nie nie wiadomo gdzie. - odgryzł się mu wampir.
- Ejj spokojnie. Chyba naprawdę przyda ci się chwila zapomnienia. Chodź zapolujemy. - Damon nie był o tym przekonany, ale kiwnął głową. Wyszli z budynku w ciszy.
- A ty możesz powiedzieć, co jest z tobą i blondi?
- Nic nie ma. - nie mal warknął na niego.
- Spoko nie mój biznes, jest niezła w łóżku.
- Ehh chyba nie ma takiej z którą nie spałeś. - powiedział spoglądając na niego.
- Chyba nie. - udał, że się zastanawia. I po kilku chwilach wybrali swoje ofiary i zaczęli zabawę. Tego mu trzeba było chwili zapomnienia. Wiedział, że źle robi, ale nie umiał się zmienić nie całkiem. Nie zabił swoich ofiar, tylko jedynie kosztował ich krwi zapominając kompletnie o wszystkim.


                   Nowy Orlean

  Nick chodził ze szklanką w ręce i spoglądał na siedzącego w fotelu Elijahę. Obaj od godziny siedzieli w ciszy.
- I co braciszku, nic nie powiesz? - odezwał się w końcu Klaus. Najstarszy pokręcił głową i wstał, zrobił ku nie mu trzy kroki.
- Co planujesz w związku z Marcelem?
- Dowiesz się w swoim czasie. - Klaus nie więcej nie mówiąc wyszedł z domu. Szedł uliczkami miasta, jednak przystanął, dym z pobliskiego domu zatkał mu nozdrza. Machnął ręką i dalej szedł, minął bryczkę, która powoli przemierzała ulice. Ludzie powoli wychodzili z domów, miasto dopiero odżywało.
   Rebecka także chodziła ulicami miasta. Rozmyślała o Marcelu, ostatni raz jak go widziała jak Klaus ją zasztyletował, a Marcel się temu nie przeciw wstawił. Nagle jak na złość natknęła się na niego. Nie wiedziała czy się cieszyć czy uciekać. Jednak on nie dał jej podjąć decyzji i podszedł do niej.
- Rebecka, ja przepraszam. - prychnęła i przekręciła oczami.
- Jasne patrz bo uwierzę, że żałujesz.
- Bo tak jest, nadal cie kocham. - jej zimne jak dotąd serce przyspieszyło, jednak nie dawała po sobie niczego poznać.
- Nie wierze w ani jedno twoje słowo. - ucięła rozmowę, zrobiła parę kroków i złapał ją za ramie. Odwróciła się, miała coś już powiedzieć, gdy usłyszała swojego brata.
- Bex nie bądź nie miła dla gospodarza. - spojrzał z uśmiechem na Marcela, a ten go odwzajemnił.
- To ty kazałeś mu wybierać!- krzyknęła patrząc na Klausa.
- I dobrze na tym wyszedł. Lepiej wróć do domu jeśli zamierzasz się kłócić. - z wyraźnym  akcentem powiedział do domu. Miała dość szła szybkim krokiem, aż zostawiła w tyle Klausa i Marcela. Poczuła wibrujący telefon, wyjęła go z kieszeni i przeczytała wiadomość.

,, Idź pod dom Marcela, spotkamy się tam. Klaus się zajmie Marcelem.
                                                                                               Elijaha. ,,

