sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 20



                      Nowy Orlean

   Klaus siedział w barze i rozmyślał o tym jak odzyskać miasto. Potrzebował do tego pomocy, by wampiry odeszły od Marcela. W tym wypadku musiał odnaleźć młodą czarownicę, która może tego dokonać. Jednak też jest kolejny problem, jak ją się znajdzie, trzeba będzie wymyślić plan w jaki sposób ma mu zaufać. Kątem oka dostrzegł na końcu sali jak Marcel rozmawia z jednym ze swoich wampirów, a potem wychodzi. Wampir jeszcze przez chwilę zostaje po czym również wychodzi. Nick zostawił szklankę i ruszył za wampirem. Szedł za nim ulicami, aż skręcił w jakąś uliczkę. Przycisnął go do ściany i wysunął kły.
- Teraz masz wybór przeżyć i pracować dla mnie albo umrzeć. - puścił chłopaka, który na oko miał 17 lat.
- Co wiesz na temat dziewczyny imieniem Davina? Czarownica.
- Pierwszy raz słyszę. - Nick wysunął znowu kły i przycisnął go ponownie. - Naprawdę nic nie wiem. - puścił chłopaka, który się trząsł. Musiał być przemieniony nie dawno.
- Jak masz na imię?
- Theo.
- Od teraz pracujesz dla mnie, ale udajesz, że pracujesz dla Marcela. Masz się dowiedzieć gdzie trzyma czarownicę, jedno twoje słowo o mnie, a zabije cię bardzo powoli.
 Chłopak pokiwał głową i się oddalił. Nick wrócił z powrotem do baru, jednak już nie pił więcej. Chciał znaleźć czarownicę i odzyskać miasto. Z każdą sekundą czuł to coraz bardziej.


                   Ulice Mystic Falls

  Bonnie szła spokojnie ulicami, miała zrobić małe zakupy, a wieczorem zajść do dziewczyn na pogaduchy. Słońce tego dnia paliło nie miłosiernie. Ostatnie takie dni w tym roku, cieszyła się, że nie będzie musiała już się topić w słońcu, ale będzie tęsknić za taką pogodą. Nie wiedziała czemu jej myśli co jakiś czas wracały do Merlina i jego smutnych kocich oczu. Szła między alejkami w sklepie i wybierała produkty, jakie miała kupić i wrzucała do koszyka. Miała dziwne wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Rozejrzała się jednak nic nie zauważyła, potrząsnęła głową i dalej szła. W kolejnej alejce wzięła ostatni produkt, jaki był jej potrzebny. Odwróciła się z zamiarem pójścia do kasy, jednak na kogoś omal nie wpadła. Podniosła głowę i lekko się uśmiechnęła zdziwiona.
- Merlin, a ty co tu robisz? - wziął od niej koszyk.
- Szukam cię. - podeszli pod kasy.
- Z jakiego powodu?
- Chciałaś bym cię uczył. - pokiwała głową. - Masz czas dziś?
- Nawet teraz. - odpowiedziała jednym tchem na co się uśmiechnął szerzej.
- Tylko nie wiem po co mam cię uczyć, skoro nawet głupiego sztyletu nie mogę znaleźć.
- Już nie przesadzaj, sztylet ukryty jest przez mocne zaklęcie. A ty jesteś świetnym czarodziejem, Alice się wygadała. - zapłaciła za zakupy i wyszli na zewnątrz.
- Serio o mnie mówiła? - zapytał zerkając na nią.
- Troszkę i same dobre rzeczy. Uratowałeś ją i to nie raz.
Po kilku minutach  byli w domu Bonnie. Rozpakowała zakupy nucąc pod nosem, stale czuła na sobie spojrzenie kocich oczu. Spojrzała na niego i kiwnęła głową na znak, że jest gotowa. Wyszli do ogrodu, gdzie Merlin zaczął pokazywać jej różne kombinacje ciosów. Miała wrażenie, że on się z niej naśmiewa. Miała uczyć się zaklęć, a nie sztuki walki. Jednak on wywierał duży nacisk na to by uczyła się ciosów. Nie odpowiadał na jej pytanie dotyczące magii, tylko poprawiał jej postawę ciała. Przez ponad godzinę uczyła się każdego ciosu, jaki kazał jej wykonać. Ustał patrząc na nią w ciszy.
- Teraz się skup i zamknij oczy. Oddychaj tak jakbyś miała zostać powietrzem, które wydychasz. - posłuchała jego słów. Po paru minutach wyciszenia kazał jej otworzyć oczy, podnieść nogę i patrzeć w pewien punkt przed nią.
- Zbierz swoją moc wewnątrz siebie. Poczuj ją, pomyśl, że chcesz ją uwolnić i traf w tą butelkę przed tobą. Pamiętaj o oddechu, pełne skupienie.
Ustał za nią i przyglądał jej się w ciszy. Na tym jak kontroluje własny oddech, jak utrzymuje równowagę. Butelka się leciutko zachwiała i przewróciła.
- Nic z tego, miała pęknąć. - powiedziała Bonnie stając normalnie.
- Musisz trochę poćwiczyć. - uśmiechnął się pokrzepiająco.
- A po co były te walki? Myślałam, że...
- Że nauczę cię magii. - dokończył za nią. - Jeśli myślałaś, że to koniec treningu na dziś to się mylisz. Teraz zobaczyć, dlaczego uczyłem cię ciosów.
Ustał na przeciwko niej z wielkim uśmiechem i zatarł ręce.
- Spróbuj mnie uderzyć. - spojrzała na niego dziwnie, ale zrobiła jak chciał. Myślała, że odparuje jej atak jakoś łagodnie, ale się myliła. Gdy tylko chciała go uderzyć to on wykonał unik i użył magii prawie się nie ruszając. Upadła boleśnie na ziemie, spojrzała na niego.
- Połączenie trzech rzeczy, skupienia, mocy która cię unieszkodliwiła i znajomość ciosów, które zwykle ktoś robi. Te trzy rzeczy umożliwiły mi pokonanie ciebie. Nie kiedy znajomość walki jest niczym w porównaniu do magii, ale uważam, że ci się przyda ta wiedza. Teraz ty.
- Ale nie dam rady. - zrobił minę sugerującą, że nie przyjmuje odmowy. Bonnie złapała większy wdech i zaczęła dalsze ćwiczenia. Jednak szybko przestała mieć siłę, robiła coraz wolniejsze ruchy. Uderzał w nią raz po raz, a ona cofała się do tyłu chroniąc się przed atakami. Szli tak, aż przygwoździł ją do drzewa. Oddychała ciężko, próbując się uspokoić. Przez chwilę patrzeli sobie w oczy, ale on po chwili się wycofał.
- Koniec na dziś, odpocznij. - pokiwała głową.
- Może chcesz się napić czegoś zimnego? - mówiła nadal łapiąc oddech.
- Później porozmawiamy. - puścił jej oko i wyszedł z ogrodu zostawiając ją samą. Usiadła ciężko na ziemi. Czuła jak jej każdy mięsień odmawia posłuszeństwa. Wcześniej myślała, że z niej drwi, a teraz wie, a nawet czuje, że było inaczej.


                       Przed kinem 

  Wiał lekki wieczorny wiatr, chłopak stał przed budynkiem i wyraźnie na kogoś czekał. Sprawdzał co chwilę godzinę na zegarku. Chodził zniecierpliwiony w kółko, myśląc, że już się nie doczeka.
- Tyler? - odwrócił się słysząc jej głos. Miała na sobie czerwoną , zwiewną sukienkę  i botki kowbojskie.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz. - powiedział oniemiały. - Wyglądasz...bosko.
- Chciałbyś. - zrobiła kilka kroków w przód. - I dziękuje. To jaki film?
- Komedia romantyczna.
- Żartujesz prawda? - dostrzegła po jego minie, że jednak nie żartuje. - Ok to zmiana filmu.
- A co nie lubisz romantyzmu? - powiedział z przekąsem.
- Jeszcze chwila a wrócę do domu. - powiedziała przewracając oczami. Uniósł ręce w geście rezygnacji i wystawił jej ramię. Kolejny raz przewróciła oczami, ale złapała jego ramię. Liv się uparła, że wybierze film, bo jak widać on nie ma gustu. Mimo tego, że nie chciała to dobrze się z nim bawiła. nie był nachalny jak większość chłopaków.
- Było..było całkiem spoko. - powiedziała, gdy wyszli po seansie. Nachylił się, żeby ją pocałować, ale się uchyliła.
- Było spoko, ale nie aż tak. - dodała.
- Rozumiem, pospieszyłem się. - pokiwała głową i już miała coś powiedzieć, ale ktoś jej to uniemożliwił.
- No no no siostra. Nie sądziłem, że będziesz chodzić na randki.
- Kai...nic ci do tego. - warknęła, było widać, że cała się napięła. Tyler wyczuł między nimi złą atmosferę, ale także sztylet, który wystawał z jego spodni. Dokładnie ten sam sztylet, którego szukają.
- Tyler możesz mnie odprowadzić? - spytała wciąż patrząc na brata, ten tylko kiwnął głową. Kai zaśmiał się z całej sytuacji i zrobił dwa kroki w przód.
- Wilczek nie da mi rady. - Tyler spojrzał na niego zaskoczony.
- Uważaj siostrzyczko. - nie powiedział nic więcej i zostawił ich samych. Tyler przyglądał się jej w ciszy, a ona patrzała w miejsce, gdzie przed chwilą stał jej brat. Czuła na sobie palące spojrzenie chłopaka.
- On tylko żartował, na mnie już pora. - zrobiła krok w przód, ale on ją zatrzymał łapiąc za ręce.
- Liv? Widzę, że to nie był żart.
- Puść, albo zacznę krzyczeć. - warknęła wyszarpując mu się. Puścił ją, stał w ciszy i przyglądał się jak odchodzi. W głowie ciągle mu dźwięczały słowa Kaia. Zastanawiał się jak wiele o nim wie i kim oni są.
Liv szła nie pewnym krokiem do domu. Odkąd zobaczyła Kaia w barze wiedziała, że od teraz będą kłopoty. Usłyszała dźwięk telefonu z  torebki. Jej ręka się trzęsła, gdy otwierała zamek. Wyjęła telefon, lecz już nie zdążyła odebrać.
- Liv! - zobaczyła jak jej młodszy brat idzie ku niej - Miałaś nie chodzić sama.
- Poradzę sobie. Dodzwoniłeś się do ojca? - spytała z nadzieją.
- Tak, przyjadą jak najszybciej się da. - chciał coś dodać jednak zamilkł słysząc za sobą jak ktoś bije brawo.
- O to mi chodziło. - zobaczyli przed sobą Kaia z wielkim szatańskim uśmiechem. - Cały sabat niech się najlepiej zjawi. Tęskniliście za mną? - nic mu nie odpowiedzieli. - No jasne, że tak. Widzę to po waszych minach.
- Zostaw nas w spokoju. - powiedział twardo Luke podchodząc do niego, na co straszy z rodzeństwa się zaśmiał. Nim zdążyli zareagować to moc Kaia dusiła Luka. Kai stał patrząc na brata szyderczo z wyciągniętą ręką w jego stronę. Liv nie czekając dłużej użyła swojej magii, by pomóc bratu, jednak Kai był szybszy i w ułamku sekundy Liv została wystrzelona w powietrze. Przeturlała się po zimnym betonie.
- Jeśli chciałbym was zabić to zrobiłbym już dawno. - powiedział uwalniając Luka. Liv spojrzała na niego wycierając krew z ust.
- Nasz sabat wymaga, by jedno poświęciło swoje życie dla drugiej osoby. Czyli przeżyjesz albo ty albo ty. - wskazał kolejno na Luka i Liv. - Ojciec nie powinien się na to zgadzać. Chyba mi nie powiecie, że chcecie umrzeć? - spojrzał na nich oboje, którzy patrzeli po sobie z posępnymi minami.
- Tak myślałem. Jeśli chcecie żyć, to się do mnie przyłączycie. - klęknął przy siostrze.
- Nie ma takiej opcji. - mówiąc to Luke wstał. - Ty chcesz władzy, nie bez powodu zostałeś umieszczony na granicy świata.
- A ty jak myślisz siostrzyczko? - spojrzał w jej oczy. Chwile nic nie mówiła, jakby się zastanawiała. Po czym złożyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko plunęła mu w twarz. Kai prychnął wycierając twarz i wstał uśmiechnięty. Podał rękę by pomóc jej wstać, jednak ona jej nie przyjęła. Wstała sama i zajęła miejsce przy Luku.
- Dobrze, więc skoro tak chcecie się bawić to pożałujecie. Przekażcie ojcu, że na niego czekam. - zniknął w ciągu jednej sekundy. Rodzeństwo spojrzało po sobie z bezradnością.


                       Nowy Orlean 

  Blondynka chodziła ulicami miasta, kierowała się powoli do siedziby Marcela. Chciała po tylu latach, chociaż móc go walnąć za to, że pozwolił Klausowi na zasztyletowanie jej. Doszła pod drzwi, ale nie mogła wykonać kolejnego ruchu. Bała się, potrząsnęła głową odpędzając tą głupią myśl. Weszła rozglądając się dookoła. Zrobiła parę kroków, cisza się rozchodziła wszędzie. Żadnego szelestu, stała na podwórzu. Zobaczyła schody, które prowadziły na górę. Miała już ruszyć ku nim, ale poczuła gwałtowne szarpnięcie za ramię, które bolało nie miłosiernie. Odwróciła się i zauważyła kilkoro wampirów, którzy się szykują do walki z nią.
- Skoro tak prędko wam do grobu to mogę to załatwić. - warknęła, usłyszała gwizd i w tej samej chwili wampiry się uspokoiły i wyszły rzucając jej dziwne spojrzenie. Kilkoro z nich patrzało w zupełnie inną stronę. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła jak Marcel schodzi schodami do niej.
- Rebecka jak zwykle pełna temperamentu. - podszedł do niej z szerokim uśmiechem, a ona od razu walnęła go w twarz. - A to za co?
- Wiesz dokładnie za co. - pokręciła ze smutkiem głową.
- Bex, wiesz doskonale, że nie miałem żadnych szans z Klausem.
- Ale mogłeś się mu przeciwstawić! - krzyczała pełna złości i żalu. - Nawet mnie nie szukałeś!
- O to jest nie prawda, szukałem cię wszędzie, gdzie usłyszałem o Klausie, ale bezskutecznie. - złapał jej twarz w dłonie i przyglądał się wręcz z uwielbieniem.
- Klaus będzie chciał wojny o miasto. Ja to wiem, za dobrze go znam, by wiedzieć, że nie odda komuś władzy. Dlatego proszę cię Rebecko, zastanów się, po której chcesz być stronie. Nick może znowu cię wykorzystać i zasztyletować. Ze mną będziesz bezpieczna. - patrzała w jego oczy, czuła się dokładnie tak jak setki lat temu. Czuła nadal coś do niego, wtedy nie umiałaby mu się oprzeć. A teraz była całkowicie zdezorientowana.
- Jak chcesz go pokonać?
- Mam swój sposób, czarownica.
- Ta o której mówił Kol? - pokiwał głową. - Gdzie ona jest?
Nic jej nie odpowiedział tylko musnął jej policzek. Wróciła do mieszkania, gdzie byli jej bracia, jednak nic nie mówiąc udała się do swojego pokoju.
                     