Rozejrzała się dookoła i ruszyła w tamtym kierunku. Szła mijając ludzi zastanawiała się co bracia wykombinowali. I dlaczego maja się spotkać akurat przed domem Marcela. Gdy doszła zauważyła brata nie daleko domu.
- O co chodzi? - spytała.
- Sam nie wiem, napisał że mam natychmiast się tu znaleźć.
- Ja wiem czemu - doszedł do nich Kol. - chodzi o tą Davine, czarownice. Ty masz doskonale podeście do ludzi, może ją jakoś przekonasz do nas, a my - wskazał na Bex i na siebie - zajmiemy się obstawą.
Jeszcze chwile rozmawiali i ruszyli. Kol z Bex zajęli się ochroną, nie zabili ich, ale unieszkodliwili w taki sposób by ich nie zauważono. Eliajha wszedł do pokoju na górze nie zauważony. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz nic nie zauważył. Przeszukał szafki, jedna była zamknięta na klucz. Szukał wszędzie czy nie ma klucza w pokoju, jednak nic nie znalazł. Usłyszał szarpnięcie  za klamkę, nim jednak ktoś wszedł to starszy się stamtąd ulotnił. Mężczyzna rozejrzał się po pustym pokoju i zamknął drzwi. Eljaha  zszedł schodami i zauważył jak młodszy brat chowa zwłoki.
- Miało się obejść bez ofiar.
- Jak widzisz się nie dało.
- Bo wytrzymać nie mogłeś, jak zwykle. - odpowiedziała im siostra
- Bex lepiej nie zaczynaj ze mną, bo będzie kiepsko. - już chciała się na niego rzucić, ale starszy ją powstrzymał.
- Możecie to skończyć jak wyjdziemy. - spojrzał po ich twarzach i w wampirzym tempie zniknął, tak jak i jego rodzeństwo.
 Po kilku kolejnych minutach spotkali się w domu z Klausem. Czekał na nich cały poddenerwowany, pod pijał alkohol.
- I jak?
- Nie ma tam jej. - powiedział starszy, a Klaus spojrzał na Kola.
- Tak to na pewno było tam. - odpowiedział na nie zadane pytanie najmłodszy z rodzeństwa.
- Czyli ją gdzieś indziej przetrzymuje. - powiedziała Rebeca - może mi powie gdzie, nadal mnie kocha.
Klaus widział w tym zysk, dla tego się na to zgodził. Chociaż obawiał się, że Marcel ich będzie o coś podejrzewać.


                Salon Salvatore

   Damon, gdy tylko wrócił do domu wziął szybki zimny prysznic. Zawinął ręcznik wokół bioder i zszedł na dół po woreczek z krwią. Wolnym krokiem wrócił do salonu opróżniając woreczek z krwi. Nagle usłyszał jak ktoś wchodzi do pokoju, odwrócił się i zobaczył Alice.Uśmiechnął się szelmowsko.
- Mogę w czymś pomóc? - ona zakryła oczy dłonią.
- Tak, nie, to znaczy... - plątała się, była zakłopotana tym widokiem.
- Spokojnie. - podszedł do niej i zrzucił ręcznik. - Ok jestem ubrany. - gdy to powiedział to spojrzała na niego, ale od razu odwróciła głowę zażenowana.
- Już mnie przecież tak widziałaś.
- Ale nie pamiętam, możesz ubrać się. Proszę. - powiedziała czując, że się czerwieni.
- Dobrze już dobrze. - minęła chwila ciszy, która trwała dla niej wieki. - Już.
- Na pewno?
- Tak naprawdę. - pomału na niego spojrzała i zobaczyła jak stoi w spodniach.
- A góra? - zrobił protestującą minę, mówiącą , że tego już nie zrobi. Wiedział, że się mu przygląda i chciał by tak było. Tak jak wcześniej.
- To co cię do mnie sprowadza?
- Możemy pogadać, o nas? Chce wiedzieć co było...między nami. - nadal czuła, że jego ciało ją rozprasza.
- O tym możemy rozmawiać cały czas. - uśmiechnął się i zaprowadził ją do ogrodu. Rozmawiali dobrych parę godzin. Alice rozumiała wszystko to co było między nimi, ale nic nie mogła sobie przypomnieć. W pewnym momencie, chciał ją pocałować, jednak ona odwróciła głowę. Czuła się zagubiona, nie dawała sobie rady, każdy na nią napierał by sobie przypomniała, a ona miała coraz bardziej tego dość.
Wybiegła zostawiając Damona samego, nie słuchała jego nawołania. Zatrzymała się dwa zakręty dalej. Poczuła dziwne zawirowania w głowie. Oczy zrobiły się całkiem czarne i puste tak jak i ona.



   
                   W klubie 

   Po jakieś godzinie  Alice weszła do klubu. Czuła wszędzie alkohol, głośna muzyka grała zagłuszając inne dźwięki. Usiadła przy stoliku barowym i zamówiła drinka. Miała ochotę zabić wszystkich zebranych. Jednak starała się to robić nie zauważalnie. W głowie słyszała cichy szept, który jej mówił co ma zrobić. Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła głowę i zobaczyła młodego chłopaka, który siedział obok niej.
- Tak? - spytała z udawaną uprzejmością, trzepocząc rzęsami.
- Mogę postawić ci drinka? - w jej głowie szept podpowiadał jej jak może go zabić. Uśmiechnęła się zalotnie.
- Oczywiście, chętnie znajdę na ciebie czas. - położył jej dłoń na kolanie, jej wzrok spadł na dłoń, po czym spojrzała znów w jego oczy.
- Gwarantuje, że będziesz się dobrze bawić. - odpowiedział jej mruczącym głosem. , Nawet nie wiesz jak bardzo będę się bawić ' pomyślała uśmiechając się i już w głowie tworząc plan.
- Wiesz co, nie chce tu siedzieć. Chodźmy gdzieś się zabawić. - mówiła mrucząc mu do ucha. Jej dłoń wędrowała po jego torsie w dół. Wiedziała, że to na niego zadziała jak magnez. Nic nie mówiąc dał się jej prowadzić pomiędzy ludźmi do wyjścia. Szła przed nim kręcąc biodrami, wyszli na ulicę. Wokół nikogo nie było, ciemno i cicho. Zaprowadziła go w ciemniejszą uliczkę i się odwróciła.
- Chcesz to zrobić tutaj? - tylko się uśmiechała. Stali między budynkami, gdzie było jak najmniej światła. Przechylając głowę odpięła górne guziki bluzki, a jej towarzysz oblizał usta patrząc na nią łakomym wzrokiem. Odpięła kolejny i kolejny, aż zobaczył jej czarny stanik, który zakrywał jej piękne piersi. Palcem skinęła na niego by podszedł bliżej. Chłopak nie mógł dłużej już wytrzymać. Podszedł do niej i ją mocno objął, całując i napierając na nią, tak, że doszli do ściany. Po chwili całował jej szyje, a ona już wsysała z niego energię.
- Kręci mi się w głowie. - odpowiedział patrząc na nią, a ona się uśmiechała szatańsko. Złapała go za szyje, próbował jej się wyrwać, ale magią go zniewoliła. Zostawiła go w pełni świadomego, by wiedział, że umiera i kto jego zabija. Po jakieś minucie nie było już w nim żadnego życia. Odrzuciła jego ciało, które opadło głuchym echem. Zapięła guziki i ruszyła przed siebie. Zrobiła kilka kroków i nagle jej oczy znowu stały się normalne.
- Co ja tu robię? - rozejrzała się dookoła zupełnie nieświadoma tego co przed chwilą zrobiła. Ruszyła w drogę powrotną do domu.




                  Dach domu Salvatore

   Damon siedział na dachu i pił swój ulubiony burbon. Rozmyślał o tym jak odzyskać swoją dziewczynę. Wszystko wskazywało na to że musiał czekać, a on do takich osób nie należy. Jest nie cierpliwy, ale musi wytrzymać, kocha ją. Przez tą rozłąkę wie teraz to na pewno. Ona znaczy dla niego wszystko i jeśli ma poczekać to to zrobi. Nagle usłyszał czyjeś kroki z boku.
- Można wiedzieć, co cię skłoniło do przyjścia tutaj, braciszku? - spojrzał na siadającego obok Stefana.
- Chciałem spędzić czas ze swoim bratem , nie mogę? - dał bratu butelkę i obaj zaczęli pić.
- I jak tam z Eleną?
- W jak najlepszym porządku. I jak z Alice?
- Obudziła się, ale dalej nie pamięta nikogo. Merlin powiedział, że musimy poczekać najdłużej kilka dni, a jak w ogóle nie przypomni sobie nic? - wzdychnął głęboko i napił się kolejny raz.
- Musisz być cierpliwy.
- Taaa wiem. - pili dalej w ciszy oglądając gwiazdy. Damon był teraz bardziej uspokojony. Obecność brata dodaje mu wewnętrzną siłę. Patrzył w gwiazdy ze spokojem, gdy nagle z góry zobaczył idącą ulicą Alice, która się odwracała co chwilę.Zeskoczył z dachu, zostawił brata bez żadnego słowa. Stanął przed nią tak nagle, że upadła na ziemię.
- Przepraszam. - pomógł jej wstać. - Nie chciałem cię wystraszyć. Co tutaj robisz?
- Nie wiem. - wyglądała na zagubioną - to znaczy wracam do domu. - minęła go i ruszyła przed siebie.
- Mogę cię odprowadzić. - ruszył za nią, a ona się odwróciła się i na niego spojrzała.
- Damon? - kiwnął głową. - Proszę zostaw mnie, wiem co mówiłeś, że my..że ty i ja... ale ja potrzebuje, wytchnienia.
Podszedł do niej wolnym krokiem i złapał ją za ręce.
- Nie ważne co się stanie, nadal cię kocham. - powiedział, a ona spuściła wzrok i puściła jego ręce.
- Przepraszam, ale nie mogę. Potrzebuje przestrzeni, bo gdy jesteś obok to czuje presje na to by przypomnieć sobie wszystko. - zrobiła krok w tył i pobiegła przed siebie zostawiając go ze smutną miną.