                              Ulice

   Alice wyszła z domu od rodziców i wracała z powrotem do Damona. Przesiedziała u nich cały poranek, rozmawiając o wszystkim. Wcześniej chciała, żeby przestali ją traktować jak małą dziewczynkę, a teraz tego właśnie potrzebowała. Nagle poczuła dziwny skurcz w brzuchu i usiadła na ławce.
- Dobrze się czujesz? - podniosła wzrok i zobaczyła chłopaka, który wyglądał na zmartwionego.
- Tak, tylko... - przy kolejnym skurczu złapała się za brzuch.
- Masz to pomoże. - wyciągnął do niej rękę - spokojnie to tylko tabletka przeciwbólowa.
Nie chętnie ją wzięła, nie dawała rady już wytrzymać z tym bólem. Tylko dlatego ją wzięła, połknęła czując dziwny smak ziół i odetchnęła powoli się uspokajając. A nieznajomy usiadł obok niej. Spojrzała na niego czując ulgę.
- Jestem Kai. - wyciągnął rękę, a ona ją potrząsnęła.
- Alice, jak to możliwe, że tak szybko to działa?
- Zioła z paracetamolem, przepis praprabaki. Zioła zagłuszają smakiem impuls bólu przesyłanego do mózgu. - uśmiechał się od ucha do ucha. Miała dziwne uczucie, że go już gdzieś widziała.
- Dzięki. - nie wiedziała co ma powiedzieć więcej, wstała powoli - Muszę już iść.
- Odprowadzę cię. - ustał za blisko niej, znowu poczuła dziwne przyciąganie i usłyszała w głowię jakby pieśń. Smutną pieśń, pełną śmierci.
- Nie, dzięki. Mój chłopak będzie zły. - ledwo udało jej się to powiedzieć i poszła przed siebie. Nadal słysząc tą pieśń, jak słabnie, aż w końcu ucicha. Szła drogą do domu Salvatore, miała wrażenie, że coś dziwnego się dzieje. Nie miała pojęcia jednak co. Dziwnie się czuła, nie mogła skupić myśli. Nie patrzała nawet na to, którą drogą idzie, szła przed siebie.
- Alice! - usłyszała nagle głos brata za plecami, odwróciła się lekko uśmiechając. - Co tu robisz?
- Idę do Damona, nie widać?
- To po drugiej stronie miasta, a ty zaraz dojdziesz do jego granicy. - rozejrzała się, dopiero zauważyła, że znajdują się nie daleko lasu. Czuła dziwne przyciąganie, jakby las chciał, żeby tam przyszła.
- Chodź. - wyciągnął do niej rękę, a ona po chwili nie pewności ją złapała. Szli tak w drogę powrotną. Czuł, że z jego siostrą coś się dzieje, od momentu, gdy się wybudziła. Jednak nie pytał o nic, nie chciał jej niepokoić. Musi o tym powiedzieć Damonowi, na razie rodzicom wolał nic nie mówić. Już za dużo razy się o nich zamartwiali.


                      Salon  Salvatore

    Elena siedziała w salonie i patrzała na płomienie w kominku. Chciała porozmawiać z Alice, jak do tej pory nie miała okazji. Wiedziała, że dziewczyna nie długo przyjdzie do Damona. Źle się czuła z tym co widziała w barze. Nie musiała długo czekać, po paru minutach, usłyszała skrzypnięcie drzwiami. Wstała i zobaczyła jak Alice wnosi do domu torbę pełną zakupów.
- Nie musiałaś nic kupować. - powiedziała pomagając jej.
- To nie ja tylko mój braciszek. Uważa, że Damon jako wampir nie jada, więc ja tu z głodu padnę.- powiedziała szczerząc ząbki. - A ty nie ze Stefanem?
- Chciałam z tobą porozmawiać. To w barze, ja... - nie zdążyła nawet dokończyć.
- Wiem, co chcesz powiedzieć. I to też wiem, nie mam do ciebie żalu, tylko czasem zastanawiam się czy naprawdę przestało mu zależeć w ten sposób na tobie.
- On cię naprawdę kocha. Widać to gołym okiem, że jesteś dla niego najważniejsza. Jak umarłaś to świrował gorzej niż można by było przypuszczać. Przy tobie jest inny bardziej wesoły i otwarty.
Uśmiechnęła się słysząc to, po chwili usłyszały skrzypnięcie drzwi. Alice wyjrzała zza drzwi kuchennych, ale nikogo nie zauważyła. Nagle poczuła pociągnięcie za ręce i wylądowała na rękach Damona.
- No chyba się mnie nie boisz? - spytał z uśmiechem i  wniósł ją do kuchni. - O hej Eleno, Stefek cię wygonił? - spytał raz na nią zerkając. Nie mógł oderwać wzroku od Alice, którą postawił.
- Tak wygonił. Mówiłam ci. - dziewczyny się zaśmiały, a on spojrzał po nich zdezorientowany.
- Ale o co chodzi?
- Nic, nic, takie tam babskie sprawy. - powiedziała Alice i cmoknęła go w policzek.
- Dobrze nie wnikam. Możesz się spakować.
- Co? Dlaczego? - zdziwiona na niego patrzała tak samo jak Elena.
- Zabieram cię do domku nad jeziorem. - złapał w dłoń jabłko - Teraz mam kogo. - pomachał brwiami i ugryzł sporą część jabłka. Zostały same w pomieszczeniu, teraz miała pewność co do jego uczuć. Nie chciała być jakimś zastąpieniem i nim nie jest. Z wielkim uśmiechem weszła na górę i spakowała kilka rzeczy do torebki. Cieszyła się, że zostawiła je u Damona, w ten sposób nie musiała wracać do domu Tylera. A tam by się natknęła na braciszka, który by żartował z tego jak ona mogła się zakochać w wampirze.
- Zakochać? - spytała samą siebie trzymając jedną z koszulek w dłoni. Sama siebie zaskoczyła tą myślą, po woli do niej dochodzi to, że się zakochała. Nagle poczuła na swojej szyi pocałunek, potem kolejny.
- Dasz mi się spakować? Bo jeszcze chwila i zmienię zdanie. - wyszeptała cicho rozkoszując się każdym pocałunkiem.
- Nie zmienisz. - wymruczał.
- Aż taki pewny tego jesteś? - nie chciała by przerywał, ale to oznacza, że wylądują w łóżku i się w końcu nie spakuje.
- To daj mi skończyć. - otworzyła oczy i się do niego odwróciła. Spojrzał na nią tak, że jej serce biło jeszcze szybciej i lekko musnął jej usta. Z uśmiechem skończyła pakowanie rzeczy, zeszła z torebką na dół gdzie czekał na nią Damon. Otworzył przed nią drzwi i wsiedli do samochodu. Jadąc drogą rozmawiali i śmiali się. Nie mogła uwierzyć, że pobyt w tym świecie dla niej będzie tyle oznaczać. Z jednej strony była wdzięczna Sharon, bo teraz mogła patrzeć w roześmiane oczy ukochanej osoby.


                            Poddasze 

    Promienie słoneczne ledwie się dostawały do środka pomieszczenia, przez zasłony. Lampy były pozapalane oświetlając ciemność. Tylko lekki podmuch wiatru orzeźwiał pomieszczenie. Dziewczyna siedziała na łóżku pisząc w notesie. Chciała wyjść w końcu na zewnątrz, poczuć świeże powietrze na skórze. Marzyła też o kimś do rozmowy. Miała Marcela i tylko jemu ufała, ale pragnęła poznać także inne osoby. Usłyszała skrzypnięcie drzwi i zobaczyła jak Marcel wchodzi do niej z wielkim ciastem, które uwielbiała.
- Jak się czujesz? - zapytał, jak już siedzieli i jedli ciasto.
- Jest ok, tylko, że chciałabym już wyjść stąd. - zauważył smutek w jej głosie.
- Rozmawialiśmy o tym, ale coś wymyśle, żebyś się nie nudziła. Teraz jest nie bezpiecznie, zwłaszcza jak Klaus tu jest.
- Ufasz mu?
- Jasne, że nie. Dlatego musisz tu zostać, będzie chciał cię wykorzystać do swoich celów. - pocałował ją w czoło i wyszedł. Przeturlała się po łóżku, aż dotarła do zasłonki. Lekko ją uchyliła i zobaczyła jak Marcel odchodzi. Znowu została sama, wiedziała, że ją chroni, ale zaczynała powoli układać w głowie plan na wyjście na zewnątrz. Potrzebowała tylko kilku rzeczy, poszperała w pudłach i znalazła długi płaszcz. Nie było tego dnia bardzo gorąco, przez co miała pewność, że się nie ugotuje. Nałożyła go na siebie i spojrzała w lusterku. Westchnęła głęboko i podeszła do drzwi. Sięgnęła do klamki, jednak nim ją złapała to się zawahała. Nie chciała się sprzeciwiać Marcelowi, ale to było silniejsze od niej. Już po chwili poczuła na sobie orzeźwiające chłodne powietrze. Szła między ludźmi uśmiechnięta. Nie mogła uwierzyć, że po tak długim nie wychodzeniu, każdy nawet najmniejszy szczegół sprawia radość. Doszła do straganów, gdzie kupiła parę kwiatów. Wiedziała, że umiejętności magiczne i wykradania się jej przydadzą nie raz. Nawet Marcel nie zauważył kiedy zniknęły jego pieniądze, które nosił w spodniach. Rozpromieniona chodziła i mówiła każdemu dzień dobry. Nagle na kogoś wpadła, chciała przeprosić, ale zaniemówiła, gdy zobaczyła na kogo wpadła.
- To ty. - usłyszała z jego ust.
- Kol... - wyszeptała cicho, już chciała się wycofać i uciec, ale powstrzymał ją.
- Nic ci nie zrobię. - szykowała się do użycia magii. - pełno tu ludzi nie sądzisz? - dopiero teraz się opanowała, miał rację nie mogła użyć magii. Nie w tym miejscu.
- Chodź pogadamy, ale nie o magii tylko tak normalnie, zgoda? - brakowało jej rozmowy z kimś, ale nie chciała by tym kimś był brat Klausa. Kiwnęła jednak głową i dała mu się zaprowadzić do jakiegoś baru, gdzie usiedli w dalszym kącie, by nikt im nie przeszkadzał. Tak jak Kol powiedział, ani słowem nie wspomniał o magii, Marcelu, Klausie innych podobnych rzeczach. Rozmawiali o innych rzeczach, nie spodziewała się, że tak chętnie będzie z nim rozmawiać i żartować. Kol wydawał się zupełnie inny od tego co mówił Marcel.
- Muszę już iść. - wstała nagle, gdy tylko spojrzała na zegar.
- Odprowadzę cię. - również wstał i szybko ustał obok niej, ale ona zaprzeczyła ruchem głowy. - To kiedy będziemy mogli znowu porozmawiać? - spytał z nadzieją, a Davina pomyślała, że to może być pułapka.
- Jutro o tej porze tutaj, jeśli będzie twój brat...
- Nie będzie, obiecuje. - nie dała rady w to uwierzyć, ale tylko pokiwała głową. Nachylił się i pocałował ją w policzek, poczuła gorąco na nim. Przez chwilę patrzyła na niego w ciszy, a potem ruszyła przed siebie, w drogę powrotną.


                      Salon Tylera

   Siedzieli przy stole i od dobrych kilkunastu minut dyskutowali o tym jak mają wrócić do domu. Will nic nie wspomniał o dziwnym zachowaniu siostry, ale nie mógł o tym zapomnieć, ani na chwilę. Bał się, że znowu coś się stanie złego. Nie mogli jeszcze wrócić do domu, nie mogli utworzyć, żadnego portalu prawdopodobnie przez to, że Sharon rzuciła zaklęcie uniemożliwiające to. Musieli teraz znaleźć sztylet, to jedyny sposób, żeby zdjąć zaklęcie i stworzyć portal. Do mieszkania wszedł Merlin i spojrzał po ich twarzach.
- Nie mogę go namierzyć... - nie skończył mówić, bo Regina mu przerwała gwałtownie.
- Znowu. Co za pożytek z ciebie. - burknęła patrząc na niego.
- Nie dałaś mi skończyć, Wasza Wysokość. - dodał z przekąsem. - Magia, która zamaskowała go jest bardzo mocna. Potrzebuje trochę czasu i  namierzę sztylet.
- Nie będzie takiej potrzeby. - do salonu wszedł Tyler i usiadł na sofie - Wiem, gdzie on jest.
 Streścił im całe zajście sprzed kina i o tej dziewczynie. Teraz wiedzieli gdzie szukać sztyletu, ale też się dowiedzieli, kto jest ich prawdopodobnie kolejnym wrogiem. Musieli być gotowi na kolejne walki. Will usiadł ciężko w fotelu, miał nadzieję, że to będzie koniec niebezpieczeństw. Pokonali Sharon, a teraz mieli stanąć do walki z kolejnym wrogiem. Zaczął wątpić w to, że uda im się kiedykolwiek wrócić do domu.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 19




        
                Mystic Falls


  Wysłuchiwali tego co mówi im Merlin. Przez otwarte okno w salonie wlatywało chłodne powietrze, które poruszyło włosami siedzącej najbliżej okna Bonnie. Gdy Merlin skończył mówić, spojrzał na nią z ukosa. Ona podchwyciła jego spojrzenie. Rodzice Alice byli najbardziej zmartwieni całą sytuacją. Snow trzymała Davida kurczowo za rękę, jakby chciała się uspokoić.
- Czyli albo sobie przypomni za parę godzin albo dni, ale na pewno sobie przypomni? - David martwił się o swoją córkę. Jeszcze bardziej zaczęli się o nią martwić, gdy Will im opowiedział o wszystkim co się wydarzyło w tym świecie.
- To było bardzo silne zaklęcie. - zaczął czarownik spoglądając na nich. Czuł na sobie wzrok każdej zebranej tu osoby.
- Czyli może już nic nie pamiętać. - Damon nie wytrzymał i wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
- Możecie spróbować przypominać jej wszystko co się wydarzyło w jej życiu. - powiedział na spokojnie, nie przejmując się wściekłym wampirem.
- A ta broszka?- spytała Snow patrząc na stół. - Może jest zepsuta.
- Mamo, próbowaliśmy już wczoraj tego.
- Ja bym się o to nie martwiła - nagle odezwała się Regina, która tego dnia była nie zwykle cicha. - Ten kto ją zaczarował, czegoś chce, więc na pewno przypomni sobie. Tylko czego chce ta osoba?
- I po co mu nasza córka. - dodał David zamyślając się. Bonnie jeszcze chwilę z nimi posiedziała z nimi, po czym zebrała swoje rzeczy i wyszła z domu. Czuła wiatr we włosach, ktory sprawiał, że na jej ciele powstała gęsia skórka. Potarła ramiona, a już po chwili poczuła na nich kurtkę. Odwróciła głowę i zobaczyła lekko uśmiechającego się Merlina.
- Dziękuje. - skinął głową.- A tobie nie jest zimno?
- Nie, zdradzę ci tajemnicę. - rozejrzał się dookoła -  Nie jestem normalny.
Uśmiechnął się szeroko, a ona go odwzajemniła. Szli tak przed siebie w ciszy przez kilka chwil.
- Znasz jakieś zaklęcia? Eee to znaczy możesz mnie czegoś nauczyć? - spytała mulatka czując, że czerwienieje na twarzy.
- Uczyłaś się trochę z Reginą, prawda? - pokiwała głową. - Ja cię raczej nie nauczę nic nowego.
Przeczesał włosy palcami, a Bonnie poczuła, że jej nowy znajomy jest skromną osobą, ale i też znającą swoją wartość. Chciała żeby to właśnie on ją uczył. Czuła do niego szacunek, przez to jaki był.
- Jeśli chcesz to mogę ci pomóc w nauce.  - powiedział po chwili ciszy- ale  błagam nie mów do mnie pan, mistrzu  czy jakoś tak
- Spoko - zaśmiała się  i pokręciła głową - jak się znalazłeś w tym świecie? - spojrzał na nią z ukosa i się zatrzymał. Zerknął na ławkę nie daleko. Po chwili na niej usiedli, wziął głęboki oddech.
- Lubię poznawać światy. Jak wiesz moja historia dotyczy Króla Artura, tam się wszystko zaczęło. Przez Morganę, wylądowałem w Krainie Czarów, tam spotkałem Alice... - urwał i spojrzał  w niebo, jakby przypomniał coś złego. - Potem były inne światy i kolejne, aż natknąłem się na czarownicę, która mi powiedziała, że moja przyjaciółka będzie miała kłopoty w kolejnym świecie jaki chce zobaczyć. Miałem problem z dokonaniem wyboru. Bałem się, że wybiorę źle.
- Ale wybrałeś dobrze. - patrzeli sobie w oczy ze zrozumieniem.
- Co ze mnie za przyjaciel, jak nie wiem jak jej teraz pomóc.
- Przecież to nie twoja wina. - próbowała go pocieszyć.
- To moja wina. Przeze mnie Sharon powróciła. To wszystko co jej się tu przytrafiło jest moją winą.
Widziała w jego kocich oczach ból, po chwili odwrócił głowę. Nie chciał o tym rozmawiać, ani myśleć, zamknął oczy, jakby chciał odgonić myśli. Złapała jego rękę i ją potarła, otworzył oczy i spojrzał znów na nią. Lekko się uśmiechnął ściskając jej dłoń.
- Dobrego dnia. - mruknął i zniknął. Zaskoczył ją tym całkowicie, nie spodziewała się tego. Rozejrzała dookoła, ale już go nigdzie nie widziała.


             Pokój Alice

   Siedział na łóżku obok siostry i próbował jej przypomnieć cokolwiek. Jednak nic nie umiała sobie przypomnieć. Ciągle go zastanawiało dlaczego tak się stało, dlaczego nie pamięta niczego. Dziwnie patrzała przed siebie, nic nie mówiąc.
- To może spróbujemy z czymś jak przybyliśmy tutaj. Nie lubiłaś Damona, on... - ale mu przerwała nim skończył.
- Will, nie chce. Im bardziej się staram tym gorzej się czuje. Jeśli naprawdę jesteś moim bratem i mnie kochasz, to daj mi teraz spokój.
- Dobrze - przyjrzał się jej chwilę i ją przytulił. Wyglądała na zupełnie inną osobę, zagubioną i nie pewną. Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła ich matka. Spojrzała na nią smutno, ale po chwili się uśmiechnęła.
- Na pewno jesteś głodna. Co powiesz na ciasto?
- Nie dziękuję - odpowiedziała machinalnie. - ale możesz zrobić naleśniki, proszę. - dodała widząc smutną minę matki. Kiwnęła głową z lekkim uśmiechem i wyszła.
- Idę do łazienki. - rzuciła bratu broszkę i wyszła z pokoju.
Czuła się dziwnie od czasu, gdy się obudziła. Miała prześwity tego co się działo wcześniej, ale myślała że to był sen. Nie wiedziała o tym, że się nie myli. Umyła twarz i spojrzała w lustro.Jej głowa opadła i po kilku sekundach ją znów podniosła. Oczy zrobiły się czarne.
- Czas na zabawę. - jej głos był nie naturalny. Otworzyła okno i przez nie wyskoczyła. Pobiegła przed siebie czując wypełniającą ją czarną magię.
  Will siedział dalej na łóżku i bawił się broszką siostry. Wzdychał głęboko myśląc jak przywrócić jej wspomnienia. Spojrzał po chwili na zegar na toaletce.
- Siedzi tam już półgodziny. Co ona tam robi? - podszedł wolnym krokiem do drzwi i zapukał.
- Alice? - odpowiedziała mu cisza. Zapukał ponownie i głośniej. Cisza. Spróbował kolejny raz i na górę wszedł David.
- Co jest?
- Siedzi tam już pół godziny. - David od razu poczuł nie pokój. Zapukał i dalej nic.
- Alice?! - już chciał wyważyć drzwi, gdy  nagle im otworzyła.
- Dalibyście spokojnie wziąć kąpiel. - wyszła osuszając głowę jak gdyby nigdy nic.
- Pukaliśmy, mogłaś odpowiedzieć. - mówił starając się uspokoić jej ojciec.
- Słuchałam muzyki. - pomachała im mp3 ze słuchawkami i poszła do pokoju. Obaj byli tak zdziwieni tym wszystkim, że nie zauważyli jak w wannie spłynęła woda z krwią.



                  Mystic Grill

  Damon wychodząc z domu Tylera czuł rozdzierającą pustkę, miał ochotę kogoś zabić. Jednak się powstrzymał i usiadł przy stoliku obok Hooka. Zdziwiony na niego spojrzał spode łba.
- Nie usiadłem, żeby się kumplować, nie martw się.
- To bardzo dobrze, bo nie mam zamiaru. - mówił przez zęby Hook, który dalej czuł wściekłość na wampira, przez odbicie mu jego ukochanej.
- Ale napić się chyba możemy? - spytał i po minie wywnioskował, że tak. Zamówili obaj drinki i nic nie mówiąc pili. Obaj byli zbyt skonsternowani na pewnej rudawej dziewczynie. Po kilku kieliszkach  miał dość, wstał od stolika i zostawił pirata samego.
- Nie myślałem, że będziesz z nim pić. - powiedział kpiąco Enzo.
- Zamknij się. Mogłeś tu być a nie, nie nie wiadomo gdzie. - odgryzł się mu wampir.
- Ejj spokojnie. Chyba naprawdę przyda ci się chwila zapomnienia. Chodź zapolujemy. - Damon nie był o tym przekonany, ale kiwnął głową. Wyszli z budynku w ciszy.
- A ty możesz powiedzieć, co jest z tobą i blondi?
- Nic nie ma. - nie mal warknął na niego.
- Spoko nie mój biznes, jest niezła w łóżku.
- Ehh chyba nie ma takiej z którą nie spałeś. - powiedział spoglądając na niego.
- Chyba nie. - udał, że się zastanawia. I po kilku chwilach wybrali swoje ofiary i zaczęli zabawę. Tego mu trzeba było chwili zapomnienia. Wiedział, że źle robi, ale nie umiał się zmienić nie całkiem. Nie zabił swoich ofiar, tylko jedynie kosztował ich krwi zapominając kompletnie o wszystkim.


                   Nowy Orlean

  Nick chodził ze szklanką w ręce i spoglądał na siedzącego w fotelu Elijahę. Obaj od godziny siedzieli w ciszy.
- I co braciszku, nic nie powiesz? - odezwał się w końcu Klaus. Najstarszy pokręcił głową i wstał, zrobił ku nie mu trzy kroki.
- Co planujesz w związku z Marcelem?
- Dowiesz się w swoim czasie. - Klaus nie więcej nie mówiąc wyszedł z domu. Szedł uliczkami miasta, jednak przystanął, dym z pobliskiego domu zatkał mu nozdrza. Machnął ręką i dalej szedł, minął bryczkę, która powoli przemierzała ulice. Ludzie powoli wychodzili z domów, miasto dopiero odżywało.
   Rebecka także chodziła ulicami miasta. Rozmyślała o Marcelu, ostatni raz jak go widziała jak Klaus ją zasztyletował, a Marcel się temu nie przeciw wstawił. Nagle jak na złość natknęła się na niego. Nie wiedziała czy się cieszyć czy uciekać. Jednak on nie dał jej podjąć decyzji i podszedł do niej.
- Rebecka, ja przepraszam. - prychnęła i przekręciła oczami.
- Jasne patrz bo uwierzę, że żałujesz.
- Bo tak jest, nadal cie kocham. - jej zimne jak dotąd serce przyspieszyło, jednak nie dawała po sobie niczego poznać.
- Nie wierze w ani jedno twoje słowo. - ucięła rozmowę, zrobiła parę kroków i złapał ją za ramie. Odwróciła się, miała coś już powiedzieć, gdy usłyszała swojego brata.
- Bex nie bądź nie miła dla gospodarza. - spojrzał z uśmiechem na Marcela, a ten go odwzajemnił.
- To ty kazałeś mu wybierać!- krzyknęła patrząc na Klausa.
- I dobrze na tym wyszedł. Lepiej wróć do domu jeśli zamierzasz się kłócić. - z wyraźnym  akcentem powiedział do domu. Miała dość szła szybkim krokiem, aż zostawiła w tyle Klausa i Marcela. Poczuła wibrujący telefon, wyjęła go z kieszeni i przeczytała wiadomość.

,, Idź pod dom Marcela, spotkamy się tam. Klaus się zajmie Marcelem.
                                                                                               Elijaha. ,,

Rozejrzała się dookoła i ruszyła w tamtym kierunku. Szła mijając ludzi zastanawiała się co bracia wykombinowali. I dlaczego maja się spotkać akurat przed domem Marcela. Gdy doszła zauważyła brata nie daleko domu.
- O co chodzi? - spytała.
- Sam nie wiem, napisał że mam natychmiast się tu znaleźć.
- Ja wiem czemu - doszedł do nich Kol. - chodzi o tą Davine, czarownice. Ty masz doskonale podeście do ludzi, może ją jakoś przekonasz do nas, a my - wskazał na Bex i na siebie - zajmiemy się obstawą.
Jeszcze chwile rozmawiali i ruszyli. Kol z Bex zajęli się ochroną, nie zabili ich, ale unieszkodliwili w taki sposób by ich nie zauważono. Eliajha wszedł do pokoju na górze nie zauważony. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz nic nie zauważył. Przeszukał szafki, jedna była zamknięta na klucz. Szukał wszędzie czy nie ma klucza w pokoju, jednak nic nie znalazł. Usłyszał szarpnięcie  za klamkę, nim jednak ktoś wszedł to starszy się stamtąd ulotnił. Mężczyzna rozejrzał się po pustym pokoju i zamknął drzwi. Eljaha  zszedł schodami i zauważył jak młodszy brat chowa zwłoki.
- Miało się obejść bez ofiar.
- Jak widzisz się nie dało.
- Bo wytrzymać nie mogłeś, jak zwykle. - odpowiedziała im siostra
- Bex lepiej nie zaczynaj ze mną, bo będzie kiepsko. - już chciała się na niego rzucić, ale starszy ją powstrzymał.
- Możecie to skończyć jak wyjdziemy. - spojrzał po ich twarzach i w wampirzym tempie zniknął, tak jak i jego rodzeństwo.
 Po kilku kolejnych minutach spotkali się w domu z Klausem. Czekał na nich cały poddenerwowany, pod pijał alkohol.
- I jak?
- Nie ma tam jej. - powiedział starszy, a Klaus spojrzał na Kola.
- Tak to na pewno było tam. - odpowiedział na nie zadane pytanie najmłodszy z rodzeństwa.
- Czyli ją gdzieś indziej przetrzymuje. - powiedziała Rebeca - może mi powie gdzie, nadal mnie kocha.
Klaus widział w tym zysk, dla tego się na to zgodził. Chociaż obawiał się, że Marcel ich będzie o coś podejrzewać.


                Salon Salvatore

   Damon, gdy tylko wrócił do domu wziął szybki zimny prysznic. Zawinął ręcznik wokół bioder i zszedł na dół po woreczek z krwią. Wolnym krokiem wrócił do salonu opróżniając woreczek z krwi. Nagle usłyszał jak ktoś wchodzi do pokoju, odwrócił się i zobaczył Alice.Uśmiechnął się szelmowsko.
- Mogę w czymś pomóc? - ona zakryła oczy dłonią.
- Tak, nie, to znaczy... - plątała się, była zakłopotana tym widokiem.
- Spokojnie. - podszedł do niej i zrzucił ręcznik. - Ok jestem ubrany. - gdy to powiedział to spojrzała na niego, ale od razu odwróciła głowę zażenowana.
- Już mnie przecież tak widziałaś.
- Ale nie pamiętam, możesz ubrać się. Proszę. - powiedziała czując, że się czerwieni.
- Dobrze już dobrze. - minęła chwila ciszy, która trwała dla niej wieki. - Już.
- Na pewno?
- Tak naprawdę. - pomału na niego spojrzała i zobaczyła jak stoi w spodniach.
- A góra? - zrobił protestującą minę, mówiącą , że tego już nie zrobi. Wiedział, że się mu przygląda i chciał by tak było. Tak jak wcześniej.
- To co cię do mnie sprowadza?
- Możemy pogadać, o nas? Chce wiedzieć co było...między nami. - nadal czuła, że jego ciało ją rozprasza.
- O tym możemy rozmawiać cały czas. - uśmiechnął się i zaprowadził ją do ogrodu. Rozmawiali dobrych parę godzin. Alice rozumiała wszystko to co było między nimi, ale nic nie mogła sobie przypomnieć. W pewnym momencie, chciał ją pocałować, jednak ona odwróciła głowę. Czuła się zagubiona, nie dawała sobie rady, każdy na nią napierał by sobie przypomniała, a ona miała coraz bardziej tego dość.
Wybiegła zostawiając Damona samego, nie słuchała jego nawołania. Zatrzymała się dwa zakręty dalej. Poczuła dziwne zawirowania w głowie. Oczy zrobiły się całkiem czarne i puste tak jak i ona.