              Mystic Grill 

   Kolejnego dnia Damon siedział przy stoliku z bratem i Eleną. On siedział w ciszy zamyślając się na tym o czym mówi dziewczyna brata. Spoglądał to na nią to na Stefana. Nie mógł uwierzyć, że się kłócili w przeszłości o nią. Byli szczęśliwi, a on już  nic więcej nie czuł do Eleny.
- Damon? - pomachała mu dłonią przed twarzą, spojrzał na nią. - Możemy spróbować metody zazdrości.
- Ale ona przecież nic nie pamięta, to się nie uda.
- Właśnie i to może być bodziec do jej umysłu, który przywróci jej wspomnienia. - dodał jego brat.
- Ok to co waszym zdaniem mam zrobić?
- Stefan stąd zniknie,a ty i ja będziemy wyglądać na zakochanych jak ona tu będzie.
- Ale..
- Damon, to tylko udawanie, chcesz ją odzyskać? - nie musiał mówić, każdy wiedział co teraz czuje. Tak jak wspominała Stefan opuścił bar. Rozmawiali jeszcze chwilę i oboje zauważyli jak do baru wchodzi Alice. Elena złapała go za rękę i zaśmiała się głośno tak, że przyciągnęła jej uwagę. Zbliżyła się do Damona i zaczęła udawać, że szepcze mu jakieś czułe  słówka. Damon zrobił swój najlepszy uśmiech, zmusił się wewnętrznie by to robić. Bał się, że ją straci, ze to jest to czego nie powinien robić. Alice ciągle na nich patrząc usiadła przy stoliku.
- Udało się.
- To co teraz? - spytał udając szczęśliwego.
- Gramy dalej. - spojrzała w bok i zauważyła bilard. - Wiem, naucz mnie grać. - wstała mówiąc na tyle głośno, że Alice ją słyszała. Przyglądała im się w zaciekawieniu. Damon wkładał w grę aktorską sporo wysiłku. Objął Elenę w pasie i pocałował w policzek. Alice im się ciągle przyglądała, skupiła się na uśmiechniętej twarzy Damona. Jego rysom ciała, temu jak przytula Elenę. Jego śmiech, gdy jest z nią. Całkowicie inny, jakby zapomniał o wszystkim. Patrzała na nich z posępną miną, nie wiedziała co ma zrobić. Elena śmiała się i pstryknęła Damona w nos, spojrzała w stronę gdzie siedziała Alice.
- Nie ma jej.
- Co? - rozejrzał się, ale nigdzie jej nie widział. Wybiegł z baru, ale tam też jej nie zauważył. Złapał się za głowę i ruszył przed siebie. Chciał ją znaleźć, bał się, że wróciła jej pamięć i pomyślała, że to jest prawda.