   
                   W klubie 

   Po jakieś godzinie  Alice weszła do klubu. Czuła wszędzie alkohol, głośna muzyka grała zagłuszając inne dźwięki. Usiadła przy stoliku barowym i zamówiła drinka. Miała ochotę zabić wszystkich zebranych. Jednak starała się to robić nie zauważalnie. W głowie słyszała cichy szept, który jej mówił co ma zrobić. Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła głowę i zobaczyła młodego chłopaka, który siedział obok niej.
- Tak? - spytała z udawaną uprzejmością, trzepocząc rzęsami.
- Mogę postawić ci drinka? - w jej głowie szept podpowiadał jej jak może go zabić. Uśmiechnęła się zalotnie.
- Oczywiście, chętnie znajdę na ciebie czas. - położył jej dłoń na kolanie, jej wzrok spadł na dłoń, po czym spojrzała znów w jego oczy.
- Gwarantuje, że będziesz się dobrze bawić. - odpowiedział jej mruczącym głosem. , Nawet nie wiesz jak bardzo będę się bawić ' pomyślała uśmiechając się i już w głowie tworząc plan.
- Wiesz co, nie chce tu siedzieć. Chodźmy gdzieś się zabawić. - mówiła mrucząc mu do ucha. Jej dłoń wędrowała po jego torsie w dół. Wiedziała, że to na niego zadziała jak magnez. Nic nie mówiąc dał się jej prowadzić pomiędzy ludźmi do wyjścia. Szła przed nim kręcąc biodrami, wyszli na ulicę. Wokół nikogo nie było, ciemno i cicho. Zaprowadziła go w ciemniejszą uliczkę i się odwróciła.
- Chcesz to zrobić tutaj? - tylko się uśmiechała. Stali między budynkami, gdzie było jak najmniej światła. Przechylając głowę odpięła górne guziki bluzki, a jej towarzysz oblizał usta patrząc na nią łakomym wzrokiem. Odpięła kolejny i kolejny, aż zobaczył jej czarny stanik, który zakrywał jej piękne piersi. Palcem skinęła na niego by podszedł bliżej. Chłopak nie mógł dłużej już wytrzymać. Podszedł do niej i ją mocno objął, całując i napierając na nią, tak, że doszli do ściany. Po chwili całował jej szyje, a ona już wsysała z niego energię.
- Kręci mi się w głowie. - odpowiedział patrząc na nią, a ona się uśmiechała szatańsko. Złapała go za szyje, próbował jej się wyrwać, ale magią go zniewoliła. Zostawiła go w pełni świadomego, by wiedział, że umiera i kto jego zabija. Po jakieś minucie nie było już w nim żadnego życia. Odrzuciła jego ciało, które opadło głuchym echem. Zapięła guziki i ruszyła przed siebie. Zrobiła kilka kroków i nagle jej oczy znowu stały się normalne.
- Co ja tu robię? - rozejrzała się dookoła zupełnie nieświadoma tego co przed chwilą zrobiła. Ruszyła w drogę powrotną do domu.




                  Dach domu Salvatore

   Damon siedział na dachu i pił swój ulubiony burbon. Rozmyślał o tym jak odzyskać swoją dziewczynę. Wszystko wskazywało na to że musiał czekać, a on do takich osób nie należy. Jest nie cierpliwy, ale musi wytrzymać, kocha ją. Przez tą rozłąkę wie teraz to na pewno. Ona znaczy dla niego wszystko i jeśli ma poczekać to to zrobi. Nagle usłyszał czyjeś kroki z boku.
- Można wiedzieć, co cię skłoniło do przyjścia tutaj, braciszku? - spojrzał na siadającego obok Stefana.
- Chciałem spędzić czas ze swoim bratem , nie mogę? - dał bratu butelkę i obaj zaczęli pić.
- I jak tam z Eleną?
- W jak najlepszym porządku. I jak z Alice?
- Obudziła się, ale dalej nie pamięta nikogo. Merlin powiedział, że musimy poczekać najdłużej kilka dni, a jak w ogóle nie przypomni sobie nic? - wzdychnął głęboko i napił się kolejny raz.
- Musisz być cierpliwy.
- Taaa wiem. - pili dalej w ciszy oglądając gwiazdy. Damon był teraz bardziej uspokojony. Obecność brata dodaje mu wewnętrzną siłę. Patrzył w gwiazdy ze spokojem, gdy nagle z góry zobaczył idącą ulicą Alice, która się odwracała co chwilę.Zeskoczył z dachu, zostawił brata bez żadnego słowa. Stanął przed nią tak nagle, że upadła na ziemię.
- Przepraszam. - pomógł jej wstać. - Nie chciałem cię wystraszyć. Co tutaj robisz?
- Nie wiem. - wyglądała na zagubioną - to znaczy wracam do domu. - minęła go i ruszyła przed siebie.
- Mogę cię odprowadzić. - ruszył za nią, a ona się odwróciła się i na niego spojrzała.
- Damon? - kiwnął głową. - Proszę zostaw mnie, wiem co mówiłeś, że my..że ty i ja... ale ja potrzebuje, wytchnienia.
Podszedł do niej wolnym krokiem i złapał ją za ręce.
- Nie ważne co się stanie, nadal cię kocham. - powiedział, a ona spuściła wzrok i puściła jego ręce.
- Przepraszam, ale nie mogę. Potrzebuje przestrzeni, bo gdy jesteś obok to czuje presje na to by przypomnieć sobie wszystko. - zrobiła krok w tył i pobiegła przed siebie zostawiając go ze smutną miną.


              Mystic Grill 

   Kolejnego dnia Damon siedział przy stoliku z bratem i Eleną. On siedział w ciszy zamyślając się na tym o czym mówi dziewczyna brata. Spoglądał to na nią to na Stefana. Nie mógł uwierzyć, że się kłócili w przeszłości o nią. Byli szczęśliwi, a on już  nic więcej nie czuł do Eleny.
- Damon? - pomachała mu dłonią przed twarzą, spojrzał na nią. - Możemy spróbować metody zazdrości.
- Ale ona przecież nic nie pamięta, to się nie uda.
- Właśnie i to może być bodziec do jej umysłu, który przywróci jej wspomnienia. - dodał jego brat.
- Ok to co waszym zdaniem mam zrobić?
- Stefan stąd zniknie,a ty i ja będziemy wyglądać na zakochanych jak ona tu będzie.
- Ale..
- Damon, to tylko udawanie, chcesz ją odzyskać? - nie musiał mówić, każdy wiedział co teraz czuje. Tak jak wspominała Stefan opuścił bar. Rozmawiali jeszcze chwilę i oboje zauważyli jak do baru wchodzi Alice. Elena złapała go za rękę i zaśmiała się głośno tak, że przyciągnęła jej uwagę. Zbliżyła się do Damona i zaczęła udawać, że szepcze mu jakieś czułe  słówka. Damon zrobił swój najlepszy uśmiech, zmusił się wewnętrznie by to robić. Bał się, że ją straci, ze to jest to czego nie powinien robić. Alice ciągle na nich patrząc usiadła przy stoliku.
- Udało się.
- To co teraz? - spytał udając szczęśliwego.
- Gramy dalej. - spojrzała w bok i zauważyła bilard. - Wiem, naucz mnie grać. - wstała mówiąc na tyle głośno, że Alice ją słyszała. Przyglądała im się w zaciekawieniu. Damon wkładał w grę aktorską sporo wysiłku. Objął Elenę w pasie i pocałował w policzek. Alice im się ciągle przyglądała, skupiła się na uśmiechniętej twarzy Damona. Jego rysom ciała, temu jak przytula Elenę. Jego śmiech, gdy jest z nią. Całkowicie inny, jakby zapomniał o wszystkim. Patrzała na nich z posępną miną, nie wiedziała co ma zrobić. Elena śmiała się i pstryknęła Damona w nos, spojrzała w stronę gdzie siedziała Alice.
- Nie ma jej.
- Co? - rozejrzał się, ale nigdzie jej nie widział. Wybiegł z baru, ale tam też jej nie zauważył. Złapał się za głowę i ruszył przed siebie. Chciał ją znaleźć, bał się, że wróciła jej pamięć i pomyślała, że to jest prawda.



                   Doki - jezioro

  Alice szła przed siebie, aż znalazła się przy statku Hooka, który był widoczny tylko dla istot magicznych. Poczuła przyjemny wiatr we włosach. Weszła pomału na pokład i rozejrzała dookoła.
- Alice? Co tutaj robisz? - Hook wyszedł z kajut.
- Tak sobie, nie można. Wcześniej jakoś wytrzymać nie mogłeś, żebym tylko się z tobą zobaczyła.
- Zaraz ty pamiętasz. - powiedział z uśmiechem na twarzy.
- No coś tam pamiętam. - puściła mu oko.
Rozłożył ręce i rzuciła się mu w ramiona. Cieszyła się, że w końcu wszystko pamięta. Zaśmiała się głośno, nie chciała się od niego odrywać. Pech chciał, że Damon przechodził tamtędy, bał się, że pójdzie do Hooka i się nie mylił. Gdy tylko zobaczył ją całą uśmiechniętą i to przytuloną do niego, nie wiedział co ma zrobić. Stał jak porażony piorunem, był zły na siebie i na Hooka. Przyszła do Hooka, bo widziała go z Eleną. Z jednej strony chciał tam podejść i zrobić awanturę, ale wycofał się i wrócił do domu.
- Jak to się stało, że pamiętasz?
- Nie wiem, byłam w Grillu i jakoś tak nagle...jakby ktoś włączył pstryczek w moim umyśle i...- urwała i posmutniała. - ale już pamiętam.
- Coś się stało? - pytał poruszony.
- Nie, nie, wszystko gra. - starała się wyglądać na szczęśliwą. Ruszyli w drogę do domu Tylera.
  Szła z Hookiem rozmawiając o wszystkim. Chciała zapomnieć o tym, że widziała szczęśliwego Damona z Eleną. Naprawdę była zazdrosna, pierwszy raz to czuła, był jedyną osobą o jaką była zazdrosna. Doszli po kilku minutach do domu. Weszła i spojrzała dziwnie na rodziców, którzy siedzieli w salonie.
- Coś się stało? - spytała Snow.
- Tak. - podeszła bliżej i się uśmiechnęła. - pamiętam wszystko.
Snow uśmiechnęła się szeroko i zakryła usta dłonią, po czym nie wytrzymała i objęła ją mocno. Aż się zaśmiały, przytuliła się też do ojca. Z góry zszedł Will, który, gdy na nią spojrzał, od razu wiedział co się stało. Przyłączył się do nich i ściskali się w czwórkę.
- Wreszcie rodzina w komplecie. - powiedziała Regina patrząc na nich uśmiechniętych.
- Muszę coś jeszcze załatwić. - powiedziała Alice i wybiegła z domu, nie czekając na pozwolenie.
Wiedziała, że ta rozmowa ją nie ominie. Wolała ją przeprowadzić teraz niż później. Szła w kierunku domu Damona.


                  Ulice Nowego Orleanu

  Brązowowłosa dziewczyna szła ulicami mijając ludzi. Szukała pewnej czarownicy imieniem Sophie. Zauważyła po drodze sklep zielarski. Postanowiła do niego wejść.Od progu poczuła zapachy ziół, które drażniły jej nozdrza.
- Jest tu ktoś? - spytała rozglądając się po pustym pomieszczeniu.
- W czym mogę pomóc? - dziewczyna, aż podskoczyła na dźwięk głosu. Kobieta wyłoniła się z drugiego pomieszczenia.
- Szukam Sophie. - kobieta jej się przyjrzała dokładnie.
- A kto pyta?
- Jestem Hayley Marshall. - powiedziała i się rozejrzała dookoła,  a kobieta spojrzała na nią zaskoczona.
- Coś się stało? - spytała Hayley, która zauważyła jej minę.
- Twoje znamię. Od kiedy je masz?
- A ten pół księżyc, od urodzenia, czemu pytasz?
- To znak wilkołaków z Luizjany. Odejdź lepiej. - powiedziała z twardym wzrokiem.
- Ale gdzie znajde Sophie? - kobieta chwilę patrzała na nią nie przeniknionym wzrokiem, ale już po chwili napisała jej na kartce gdzie ją ma szukać. Hayley bardzo zależało na znalezieniu tej kobiety. To był jedyny trop na znalezienie swojej rodziny. Kobieta ze sklepu nie chciała powiedzieć nic więcej, musiała znaleźć Sophie, jak ją znajdzie to znajdzie potrzebne odpowiedzi. Nawet nie zauważyła jak na kogoś wpadła, podniosła wzrok na mężczyznę.
- Klaus, co ty tu robisz?
- Mógłbym spytać cię o to samo. - powiedział przyglądając się jej uważnie.
- Mam tu interes. - przystąpiła z nogi na nogę.
- Ja też. - odpowiedział krótko. Napięcie między nimi rosło z każdą chwilą. Ręką wskazał na znajdujący się nie daleko bar. Spojrzała w tamtym kierunku, a po chwili znowu na pierwotnego. Nie wiedziała czy się zgodzić, ale jednak ciekawość zwyciężyła. Z jednej strony chciała wiedzieć, co go tu ściągnęło i nie znała nikogo tutaj. Może on coś wie więcej, mówił jej umysł, gdy wchodziła z nim do baru.
  Pili zamówione drinki i patrzeli po sobie w skupieniu. Nie wiedziała co ma powiedzieć, wiec nie mówiła nic. Klaus z uśmiechem się jej przyglądał.
- Dobrze, więc ja zacznę.  Muszę odzyskać miasto z rąk Marcela. Myślałem, że bedziesz chciała zdobyć wilczka.
- To się myliłeś. Szukam swojej rodziny. - odpowiedziała podnosząc szklankę.
- Ciekawe. - mruknął, rozmawiali dalej już o innych sprawach. Hayley chociaż przez chwile zapomniała o swoich troskach.


            Salon Salvatore

  Damon siedział przybity i patrzył na płomienie w kominku. Naprawdę nie wiedział co ma zrobić. Był tak skupiony na oglądaniu płomieni, że nie zauważył jak ktoś wchodzi do salonu.
- Damon? - usłyszał jej głos i wstał momentalnie.- Możemy pogadać? To jest krew..
- Tak, tak...ja...to z woreczka - wytarł resztki krwi - to co widziałaś to nie jest prawda. - zaczął nie pewnie do niej podchodząc.
- Naprawdę? Nic do niej nie czujesz? - pytała patrząc mu w oczy.
- Naprawdę, kocham cię wariatko. - szepnął cicho. - Nic mnie z Eleną nie... - nie zdążył dokończyć. Pocałowała go żarliwie, zaskoczony po chwili ją objął w pasie.Kierowali się pomału na kanapę, pchnęła go jednym ruchem i usiadła mu na kolanach wciąż całując. Wsunął swoją rękę pod jej bluzkę,  poczuł na jej skórze gęsią skórkę. Oderwała się od niego i spojrzała w oczy.
- Myślałem, że mi nie uwierzysz.
- To się myliłeś.
- Lubię się tak mylić. - dodał z uśmiechem. Przejechała swoimi językiem po jego wardze, po czym wsunęła go w jego usta. Ich języki raz po raz się splatały ze sobą. Czuli ogromne pożądanie, które z każdą chwilą się zwiększało. Poruszała biodrami, czując pod sobą jego erekcję. Napierała na niego całym swoim ciałem.
- Ooo nie chcieliśmy przeszkadzać. - usłyszeli za sobą głos Eleny i się od siebie oderwali. Zaśmiali się, gdy Stefan i Elena poszli do siebie. Alice wzruszyła ramionami i wróciła do całowania ukochanego.


                       Mystic Grill

   Tyler zaczął częściej bywać w Grilu ze względu na Liv, której się przyglądał i samą obecnością ją denerwował. Starała się go ignorować, ale czasem to było, aż nie możliwe.
- Możesz przestać, pracuje nie widzisz. - podała zamówiony drink pewnemu mężczyźnie.
- Przestanę jak się w końcu ze mną umówisz.
- Nie.
- To nie przestanę. - wzdychnął udając, że się jej się przygląda rozmarzony.
Obróciła się do niego tyłem i zaniosła brudne naczynia do kuchni. Jak wróciła miała wrażenie jakby on nie mrugał. Coraz bardziej ją to dobijało.
- Dobra zgadzam się. - wybuchła nagle, a on się uśmiechnął zwycięsko.
- To kiedy? - spytał cały rozpromieniony.
- Kiedy chcesz. -przekręciła oczami, chciała się go pozbyć.
- To jutro, wieczorem w kinie, na 19. - kiwnęła głową i pokazała, że ma ją zostawić w spokoju. On zgodził się z tym i wyszedł. Poczuła ulgę, że się w końcu go pozbyła. Zmieniła się z kumplem i teraz ona chodziła i zbierała zamówienia. Nagle na kogoś wpadła.
- Przepraszam. - podniosła głowę i upuściła szklankę. Była zszokowana, że go widzi. Po tylu latach, ponownie go widzi.
- Kai. - ledwo powiedziała.
- Tęskniłem siostrzyczko. - powiedział uśmiechając się szeroko.



środa, 29 lipca 2015

Rozdział 18



            MIESIĄC PÓŹNIEJ

   Przez Mystic Falls przechodziły intensywne burze. Fioletowe niebo przecinały strzelające co trzy sekundy błyskawice. Na wieży zegarowej stała kobieta, jej włosy tańczyły na wietrze. Patrzyła na całe miasto spokojnym wzrokiem. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc, wypuszczając je wolno.
- Wasza Wysokość. - usłyszała za sobą głos Klausa, spojrzała na niego z wyższością.
- Wiesz, co planuje moja matka?
- Tak, chce z innymi odebrać ci miasto. -  złapał ją za ramię - Alice, pamiętaj, że ci zawsze pomogę.
- Dobrze cię mieć przy swoim boku. - szepnęła ledwie się uśmiechając. Po zabiciu Sharon, prowadziła wojnę ze swoimi rodzicami o miasto. Mrok pochłoną ją całkowicie. Nic już nie zostało z dawnej Alice. Zamykając oczy przypominała sobie wczorajsze popołudnie. Stała w ogrodzie Tylera. Jej rodzice sądzili, że da się zwabić w pułapkę., jednak się przeliczyli. Po kilku wymianach zdań z rodzicami, zaczęli walczyć.
- Jesteśmy twoją rodziną. - wysapał David między kolejnym ciosem.
- Ja nie mam rodziny, ani rodziców! - krzyknęła i magią zabrała ojcu miecz. Jednym szybkim ruchem wbiła mu go prosto w serce. Po okolicy rozniósł się krzyk Snow...
Otworzyła oczy, nic ją nie ruszało. Wspomnienie zabicia ojca, było tylko czymś mało znaczącym. Pokochała mrok, nie liczył się dla niej nikt, poza nią.


                 Pokój szpitalny

  Promienne słońce powoli rozświetlało pomieszczenie. Aparatury dźwięczały co kilka sekund, dając znać o stanie leżącej na łóżku dziewczyny. Chłopak patrzył na nią siedząc w fotelu, trzymał ją za rękę, myśląc o tym, by otworzyła w końcu oczy. Jeszcze wczoraj walczyli z Sharon i wygrali. Moc Sharon wsiąkła w sztylet, a jej ciała już nie odnaleźli.
- I jak z nią? - chłopak odwrócił głowę do wchodzącego przyjaciela.
- Chyba, lepiej, ale się nie budzi. - westchnął pocierając jej dłoń.
- Nie musiałeś siedzieć, całej nocy z moją siostrą. - spojrzał z uśmiechem na Alice.
- Ale wiesz, że bym się nigdzie nie ruszył. - odpowiedział mu ściskając bardziej jej dłoni.
- Dobrze, że jesteś wampirem, bo byś pewnie zrobił wielką awanturę tej pielęgniarce. - obaj nie mogli się powstrzymać od śmiechu.
- A tu co tak wesoło, czy ona już...? - wchodząca Snow nie skończyła mówić, tylko patrzała na Alice smutnym wzorkiem, a Damon i Will odwrócili w jej kierunku głowy.
- Jeszcze nie. Mamo, spokojnie, obudzi się. - próbował podnieść ją na duchu.
Snow usiadła obok niego, przechyliła głowę w bok przypatrując się jej szyi.
- Mamo? - Will poczuł jej nie pokój. Snow zbliżyła się do jej szyi i odsłoniła ją nie co. Szyja Alice była przyozdobiona z jednej strony czarnymi plamkami, a w niektórych miejscach wytworzyły się gule, które pod dotykiem się zaczęły przemieszczać.
- To nie przez urazy głowy się nie budzi, tylko przez jakieś zaklęcie. - spojrzała na nich - idę po Merlina, może on coś będzie wiedział. - wyszła szybkim krokiem zostawiając ich. Cokolwiek to było, to na pewno nic dobrego.

   Na korytarzu szpitalnym siedziała Caroline. Nie tylko Alice tamtego wieczoru dostała poważniejszych obrażeń. Bonnie, która wtedy połączyła się ze swoimi przodkami, leżała dwie sale dalej od Alice. Magia, którą użyła do pokonania Sharon, była zbyt duża. Jej ciało tego nie wytrzymało. Do siedzącej blondynki dosiadł się Enzo. Nie podniosła wzroku, on chwilę na nią popatrzył i uścisnął jej rękę. Ona po chwili oparła się o jego ramię, przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.
- Jak z nią? - spytał cicho, nie odpowiedziała. Zamknęła oczy. Objął ją mocniej ramieniem. Trwali tak w ciszy przez kilka chwil. W końcu się poruszyła i ustała naprzeciwko niego.
- Niby jest lepiej. - powiedziała w końcu - jak na razie śpi.
- Skoro  jest lepiej, to nie musisz tutaj siedzieć. - gdy tylko to powiedział to blondynka zgromiła go wzrokiem - Mówię tylko, że możesz pójść się przespać. Chodź, odprowadzę cię. - skończył mówić i wstał.
- Od kiedy się o mnie troszczysz? - skrzyżowała ręce.
- Nie, to nie. - zrobił kilka kroków , jednak się zatrzymał i na nią spojrzał, a potem szedł dalej. Ona nic nie mówiąc ruszyła za nim, zrównała krok z jego chodem. W kompletnej ciszy, dała się mu odwieźć do domu.


             Pokój Alice w domu Tylera

  Merlin, gdy tylko zobaczył Alice postanowił zabrać ją do domu. Poruszała się nieznacznie na łóżku. Damon wraz z Willem i jego rodzicami stali i czekali na werdykt czarodzieja. Pokręcił głową cicho szepcząc jakieś zaklęcie, ręce miał wyciągnięte nad ciałem Alice.
- Ktoś majstrował przy niej magią. - powiedział w końcu, prostując się.
- Jak to ktoś majstrował? - spytała Snow.
- Ktoś rzucił zaklęcie, a te gule świadczą o wprowadzeniu umysłu w inną rzeczywistość. Jak dotąd nie spotkałem się z czymś takim.
- Ktoś daje jej wykreowane wydarzenia, tylko w jakim celu? - Will usiadł obok siostry na łóżku.
- Obawiam się, że dowiemy się tego niedługo. - Damon mówiąc to nie oderwał ani na moment wzroku od ukochanej.
- Po zabiciu Sharon, gdy nastała jasność to straciliśmy przytomność na nie wiadomo ile czasu. - zaczął David spoglądając na Snow, ona od razu zrozumiała co chciał powiedzieć. To w tym czasie, ktoś musiał rzucić na nią zaklęcie.
- Najważniejsze, to czy dasz radę ją obudzić? - wampir zwrócił się do czarownika. Ten  zaprzeczył głową.
- Jak na razie, nie wiem jak ją obudzić, ale będę szukał sposobu.
 Zniknął nim powiedzieli choć słowo. Firanka przy oknie poruszyła się  w rytm wiatru. Powieka Alice ledwo drgnęła, a zegar wybił dokładnie południe. Nie było słychać nic, prócz oddechów, bijącego zegara i cichego szmeru wiatru.


              Mystic Grill

  Tyler wszedł do baru, minął kilka osób i doszedł do zaplecza, gdzie natknął się na Matta. W jego myślach, co jakiś czas wtrącała się długonoga nowo poznana blondynka. Jenak raz na jakiś czas przypominał sobie związek z Caroline. Coś się kończy, aby coś mogło zacząć. - pomyślał roztargniony.
- Hej, skończyłeś już? - zaczepił niebieskookiego.
- Tak, teraz nie muszę tyle pracować. Mam nową zmienniczkę. - Tyler spojrzał na niego, a ten tylko kiwnął głową w pewnym kierunku. Spojrzał tam i zauważył Liv, która właśnie wchodziła za barek. Była ubrana w roboczy uniform baru, miała włosy spięte wysoko, które lekko wychodziły po bokach. Uśmiechnął się pod nosem pożegnał przyjaciela i usiadł naprzeciwko niej.
- Podać coś? - przewróciła oczami, na co on się zaśmiał.
- A można coś słodkiego? - cmoknął ustami w jej stronę, a ona zacisnęła swoje w cienką linijkę.
- Zapomnij, pocałunki nie tutaj... - przerwał jej.
- Ale ja chciałem ciastko. - wskazał palcem na ciastka na szklanym talerzyku, przykryte przezroczystą pokrywką. Z pochmurną miną nic nie mówiąc nałożyła mu jedno na talerzyk i postawiła przed nim. W jego obecności czuła jak krew w jej żyłach zaczyna się gotować. Bardzo chciała, żeby już zniknął z jej oczu.
- Coś jeszcze?
- Nie, to wszystko. - nie dotknął wcale ciastka. Wzrok cały czas miał wbity w blondynkę, a ona udawała, że tego nie widzi. Pracowała normalnie, chociaż ją to bardzo irytowało. Nalała kawy dla jakiegoś starszego mężczyzny, uśmiechnęła się do niego i zebrała przyniesione szklanki. Ustawiła je na jednej tacy i i postawiła je obok innej tacy z brudnymi naczyniami. Po czym się odwróciła do Tylera, który powoli jedząc ciastko, dalej się jej przyglądał.
- Czego?! - nie wytrzymała, była cała podirytowana. Wiedziała, że w tej pracy powinna trzymać nerwy na wodze, ale tym razem nie dała rady.
- Masz coś tutaj. - wskazał na usta, a ona je przetarła, jednak on pokręcił głową - Masz kwaśną minę.
Uśmiechnął się, a ona ledwo się powstrzymała przed strzeleniem mu w twarz.
- Możesz dać mi spokój i z łaski swojej, przestań się na mnie gapić!
- Nie mogę.- wsadził do swoich ust kolejną łyżkę z kawałkiem ciastka.
- Brian? - Liv krzyknęła do wysokiego chłopaka, który zbierał zamówienia, po chwili się odwrócił. - zamienisz się?
- Jasne - podszedł szybkim krokiem do baru - z wielką chęcią. - dodał szczerząc zęby.
Blondynka z uśmiechem odstąpiła mu swoje miejsce przy barku. Rzuciła zwycięskie spojrzenie Tylerowi i z ulgą poszła zbierać zamówienia.



                        Las

  Ptaki ćwierkały dość głośno, a tego dnia wiał chłodny wiatr. Regina prowadziła Hooka i Davida, którzy szukali  jakiegokolwiek śladu pozostałości magii Sharon, która została wchłonięta przez sztylet. Hook wolałby być teraz z Alice, wiedział, że cały czas przy niej siedzi Damon, ale chciałby jakoś zyskać w oczach jej ojca. Postanowił jemu pomóc. Regina próbowała namierzyć sztylet zaczynając od miejsca walki z Sharon.
- Mógłbyś w końcu mi zaufać. - powiedział Hook idąc dalej za Reginą i zerknął na ojca Alice.
- Tobie? Raczej dam się zabić niż ci zaufam. - odpowiedział mu sucho David nawet na niego nie patrząc.
- Co mam jeszcze zrobić, żebyś mi zaufał? - David na niego spojrzał i się zatrzymał, to samo zrobił jego rozmówca.
- Zostawić moją córkę w spokoju. - ruszył przodem, a po chwili za nim Hook.
- Musiałbym oszaleć. - mruknął, przeszli tak kawałek, ale zaraz po chwili o mało by wpadli na Reginę, która gwałtownie ustała.
- Co się dzieje?
- Nic, tylko zgubiłam trop.
- Znowu, co z ciebie za czarownica. - burknął Hook,a ona obrzuciła go spojrzeniem, które świadczyło o chęci zabicia. Stali dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej stracili ślad. To mogło znaczyć, że sztylet został przez kogoś zabrany, przez kogoś kto używając magii, zatarł ślady albo sztylet po śmierci Sharon zniknął na zawsze.
     