                   Doki - jezioro

  Alice szła przed siebie, aż znalazła się przy statku Hooka, który był widoczny tylko dla istot magicznych. Poczuła przyjemny wiatr we włosach. Weszła pomału na pokład i rozejrzała dookoła.
- Alice? Co tutaj robisz? - Hook wyszedł z kajut.
- Tak sobie, nie można. Wcześniej jakoś wytrzymać nie mogłeś, żebym tylko się z tobą zobaczyła.
- Zaraz ty pamiętasz. - powiedział z uśmiechem na twarzy.
- No coś tam pamiętam. - puściła mu oko.
Rozłożył ręce i rzuciła się mu w ramiona. Cieszyła się, że w końcu wszystko pamięta. Zaśmiała się głośno, nie chciała się od niego odrywać. Pech chciał, że Damon przechodził tamtędy, bał się, że pójdzie do Hooka i się nie mylił. Gdy tylko zobaczył ją całą uśmiechniętą i to przytuloną do niego, nie wiedział co ma zrobić. Stał jak porażony piorunem, był zły na siebie i na Hooka. Przyszła do Hooka, bo widziała go z Eleną. Z jednej strony chciał tam podejść i zrobić awanturę, ale wycofał się i wrócił do domu.
- Jak to się stało, że pamiętasz?
- Nie wiem, byłam w Grillu i jakoś tak nagle...jakby ktoś włączył pstryczek w moim umyśle i...- urwała i posmutniała. - ale już pamiętam.
- Coś się stało? - pytał poruszony.
- Nie, nie, wszystko gra. - starała się wyglądać na szczęśliwą. Ruszyli w drogę do domu Tylera.
  Szła z Hookiem rozmawiając o wszystkim. Chciała zapomnieć o tym, że widziała szczęśliwego Damona z Eleną. Naprawdę była zazdrosna, pierwszy raz to czuła, był jedyną osobą o jaką była zazdrosna. Doszli po kilku minutach do domu. Weszła i spojrzała dziwnie na rodziców, którzy siedzieli w salonie.
- Coś się stało? - spytała Snow.
- Tak. - podeszła bliżej i się uśmiechnęła. - pamiętam wszystko.
Snow uśmiechnęła się szeroko i zakryła usta dłonią, po czym nie wytrzymała i objęła ją mocno. Aż się zaśmiały, przytuliła się też do ojca. Z góry zszedł Will, który, gdy na nią spojrzał, od razu wiedział co się stało. Przyłączył się do nich i ściskali się w czwórkę.
- Wreszcie rodzina w komplecie. - powiedziała Regina patrząc na nich uśmiechniętych.
- Muszę coś jeszcze załatwić. - powiedziała Alice i wybiegła z domu, nie czekając na pozwolenie.
Wiedziała, że ta rozmowa ją nie ominie. Wolała ją przeprowadzić teraz niż później. Szła w kierunku domu Damona.


                  Ulice Nowego Orleanu

  Brązowowłosa dziewczyna szła ulicami mijając ludzi. Szukała pewnej czarownicy imieniem Sophie. Zauważyła po drodze sklep zielarski. Postanowiła do niego wejść.Od progu poczuła zapachy ziół, które drażniły jej nozdrza.
- Jest tu ktoś? - spytała rozglądając się po pustym pomieszczeniu.
- W czym mogę pomóc? - dziewczyna, aż podskoczyła na dźwięk głosu. Kobieta wyłoniła się z drugiego pomieszczenia.
- Szukam Sophie. - kobieta jej się przyjrzała dokładnie.
- A kto pyta?
- Jestem Hayley Marshall. - powiedziała i się rozejrzała dookoła,  a kobieta spojrzała na nią zaskoczona.
- Coś się stało? - spytała Hayley, która zauważyła jej minę.
- Twoje znamię. Od kiedy je masz?
- A ten pół księżyc, od urodzenia, czemu pytasz?
- To znak wilkołaków z Luizjany. Odejdź lepiej. - powiedziała z twardym wzrokiem.
- Ale gdzie znajde Sophie? - kobieta chwilę patrzała na nią nie przeniknionym wzrokiem, ale już po chwili napisała jej na kartce gdzie ją ma szukać. Hayley bardzo zależało na znalezieniu tej kobiety. To był jedyny trop na znalezienie swojej rodziny. Kobieta ze sklepu nie chciała powiedzieć nic więcej, musiała znaleźć Sophie, jak ją znajdzie to znajdzie potrzebne odpowiedzi. Nawet nie zauważyła jak na kogoś wpadła, podniosła wzrok na mężczyznę.
- Klaus, co ty tu robisz?
- Mógłbym spytać cię o to samo. - powiedział przyglądając się jej uważnie.
- Mam tu interes. - przystąpiła z nogi na nogę.
- Ja też. - odpowiedział krótko. Napięcie między nimi rosło z każdą chwilą. Ręką wskazał na znajdujący się nie daleko bar. Spojrzała w tamtym kierunku, a po chwili znowu na pierwotnego. Nie wiedziała czy się zgodzić, ale jednak ciekawość zwyciężyła. Z jednej strony chciała wiedzieć, co go tu ściągnęło i nie znała nikogo tutaj. Może on coś wie więcej, mówił jej umysł, gdy wchodziła z nim do baru.
  Pili zamówione drinki i patrzeli po sobie w skupieniu. Nie wiedziała co ma powiedzieć, wiec nie mówiła nic. Klaus z uśmiechem się jej przyglądał.
- Dobrze, więc ja zacznę.  Muszę odzyskać miasto z rąk Marcela. Myślałem, że bedziesz chciała zdobyć wilczka.
- To się myliłeś. Szukam swojej rodziny. - odpowiedziała podnosząc szklankę.
- Ciekawe. - mruknął, rozmawiali dalej już o innych sprawach. Hayley chociaż przez chwile zapomniała o swoich troskach.