                      Jadalnia Mikselson

  Na stole stała butelka wina i cztery kieliszki. Jednak tylko trzy z nich były napełnione. Cisza unosiła się w powietrzu,a  trójka rodzeństwa Mikelson wpatrywała się w napełnione naczynia. Elijaha jako najstarszy z nich próbował przekonać młodsze rodzeństwo do wyjazdu razem z Klausem. Nick chciał odzyskać swoje miasto, uważał, że należy tylko do ich rodziny i nie miał zamiaru oddać go bez walki.
- Ja jadę. - powiedział najstarszy upijając łyk wina.
- Elijaha, a co jeśli  przez niego kolejny raz zostaniemy oddzieleni, jak kolejny raz nas zdradzi. Rozumiem, że jest zły na Marcela, ok, ale jest w takim stanie, że może nas sprzedać by tylko odzyskać miasto. - Rebecka powiedziała to jednym tchem patrząc na brata. Kol jak na razie siedział cicho, nie odzywał się ani jednym słowem.
- Wiem, ale bez nas nie wygra. W każdym razie, ja jadę. - odpowiedział najstarszy kończąc stanowczo.
- Ok to ja też. Nie pozwolę, żeby coś ci się przez niego stało. - gdy blondynka skończyła mówić to starszy się uśmiechnął. Najmłodszy prychnął i wypił cały kieliszek. Elijaha spojrzał na niego krzywo.
- No co?! Nie mam zamiaru robić tego co oczekuje Nick!
- Szkoda, to znaczy, że oddasz, że dasz zebrać komuś nasze miasto. - usłyszeli  za sobą głos Klausa, który pewnym krokiem wszedł do pomieszczenia.
- Nie oddaje. - warknął Kol wpatrując się w brata tępym wzrokiem.
- To pojedziesz z nami, Elijaha to na pewno jedzie, żebym nie zrobił głupot. - zerknął na siostrę i już wiedział, że ona też jedzie. Potem spojrzał na najmłodszego, który zawsze się buntował. Kol nic nie mówiąc wstał z miejsca i już po chwili wchodził na górę po schodkach.
- Wyruszamy o 9. - usłyszał za sobą cichy głos Klausa. Najmłodszy nigdy nie lubił się podporządkowywać,a tym bardziej Klausowi, który był z nich najbardziej nie przewidywalny.


               Dom Caroline

   Elena siedziała z Caroline i rozmawiały już jakąś godzinę. Głównym tematem była Bonnie i Alice, o które się obie martwiły. Blondynka przykurczyła nogi siedząc na kanapie. Trzymała w dłoniach kubek lodów, które jadła powoli. Elena patrzyła na nią z lekkim uśmiechem.
- No, co? - spytała blondynka mając lody w buzi.
- Nic, nic. Przecież nie przeżywasz tego rozstania to po co jesz te lody.
- Dla reguły, zerwałam to jem lody. - pokazała jej język, jednak zaraz mina jej zrzedła.
- Co jest?
- Jednak to przeżywam. - brunetka w ciszy ją objęła mocno. Po chwili usłyszały ciche pukanie do drzwi, zanim jednak, któraś  z nich  zdążyła je otworzyć, zobaczyły w progu salonu Bonnie. Dziewczyny były zaskoczone widząc ją, ale nie pytając o nic się przytuliły. Trwały w takim uścisku jakąś chwilę.
- Kiedy się obudziłaś? - spytała w końcu brunetka.
- Jakieś dwie godziny temu. Wypuściliby mnie pewnie za parę dni, gdyby nie Enzo. - usiadły na sofie.
- Co do tego ma ten głupek?! - odparowała nagle blondynka.
- Zauroczył lekarzy i oto jestem. Po co te lody? - spytała mulatka zerkając na stolik, a one się tylko zaśmiały. Cieszyły się, że w końcu mogą być razem. Całą noc spędziły na pogaduszkach jak za starych czasów, przekrzykując się wzajemnie.



              Ulice Mystic Falls 

  Elena z samego rana wyszła od przyjaciółki. Powoli szła drogą do domu, ale nagle zaczęła czuć, że coś podąża jej śladem. Odwróciła się i rozejrzała uważnie, jednak nic nie zauważyła. Nie widziała nikogo w pobliżu, żadnej żywej duszy. Uspokoiła się i szła dalej, jednak po kilki krokach usłyszała trzask łamanej gałęzi. Starała się uspokoić i zerknęła za siebie. Nic nie zauważając przyspieszyła kroku. Znowu poczuła, że ktoś za nią jest. Gwałtownie przyspieszyła, biegła przed siebie, pokonując liczne zakręty. Jej oddech przyspieszył do granic nie możliwości. Dosłownie czuła jak coś ją chwyta, zauważyła na rękach czarną mgłę, odwróciła głowę i zderzyła się z kimś. Odskoczyła gwałtownie, łapiąc oddech. Przed nią stał Stefan, dopiero zauważyła, że stoi koło domu.
- Ktoś cię atakował? - trzymał ją za ramiona i przyglądał jej się uważnie.
- Nie, ja... - spojrzała za siebie ciągle dysząc. - nic mi nie jest.
- Na pewno? - martwił się o nią.
- Tak, zdawało mi się. - pokręciła głową i weszła pomału do domu. Stefan chciał, żeby się uspokoiła, należało im się wolne. Spakował kilka rzeczy i razem z Eleną wsiadł do auta, jechali do domku nad jeziorem cicho rozmawiając. Po jakieś godzinie stała na kładce patrząc na spokojną wodę jeziora. Po chwili poczuła dotyk na swoich odkrytych ramionach. Odwróciła powoli głowę i zobaczyła uśmiechniętego Stefana, który objął ją w pasie.
- Nareszcie spokój i cisza. - wyszeptała całując go w policzek.
- Tak. - cicho jej przytaknął, czując jej  wtulające się ciało. Elenę dalej prześladowało poczucie, że ktoś się jej przygląda, ale nie dawała tego po sobie poznać. Miała nadzieję, że się myli, że tylko jej się to wydaje.


                Damon

   Siedziałem przy niej non stop. Trzymałem ją za rękę, palcem przeczesałem jej kosmyk włosów za ucho. Zdałem sobie sprawę, że dawno nie jadłem. Czułem rosnący głód, ale nie chciałem iść zapolować. Poruszając się z moją nadnaturalną szybkością, zszedłem do kuchni. Stałem parę chwil przed lodówką, zastanawiając się czy aby na pewno tego chce. Wiedziałem, że wilczek przetrzymywał parę woreczków krwi u siebie dla Caroline.
    Pragnąłem świeżej tętniącej krwi, ale jednak wziąłem ten woreczek i wróciłem na górę. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na trzymany w ręce woreczek z krwią. Moja mina natychmiast zrzedła, ale rozerwałem zębami folie i zacząłem pić. Płyn był nie wyobrażalnie ohydny, ledwo udawało mi się to pić. Krew zwierzęca. Jednak już po paru większych łykach poczułem ulgę, mój głód się zmniejszał. Wypiłem krew i wyrzuciłem woreczek. Wreszcie czułem się spokojniej, byłbym bardziej, gdyby ona się obudziła.
   Wyglądała jakby spała ze zmęczenia. Tak bardzo chciałem by się ze mną droczyła albo skopała mi tyłek. Położyłem się obok niej na łóżku. Przypomniałem sobie chwilę z nią, od początku jak się tu zjawiła. Zerknąłem w lustro stojące obok łóżka, odbijało się w nim widok z okna. Nagle zobaczyłem czarny cień w lustrze, zerwałem się szybko i wyjrzałem za okno. Jednak nic nie było. Stefan mnie ostrzegał, że Elena coś czuła dziwnego. Cały czas byłem napięty i gotowy do walki. Położyłem się znowu, lecz tym razem patrząc stale w okno.


              Dom Bonnie

   Regina razem z Bonnie przeglądały różne księgi. Regina uczyła się przy okazji nowych zaklęć z tego świata. Wiatr, który wpadł przez otwarte okno, podwiał parę kartek. Obie użyły swoich mocy do złapania ich. Uśmiechnęły się do siebie.
- A broszka Alice, nie może jej obudzić? - mulatka spytała Reginy.
- Niestety, Merlin już tego próbował. - mruknęła czytając dalej.
    Mulatka natomiast, gdy skończyła przeglądać jedną z ksiąg, odłożyła ją i przyszykowała wszystko by połączyć się z babcią. Jak była gotowa to zaczęła wymawiać zaklęcie i zamknęła oczy. Regina zaczęła się jej przyglądać uważnie, w pewnym momencie Bonnie drgnęła. Zobaczyła przed sobą babcię, była w tym samym pokoju, ale wszystko było rozmazane.
- Mamy mało czasu kochanie. - powiedziała.
- Wiesz coś może, jak znaleźć sztylet z... - nie skończyła.
- Nie wiem kto, ale osoba o dużej magii musiała go wziąć. Duchy mówią, że ten mężczyzna był więziony i w momencie walki z Sharon wytworzyliście mu potrzebne przejście.
- A co z Alice? Jak ją możemy obudzić? - pytała dalej mulatka widząc, że duch jej babki blednie.
- Sztyle.. - ale już nie dokończyła, zniknęła. Bonnie czuła, że sztylet ma coś wspólnego z obudzeniem Alice. Spojrzała na Reginę i jej wszystko powiedziała. Musieli odzyskać sztylet, to był jedyny punkt zaczepienia w tym momencie.
        

            Nowy Orlean

  W samochodzie było bardzo duszno. Pierwotni jechali już parę godzin, najmłodszy siedział z tyłu i zerkał w lusterko patrząc na Klausa, który prowadził. Klaus czuł jego spojrzenia, ale był cierpliwy, wiedział, że Kol nie jest do niego przekonany, po tym jak ich zasztyletował. Po kilku godzinach jazdy, w końcu dotarli do miasta. Wysiedli po kolei z auta. Przez miasto przechodziła jakaś parada. Muzycy grali idąc, każdy był uśmiechnięty. Skierowali swoje kroki do pobliskiego baru. Mieszkańcy patrzyli ciekawie na nowo przybyłych gości.
- Nicklaus Mikleson! - usłyszeli za sobą. Gdy tylko się odwrócili zobaczyli idącego w ich kierunku ciemnoskórego mężczyznę.
- Marcel. - powiedział z wyższością Klaus.
- I jak widzę, braciszek jednak ci doniósł. - oczy Marcela zwęziły się patrząc na Kola.
- Ciebie też miło ponownie widzieć. - mruknął Kol, który już się gotował do walki. Jednak Nick go powstrzymał.
- Może oprowadzić was po moim królestwie. - na te słowa krew w żyłach Klausa zaczęła się gotować. Był dla niego jak przybrany syn, a teraz go okrada. Chciał mu zetrzeć ten uśmiech z twarzy, jednak się powstrzymał. Trzymał nerwy na wodze.
- Oczywiście. - tylko tyle powiedział i się uśmiechnął. Czym zdziwił swoje rodzeństwo, które sądziło, że zrobi jedną wielką bijatykę. A on jest potulny jak baranek. Klaus chciał, by Marcel mu zaufał, a potem przejąć z powrotem swoje królestwo.


             Alice  

   Stałam po środku salonu, który należał do Salvatore. Nie było w nim nikogo, tylko ja. Czułam coraz większą moc z każdym dniem. Kai powiedział mi, że mogę mieć co tylko chce. Czułam rosnącą we mnie energię, zerknęłam w szklaną komodę. Zauważyłam czerwony błysk, który pochodził z moich oczu. Nie wiedziałam co to, ja tak nie potrafię.
- Jesteś już gotowa. - usłyszałam cichy szept, lecz nim się odwróciłam poczułam jak kręci mi się w głowie. Kucnęłam przy fotelu, przez moją głowę przechodził taki huk jak podczas wojny. Było za gorąco, rozpięłam guziki bluzki. Kurczowo trzymałam rękę zaciśniętą na oparciu fotela, łapałam oddech raz po raz, czując, że zaraz się uduszę.
Ciemno.
Głośno.
Zimno.
Co się dzieje...
Kolejny huk.
Bicie serca...
Nie mojego serca...



            Dom Tylera

   W salonie siedziała Snow, David, Merlin razem z Willem, którym Regina i Bonnie mówiły o sztylecie. Siedzieli przy stole i omawiali plan znalezienia go. Po kilku minutach zszedł do nich Damon, który był już bardziej spokojny o Alice. Regina wykonała z Bonnie zaklęcie ochronne domu.
- Damon, potrzebujemy broszki Alice, pomoże nam w szukaniu sztyletu. Merlin powiedział, że jego moc może nam pomóc. - zerknęła na czarodzieja.
- Jest u mnie w domu. - powiedział nie chętnie. To oznacza, że będzie musiał wyjść z domu i zostawić Alice. Jednak musiał to zrobić, więc nie mówiąc nic więcej wyszedł z domu. Merlin zerknął ponownie na Bonnie, która po chwili też na niego zerknęła. Uśmiechnęła się lekko, poczuła jak robi jej się gorąco, odwróciła wzrok lekko speszona. Merlin czuł się trochę przybity, ponieważ nic nie znalazł, żeby obudzić przyjaciółkę.     Miał nadzieję, że moc zawarta w sztylecie nie tylko otworzy portal, ale też obudzi Alice. Usłyszał jakiś szmer dochodzący z oddali, powoli odwrócił głowę. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Do salonu weszła Alice, ustała patrząc na nich. Po chwili już wszyscy na nią patrzeli z otwartymi ustami. Snow czuła ogromną ulgę, aż spłynęła po jej policzku łza. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć lub wstać, do domu wszedł Hook, który jak tylko ją zobaczył to od razu ją przytulił. Jednak ona nie odwzajemniła, tylko stała. Odsunął się od niej po chwili, a jej rodzice podeszli też chcieli ją przytulić, ale ona się cofnęła. Snow i David nagle się zatrzymali przyglądając się jej uważnie.
- Alice, wszystko dobrze? - spytała ją matka.
- Kim jesteście? - spytała przyglądając się im. Nagle poczuła ostre ukłucie w głowie, krzyknęła głośno i ciężko dysząc wybiegła z domu. Nie zdążyli jej powstrzymać. Biegła przed siebie, aż w końcu ból ustał. Zatrzymała się dopiero przy placu zabaw dla dzieci. Usiadła na ławce, czuła się zagubiona, nie wiedziała co się dzieje. Dzieci bawiły się wyrywając sobie zabawki. Przyglądała się im uważnie,a w głowie miała pustkę. Nie wiedziała co dalej. Przesiedziała jeszcze tak chwilę i ruszyła w kierunku powrotnym. Nie wiedziała jak, ale po chwili znalazła się przed domem, skąd słyszała rozmowę osób, które przed chwilą widziała.
- Alice? - słysząc ponownie te imię odwróciła głowę w tamtym kierunku. Zobaczyła idącego w jej kierunku chłopaka o niebieskich oczach. Miał szeroki uśmiech, przez co w jego policzku wytworzyły się słodkie dołeczki. Ona stała tak bez ruchu, coś w jej umyśle mignęło jakby jakaś myśl, ale to było tylko mignięcie. Gdy do niej podszedł objął ją w talii i spojrzał w oczy.
- Myślałem, że już cię nie odzyskam. - wyplątała się z jego objęcia.
- Przepraszam, nie wiem kim jesteś. - jego mina natychmiast zrzedła. Miał nadzieję, że to tylko jej żart, ale ona wyglądała na zdezorientowaną. Zrobiła krok w tył, a potem uciekła do domu, zostawiając za sobą zszokowanego Damona. Wbiegła na górę unikając wszystkich, słyszała krzyki, ale była na nie głucha. Zamknęła się w pokoju, patrzyła na swoje odbicie w lustrze.
  Bardzo chciała cokolwiek wiedzieć, cokolwiek pamiętać. Uspokoiła oddech i stała nie ruszając się. Nagle jej usta przybrały uśmiechu, ale to był bardziej złowieszczy uśmiech. W lustrze było widać wokół jej ciała czarną mgłę, a na jej ciele czarne macki, które ją trzymały przy sobie. Oczy zaiskrzyły się czerwienią. Na jej ciele nie było nic widać, jedynie odbicie ukazywało czarne macki. Jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, a z ust wydobył się cichy śmiech.

   
  ``````````````````````````````  ******  ``````````````````````````````````

   Witajcie, tym razem mam tylko jedną informację do zakomunikowania. Jak zauważyliście w pewnych momentach, tzn. w np. nazwie miejsca gdzie się dana akcja dzieje, jest widoczny kolor czerwony. Kolor oznacza miejsce innego czasu, a raczej innej rzeczywistości. Ale pewnie to ogarnęliście :) więc piszę tylko tak, żeby coś napisać. I dla tych co nie skumali, rozdział poprzedni czyli 17, cały rozgrywał się w umyśle Alice oraz początek rozdziału 16. Od nowego rozdziału postaram się więcej pisać o pierwotnych i możliwe znowu o Nibylandii. To do następnego rozdziału, który będzie nie długo.

Dziękuje za pilnowanie i zwracanie uwagi na szczegóły czy nie dociągnięcia,  Szymonowi s ;)

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 17



                       Alice

  Szłam przez środek lasu, powietrze wokół było wręcz lodowate, chociaż było lato. Szłam z wyciągniętymi rękoma, magia wystrzeliwała z moich rąk niczym błyskawica, roztrzaskując nią drzewa, które pękały w połowie pnia. Trzask i huk przez robione w skutek mojego gniewu, ledwie dobiegł do moich uszu. Czułam tylko zbierającą się we mnie wściekłość. To gdzie byłam, w jakiej sytuacji się znalazłam było dla mnie koszmarem. Z każdą chwilą czułam potęgujący się we mnie gniew, który zawładną moim sercem. Mój brat, jedyna osoba, która znała mnie na wylot  i  osoba, którą pokochałam, nie żyją. Minęły już trzy dni, rodzice i Stefan wyprawili Willowi i Damonowi pogrzeb. Nic nie czułam, nawet gniew w tamtym momencie zniknął.  Nie wiem co się stało z Sharon. Muszę ją zabić. Pragnę zemsty, tylko to mi pozostało. To mój jedyny cel, ten kto wejdzie mi w drogę zginie. Wyszłam na polanę nie daleko jeziora. Z daleka widziałam dobrze znaną sobie postać. Nie chciałam go widzieć, nie chciałam nikogo widzieć. Odwróciłam się.
- Alice! - usłyszałam za sobą wołanie Hooka. Szłam przed siebie, nie zatrzymując się ani na chwilę. Byłam głucha na jego wołanie.
- Zaczekaj! - po chwili poczułam szarpnięcie za ramię. Odwróciłam się i używając mocy odrzuciłam go na drugi koniec ulicy.
- Zwariowałaś! - krzyknął podnosząc się.
- Całkiem możliwe. - szepnęłam. Stałam w miejscu, koncentrując się wzrokiem na nim. Patrzałam w ciszy jak się podnosi z bólem wypisanym na twarzy. Nie wiem jakiego zaklęcia użyłam, ale mnie nakręcało. Hook patrzył na mnie spod przymrużonych oczu.
- Coś jeszcze? - spytałam krzyżując ręce na piersi.
- Tak. Wiem, że Ci ciężko po stracie brata. - celowo pominął wspomnienie Damona, co było dla mnie zniewagą.
- Gówno wiesz. - odparowałam tak nagle, pełną determinacją i gniewem, że Hook zamilkł i patrzył na mnie z otwartymi ustami. Jednak po chwili je zamknął.
- Alice, masz pełne prawo czuć gniew. - zaczął po chwili spokojnym głosem.
- I właśnie to czuje i wiesz co, podoba mi się. - moje usta wygięły się w szatańskim uśmiechu. Przekrzywiłam głowę w bok i spojrzałam na wysoki słup za Hookiem. Czułam jak przepływa przez moje ciało magia, czarna magia.
- Daj sobie pomóc, możemy... - przerwałam mu kolejny raz.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! - zrobiłam dwa kroki w przód. - jeśli ktokolwiek z was wejdzie mi w drogę to zginie i lepiej zostaw mnie w spokoju.
- Nie zostawię.. - zaczął i zrobił krok w moim kierunku. To był błąd . Jednym skinieniem głowy sprawiłam, że słup zaczął się giąć i oplótł  się wokół Hooka. Zacieśniając się na nim. Nie wytrzymał bólu i krzyknął, szarpał się, próbował się uwolnić. Czułam potężną magię, która gromadziła się w moim sercu.


                        Snow


   Razem z Davidem przeszukaliśmy prawie całe miasteczko w poszukiwaniu Alice. Gdy dowiedziała się o śmierci brata i Damona, stała się jak opętana. Miałam złe przeczucia. Nie wiem do czego może być zdolna.
- Jak myślisz, co ona zrobi? - usłyszałam swój własny głos.
- Na pewno nic mądrego. - szepnął idąc obok mnie.
- David... - już miałam coś powiedzieć, ale zauważyłam w oddali coś dziwnego. Wyginający się słup, który owijał się wokół ciała Hooka. Dobiegliśmy tam jak najszybciej. Serce biło mi coraz szybciej, gdy tylko zobaczyłam Alice. Śmierć brata i tego Damona sprawiła, że zaczyna szaleć.
- Alice! Puść go! - usłyszałam w głosie Davida gniew jak i przerażenie. Jej głowa przekręciła się nienaturalnie szybko w naszą stronę.
- Co Wam do tego?! - odkrzyknęła chłodnym głosem.
- Ty nie jesteś taka, Alice proszę przestań. - zaczęłam mówiąc spokojnym głosem. Jednak widziałam, że ani jedno nasze słowo do niej nie dociera. Słyszałam jak Rumpelstilkin kiedyś wspominał, że której z naszych dzieci może okazać się wcieleniem zła. Do tej pory w to nie wierzyłam, ale patrząc na Alice, zaczynam mieć wątpliwości.
- Odezwała się kobieta, która mnie nie zna. Wychowaliście której z nas? Nie, więc się nie odzywaj. Nie nadajecie się na rodziców! - spojrzałam na Davida, raniła nas oboje tym co mówi. Wiem, że nie jest sobą w tym momencie. Szybkim ruchem ręki sprawiła, że oplatający słup Hooka jeszcze bardziej się na nim zacieśniał. David się wyrwał i próbował ją powstrzymać, jednak ona dosłownie czuła co chcemy zrobić, spojrzała na niego i ruchem ręki sprawiła mu ból. Klęknął łapiąc się za szyje, brakowało mu powietrza.
- Alice, puść ich! - krzyknęłam, nie wiedziałam co zrobić.- Will by tego nie chciał! - spojrzała w moją stronę, zobaczyłam w niej jakiś przebłysk dawnej Alice, więc mówiłam dalej.
- Damon, nie wiem jaki był, ale na pewno nie chciałby, żebyś taka była.
- Chciałby zemsty! - krzyknęła ponownie będąc w szale.
-  Tak, ale nie żebyś zabijała kogoś z nas. Oni chcieliby byś pozostała sobą! Nie stawaj się drugą Sharon! - gwałtownie wypuściła powietrze z ust. Opuściła ręce w dół. David i Hook łapczywie łapali oddech, ona cały czas stała w miejscu. Spojrzała na ojca zrozpaczonym wzrokiem, potem szybko spojrzała na Hooka i na mnie.
- Kochanie... - zrobiłam krok w jej stronę, ale ona tylko smutno pokręciła głową i zniknęła. Chciałabym jej jakoś pomóc, ale nie wiem jak. My także przeżywamy śmierć Willa, więc nie bardzo umiemy jej z tym pomóc. Trzeba coś zrobić, nim stanie się na stałe zła.


             Salon Salvatore


  Cisza  w domu była nie do zniesienia dla młodszego z braci Salvatore. Siedział na kanapie wpatrzony w płomienie w kominku. Elena siedziała wtulona w niego, próbowała go jakoś pocieszyć. Sama też odczuła stratę Damona, w jakimś sensie go pokochała. Wiedziała , że jej ukochany będzie potrzebował wsparcia i sporo czasu, żeby przejść przez żałobę. Stefan poruszył się nieznacznie, tym samym Elena spojrzała na niego, jednak on dalej się nie odzywał. Był wściekły przez śmierć brata, ale ani przez moment nie myślał, że to wina Alice. Mieli z Damonem swoją historie, różnili się jako bracia, kłócili i próbowali się zabić wzajemnie, ale mimo wszystko mieli tak naprawdę tylko siebie. Jego umysł powędrował do momentu pogrzebu Damona i Willa.

     Tego dnia było dość chłodno, wszyscy stali zebrani i spoglądali na nagrobki, należące do Willa i Damona. Alice nie czuła nic prócz wielkiego smutku. Trzymała w ręku dwie róże, które się trzęsły przez drżenie jej ciała. Jedna łza spłynęła jej po policzku, a po niej następna i kolejna. Nie mogła uwierzyć w to co się dzieje. Stefan patrzył na imię swojego brata ze smutkiem wypisanym na twarzy. Nie myślał, że kiedyś do tego dojdzie. Różnili się jako bracia, ale kochał go i tęsknił za nim.

   Z myśli wyciągnęło go pytanie zadane przez Elenę, która stała w wejściu do salonu. Trzymała w ręku list, swój wzrok wbiła w ukochanego. On się podniósł pierwszy raz od kilku godzin.
- Wiesz od kogo to może być? - spytała ponownie, gdy podszedł do niej, zaprzeczył ruchem głowy, jednak było widać po nim, że już wiedział od kogo to jest.
- To pismo Katherine. - szepnął i wziął list przyglądając mu się uważnie. Elena miała mieszane uczucia w tym momencie. List adresowany do Stefana, z jego imieniem wypisanym pięknymi literami. Pachniał bardzo przyjemnymi perfumami. On usiadł i w skupieniu przyglądał się każdej literce na liście.Nie podobało się to Elenie, która usiadła naprzeciwko niego.




                     Cmentarz


  Szaro-granatowe chmury pokryły całe sklepienie nieba. Krople deszczu kapały i spływały z liści wprost na odkryte ramiona i głowę Alice. Siedziała na ziemi, pomiędzy dwoma nagrobkami. Jeden należał do jej brata, a drugi do Damona. Spoglądała pustym wzrokiem to na jeden to na drugi. Nie ruszała się od kilkunastu minut. Głęboko oddychała, to było jedyne miejsce, które potrafiło ją uspokoić. W tym miejscu czuła spokój, tak jakby oni wcale nie umarli.
- Pomszczę was, obiecuje. - szepnęła, ręką przetarła nagrobki, czyszcząc je z przyczepionych deszczem liści. Potrzebowała ich, tak bardzo pragnęła, by obaj zaczęli jej dogryzać. Tęskniła za nimi.
- Alice... - głos jej brata pobrzmiewał w jej uszach, odwróciła się gwałtownie, ale nic nie zobaczyła.
- Will? - odpowiedział jej tylko szum drzew, spojrzała ponownie na nagrobki zamykając oczy.
- Alice...- usłyszała za sobą cichy szept. Nie odwróciła się, nie chciała. To było jak nóż w serce, bolało nie wyobrażalnie mocno. Nie umiała sobie poradzić z tym bólem.
- Alice - usłyszała ponowny szept, tym razem poznała w nim głos Merlina. Jednak i tak się nie odwróciła, złapała głębszy oddech. Nie wiedziała co ma teraz zrobić.
- Nie będę mówić, że wiem przez co przechodzisz. Każdy przeżywa to inaczej, ale musisz zobaczyć co by oni powiedzieli na twoje zachowanie. - nie użył imienia jej brata ani ukochanego, ale i tak wiedziała o kim mówi. Odwróciła się, ale jego już nie było. Przez chwilę pomyślała o nich, o tym co by powiedzieli, gdyby tu byli. Wiedziała, że pewnie byliby źli na nią za to co robi, ale to było silniejsze od niej. Mrok zaczął ją pociągać, a nie mogła pozwolić, żeby Sharon po tym wszystkim żyła. Musiała ją zabić, tylko to teraz było dla niej ważne.



                      Mystic Grill

   Ludzi było jak zwykle pełno, wszyscy chodzili, zamawiali drinki, śmiali się, rozmawiali. Tylko jedynie Enzo, który wpatrywał się w szklankę z alkoholem, siedział ze smutną miną. Nie zrobił żadnego ruchu przez kilka minut. Nagle zobaczył kilka kroków dalej Caroline i Bonnie wchodzące do środka. Blondynka, gdy go tylko zauważyła spuściła wzrok. Usiadła z Bonnie przy stoliku i zaczęły rozmawiać, nie mogła się powstrzymać przed zerkaniem na Enzo. Rozmawiały ze sobą przez kilka godzin, później Bonnie poszła do siebie do domu, a Caroline szła przed siebie ulicami. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Damon i Will nie żyją. Usłyszała za sobą jakiś szmer, odwróciła się gwałtownie.
- Co ty tu do cholery robisz?! - krzyknęła widząc przed sobą Enzo, który uniósł ręce.
- Spokojnie, przecież nie chce ci nic zrobić. - mówił dość spokojnym głosem, jednak ona cała wrzała z emocji.
- Jasne! Pan wampir nic mi nie zrobi, tylko się skrada, żeby zabić ofiarę!
- Teraz to już przesadzasz, blondi! - krzyczał, stali bardzo blisko siebie.
- Ja nie przesadzam! Enzo ty zawsze... - ale nie skończyła, przerwał jej pocałunkiem.
Była całkowicie zaskoczona, jednak już po chwili ich języki się o siebie ocierały z coraz większą intensywnością. Pragnęła tego z każdą chwilą, przyciągnął ją bliżej siebie. Wsunęła palce w jego włosy. Chciał by ta chwila trwała bez końca, jednak ona go gwałtownie odsunęła od siebie. Spojrzała na niego gniewnie i strzeliła mu w twarz.
- Auć! Myślałem, że ludzie prędzej po pocałunku idą do łóżka, a nie dostają w twarz. - uderzyła go znowu.
- Ile zamierzasz mnie bić?