            Salon Salvatore

  Damon siedział przybity i patrzył na płomienie w kominku. Naprawdę nie wiedział co ma zrobić. Był tak skupiony na oglądaniu płomieni, że nie zauważył jak ktoś wchodzi do salonu.
- Damon? - usłyszał jej głos i wstał momentalnie.- Możemy pogadać? To jest krew..
- Tak, tak...ja...to z woreczka - wytarł resztki krwi - to co widziałaś to nie jest prawda. - zaczął nie pewnie do niej podchodząc.
- Naprawdę? Nic do niej nie czujesz? - pytała patrząc mu w oczy.
- Naprawdę, kocham cię wariatko. - szepnął cicho. - Nic mnie z Eleną nie... - nie zdążył dokończyć. Pocałowała go żarliwie, zaskoczony po chwili ją objął w pasie.Kierowali się pomału na kanapę, pchnęła go jednym ruchem i usiadła mu na kolanach wciąż całując. Wsunął swoją rękę pod jej bluzkę,  poczuł na jej skórze gęsią skórkę. Oderwała się od niego i spojrzała w oczy.
- Myślałem, że mi nie uwierzysz.
- To się myliłeś.
- Lubię się tak mylić. - dodał z uśmiechem. Przejechała swoimi językiem po jego wardze, po czym wsunęła go w jego usta. Ich języki raz po raz się splatały ze sobą. Czuli ogromne pożądanie, które z każdą chwilą się zwiększało. Poruszała biodrami, czując pod sobą jego erekcję. Napierała na niego całym swoim ciałem.
- Ooo nie chcieliśmy przeszkadzać. - usłyszeli za sobą głos Eleny i się od siebie oderwali. Zaśmiali się, gdy Stefan i Elena poszli do siebie. Alice wzruszyła ramionami i wróciła do całowania ukochanego.


                       Mystic Grill

   Tyler zaczął częściej bywać w Grilu ze względu na Liv, której się przyglądał i samą obecnością ją denerwował. Starała się go ignorować, ale czasem to było, aż nie możliwe.
- Możesz przestać, pracuje nie widzisz. - podała zamówiony drink pewnemu mężczyźnie.
- Przestanę jak się w końcu ze mną umówisz.
- Nie.
- To nie przestanę. - wzdychnął udając, że się jej się przygląda rozmarzony.
Obróciła się do niego tyłem i zaniosła brudne naczynia do kuchni. Jak wróciła miała wrażenie jakby on nie mrugał. Coraz bardziej ją to dobijało.
- Dobra zgadzam się. - wybuchła nagle, a on się uśmiechnął zwycięsko.
- To kiedy? - spytał cały rozpromieniony.
- Kiedy chcesz. -przekręciła oczami, chciała się go pozbyć.
- To jutro, wieczorem w kinie, na 19. - kiwnęła głową i pokazała, że ma ją zostawić w spokoju. On zgodził się z tym i wyszedł. Poczuła ulgę, że się w końcu go pozbyła. Zmieniła się z kumplem i teraz ona chodziła i zbierała zamówienia. Nagle na kogoś wpadła.
- Przepraszam. - podniosła głowę i upuściła szklankę. Była zszokowana, że go widzi. Po tylu latach, ponownie go widzi.
- Kai. - ledwo powiedziała.
- Tęskniłem siostrzyczko. - powiedział uśmiechając się szeroko.