- Nie wiem, ile trzeba będzie! Nigdy więcej tego nie rób! - warknęła, mówiła zupełnie inaczej niż czuła. Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, a jej serce biło jak oszalałe.
- Ale ty tego chciałaś! - usłyszała za sobą krzyk chłopaka. Nie odpowiedziała, tylko przyspieszyła kroku.



                      Salon Tylera


   Regina i David siedzieli na dole i rozmawiali na temat mocy Alice. Snow leżała skulona na łóżku, w którym spał Will. Przytuliła do siebie jego kurtkę wdychając zapach. Jej myśli krążyły wokół dzieciństwa Willa i Alice, aż do momentu  wysłania ich do Krainy Czarów. Alice miała rację, nie nadajemy się na rodziców - pomyślała ze smutkiem zamykając oczy. Regina chociaż bardzo chciała to nie mogła przywrócić ich do życia. Zaklęcie Sharon było bardzo potężne. David słuchając Reginy, przeczesał palcami włosy.
- Rumpel miał racje co do zła w waszym dziecku. - mówiła sprawdzając księgę od Bonnie.
- Tylko, że myśleliśmy, że to będzie Emma. - David wciąż był zamyślony - nigdy nie widziałem jej jeszcze w takim stanie. Denerwowała się owszem, ale jeszcze nigdy nie używała czarnej magii.
- Uwierz mi jak się raz skosztuje, to chce się więcej. Dopóki nie przejdzie przez tą żałobę, to będzie dalej korzystać z czarnej magii. To ją zaspokaja, koi jej ból.
- I właśnie przez to musimy jej jakoś pomóc. Snow też to ledwo znosi... - zawiesił głos. Przed jego oczami stanął mu widok jego syna.
- A ty jak się czujesz? - spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami, on tylko lekko się uśmiechnął. Czuł się paskudnie, nie myślał, że będzie musiał zmierzyć się z czymś takim. Gdy Regina zajęła się studiowaniem księgi, on oparł się wygodnie o sofę i zamknął oczy.

                Zaczarowany las - rok temu

   Słonce przyjemnie grzało skórę, światło słoneczne przebijało się przez liście drzew. Kwiaty otwierały swoje paki, ukazując światu swoje piękno. Lekki wiatr kołysał gałęziami drzew, wydobywając z nich znajome dźwięki. Dwaj mężczyźni walczyli ze sobą na miecze. Ostrza ocierały się o siebie w szybkim tempie.
- No co staruszku, pokaz co potrafisz. - Will poprawił miecz w dłoni, patrzy na ojca.
- Zaraz ci ten staruszek dołoży. - powiedział z uśmiechem David, już miał wykonać ruch, gdy nagle zobaczył Snow. Will wykorzystał ten moment i powalił ojca na ziemie.
- To nie było fair - powiedział wstając.
- Nie moja wina, że się rozproszyłeś - spojrzeli na Snow, a już po chwili śmiali się w trójkę.


  Z myśli wyrwała go dosiadającą się Snow. Spojrzała na nich z niemym pytaniem o Alice, jednak on tylko zaprzeczył głową i przyciągnął ja bliżej siebie.



                         Alice


   Szłam pustą drogą przed siebie, nie miałam żadnych uczuć prócz gniewu. Nie pozbędę się jego póki nie rozprawie się z Sharon, wiem, że Will nie chciałbym, żebym była jak ona, ale ta magia zagłuszała mój ból. To było jak lekarstwo, a raczej narkotyk, którego potrzebowałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że nawet w tym momencie ta magia mnie napełniała. Dopiero, gdy spojrzałam w swoje odbicie w aucie zauważyłam w swoich oczach czarny błysk. Oblizałam usta dając się ponieść znajomemu uczuciu. Idąc dalej moje usta nabrały uśmiechu. Chciałam czynić zło, wskazywałam palcem na osoby, którym miało się coś stać. Przez moją interwencje jadący samochód wjechał w słup, dziecku pękła piłka a osoba, która chciała zapalić papierosa sama się podpaliła. Słyszałam za sobą płacze i krzyki. Nie ruszało mnie to  wcale. Nagle usłyszałam brawo dobiegające z prawej strony. W moim kierunku szedł Klaus.
- Nie spodziewałem się tego po tobie - mówił przez śmiech.
- No to jak widzę cie zaskoczyłam, jednak i tak ci nie dorównam - słowa same ze mnie wypływały niczym rzeka.
- Dziękuje za uznanie - ukłonił się - podobasz mi się taka, nieprzewidywalna i niebezpieczna. - jego głos przypominał mruczenie. Podszedł bliżej, nie ruszyłam się z miejsca, patrzałam bez przerwy w jego szmaragdowe oczy, nic nie mówiąc.
- Możemy sobie pomoc, a raczej ja tobie - zaczesał kosmyk moich włosów za ucho - ty pomogłaś mi z Bex a ja tobie mogę z Sharon. Wiem, że chcesz ja zabić...
- Zgoda, ale na moich warunkach. - przerwałam mu. Przytaknął głową, zrobiłam krok w tył, moje włosy nagle zaczęły tańczyć na  wietrze. Odwróciłam się i zrobiłam kilka kroków w inna stronę, ale po chwili się zatrzymałam. Moje serce przepełniał mrok, a z każdą chwilą coraz bardziej mi się to podobało. Wróciłam się do Klausa, szarpnęłam go za ramie odwracając go do siebie i  lekko pocałowałam.
- Bądź w pogotowiu. - szepnęłam uśmiechając się, zostawiam go całkiem zaskoczonego.


                       Ulice Mystic Falls


   Hook od kilku godzin chodził po miasteczku. Nie mógł pozbierać myśli, kobieta którą szanował i chciał chronić ponad własne życie, chciała go zabić. Było mu jeszcze ciężej przez fakt, że wybrała innego zamiast niego. Jednak mimo to nie chciał by spotkała ją krzywda lub żeby ona nie wyrządziła krzywdy innym. Ustał i się odwrócił w kierunku głosu Kola, który go nawoływał.
- I jak tam kolego? - spytał gdy zrównali kroku.
- Niezbyt dobrze, Alice szaleje.
- Właśnie miałem okazje się o tym przekonać -  Hook spojrzał na niego pytająco - widziałem Alice z moim bratem, zawarli pakt, zamierza zabić Sharon.
- Tak myślałem...- pierwotny mu przerwał
- Ale to nie jest zwykła zemsta. Ona naprawdę stanęła po stronie mroku.
Jeśli to prawda to mamy przerąbane, pomyślał Hook. Trzeba być teraz gotowym na wszystko. Trzeba ją jakoś nawrócić na dobrą stronę.


                         Ogród Tylera


   David, Snow i Regina siedzieli z Tylerem w  ogrodzie i rozmawiali cicho miedzy sobą. Snow oparła się o ramię ukochanego i po chwili zasnęła. Wiatr ustał, a słońce zalało niebo. Zrobiło się bardzo gorąco i cicho.
- Próbowałem jej szukać, ale na nic - mruknął Tyler patrząc w niebo.
- Moja moc się na nic się zdała tak jak i Bonnie. Nie możemy jej namierzyć. - powiedziała Regina pijąc sok.
- Widziałem ją - odwrócili się w stronę wchodzącego do ogrodu Merlina - była na cmentarzu.
-  I dałeś jej tak odejść, brawo - burknęła Regi.
- Potrzebny jest jej spokój. Poza tym nawet moja moc nie równa się jej mocy, nie teraz. A jej serce... - przerwał na moment i spojrzał na wybudzającą się Snow - jest przynajmniej w połowie wypełnione mrokiem.
- To prawda - do ogrodu tym razem wszedł Hook - zamierza zabić Sharon i to z Klausem. To nie jest ta sama Alice, którą znaliśmy.
- Musimy coś zrobić.. - miała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie zamilkła.
- Możemy użyć dobrych wspomnień z jej życia, by odrzuciła mrok. Porozmawiam z nią, wy lepiej zostańcie. Przy was się bardziej denerwuje. - zniknął zostawiając ich samych. Każdy się zamyślił nad słowami Merlina. Będzie ciężko, to z Willem spędziła większość swojego życia. To będzie bardzo trudne zadanie, prawie każde wspomnie się ociera się o jej brata. Musieli jednak spróbować, nie mieli innego wyjścia.



                           Las Mystic Falls


   Alice szła przodem używając magii do zlokalizowania Sharon. Za nią szedł Klaus, który zabezpieczał tyły. Idąc nie mógł się oprzeć przed zerknięciem na jej zgrabne ciało. Nagle zatrzymała się i uniosła dłoń.
- Masz jakiś trop? - spytał rozglądając się.
- Nie jestem pewna - powiedziała cicho i spojrzała na niego - coś jest nie tak, a tak przy okazji - położyła dłoń na jego ramieniu - przestań się gapić na mój tyłek. - ruszyła dalej kręcąc biodrami wiedząc, że pierwotny się na nią patrzy.  On był jak zahipnotyzowany.
- Jestem gotowy do walki - ruszył za nią - a tak przy okazji, nie mogę przestać spoglądać. - uśmiechnął się pod nosem. Ona tylko pokręciła głową, z każdą chwila od ich śmierci czuła się inaczej, bardziej mrocznie. Nagle zauważył jak podnosi rękę i tworzy czarną kule. Wiedział, że coś się zbliża. Zrobiła zamach i rzuciła kulą w prawy bok, odbiła się od kogoś i uderzyła w drzewo, łamiąc je w pól. Trzask zagłuszył ich na moment. W ich  stronę szedł Merlin z uniesionymi rękoma.
- Nie chce z tobą walczyć, tylko ci pomoc. - stała chwile w bezruchu z uniesiona ręką, gotowa do walki, ale w końcu ją opuściła.
- Nie możesz walczyć sama z Sharon.
- Dam radę. - powiedziała bardzo pewnym głosem.
- Tak, ale wtedy będziesz całkiem zatopiona w mroku. Oni by tego nie chcieli. - powoli pokiwała głową i zaczęła iść przodem. Panowie tylko wymienili ze sobą spojrzenia i już po chwili czarownik zrównał z nią kroku. Złapał ją za rękę i połączył swoją moc z jej, by szybciej znaleźć Sharon.
  Po jakieś godzinie drogi, zaczęli zbliżać się do miejsca, w którym mieli znaleźć królową. Alice czuła coraz większą ekscytacje i podmiecenie. To będzie za was - pomyślała.
- Tam jest - szepnął Klaus, zobaczyli kilka metrów przed sobą jak Sharon zamyka portal.
- Nie chowajcie się za tymi drzewami. Wiem, że mnie obserwujecie - mówiła wciąż nie odwracając się do nich. Wyszli za drzew, Alice czuła z każdym krokiem, jak czarna magia ją pochłania i wciąga. W końcu Sharon się do nich odwróciła .
- Merlin, ty tutaj? - spytała zdziwiona
- Jak widać, lubię podróżować - odpowiedział jej krótko, był gotowy do walki. Królowa się zaśmiała widząc ich zwartych i gotowych.
- Alice, słodka Alice nawet z ich pomocą, nie dasz mi rady.
- Pokonam cie nawet sama. - tylko to powiedziała, a z jej ręki wystrzeliła czarna mgła, która owinęła się wokół niej, a jej oczy zalały się ciemną głęboką czernią.
- Widzę, że ktoś tu używa czarnej magii. Rodzice pewnie nie są specjalnie zachwyceni jak mniemam.
- Mam to gdzieś. - mruknęła i wystrzeliła w kierunku Sharon ognistą kule. Sharon wytworzyła nie widzialną tarcze, która uchroniła ja przed atakiem. Szybko zebrała swoja moc i rzuciła w nich mocą. Merlin zrobił dokładnie to samo co wcześniej Sharon, wytworzył tarcze. Klaus użył wampirzej szybkości do zaatakowania Sharon. Jednak ona była bardzo czujna, zdążył ją tylko drasnąć nim wyrzuciła go w powietrze. Alice czuła jak mrok ją pochłania nie zostawiając nic. Była bardzo zła w tym momencie.
- Alice spróbuj zapanować nad gniewem. - słowa Merlina zdawały się do niej nie docierać. Jednak go posłuchała. Kiwnęła głową i połączyła swoją moc z jego, tworząc jeszcze potężniejszą kule mocy. Jasne światło oślepiło ich, tak że zakryli oczy dłonią. Czuli się otępiali, po kilku sekundach otworzyli oczy. Alice rozejrzała się dookoła, jednak nigdzie nie widziała królowej.
- Nie ma jej. - szepnęła z uśmiechem na twarzy.
- Mylisz się kochanie. - usłyszała za sobą głos Sharon. Momentalnie uśmiech znikł jej z twarzy. Odwróciła się w jej kierunku z szałem na twarzy. Wyciągnęła ręce przed siebie, tworząc ogromne czarne kule. Nim jednak one dopadły Sharon, to ona znikła. Alice wrzała z wściekłości.
- Znajdziemy ... - czarownik nie zdążył skończyć zdania, jak Alice rzuciła nim o drzewo. To samo uczyniła z Klausem. Nie mogła tu dłużej stać. Biegła przed siebie nie zważając na nic. Przeskakiwała nad korzeniami drzew. Jej ciało się trzęsło, a serce biło w rytm jej kroków. To było dla niej nie do zniesienia. Nagle zatrzymała się przy urwisku, łapiąc się za drzewo. Oparła o nie głowę i zamknęła oczy. Starała się uspokoić swój oddech.
- Witaj Alice. - usłyszała przed sobą czyjś głos. Nagle otworzyła swoje oczy i rzuciła magią wprost na intruza. Ten jednak stał w miejscu, wykonała ten ruch kilka razy, lecz on ani drgnął, tylko jej się przyglądał.
- Może teraz mnie wysłuchasz? - ona tylko kiwnęła głową i opuściła ręce.
- Pomogę ci, jak widzisz mam potężniejszą magię od twojej. - mówił chłopak podchodząc do niej.
- Kim jesteś? - spytała pełna obaw.
- Moje imię nic ci nie powie, ale skoro ja znam twoje - przyjrzał jej się uważnie - jestem Kai Parker.