niedziela, 1 kwietnia 2018

Rozdział 23







                            Poddasze kościoła



  Davina siedziała na łóżku i rozmyślała o pierwotnym. Z jednej strony zaczęła mu ufać, jednak z drugiej była przerażona, tym co Marcel jej powiedział. Że gdy tylko pierwotni dowiedzą się prawdy o jej mocy to zechcą ją wykorzystać to swoich celów. Jednak gdy zaczęła wmawiać sobie, że więcej się nie zobaczy z Kolem to jednak szybko zmieniała zdanie. Miała dość siedzenia pod kloszem. Czuła się zagubiona i rozdarta, nie była już pewna czy Marcel ją tutaj trzyma z troski czy może z własnych celów by mieć jej moc na wyłączność. Usłyszała skrzypnięcie drzwi po czym zobaczyła jak Marcel lekko wystawia głowę poza drzwi.
- Hej D. - wszedł po chwili i usiadł na skraju łóżka - Co się dzieje?
- Nic. - lekko się uśmiechnęła starając się ukryć swoje zmartwienia.
- Przecież widzę. - złapał ją za rękę, a ona tylko pokręciła głową.
- Mam dość siedzenia tutaj! - puściła jego rękę i wstała nagle z łóżka. - To jest jak więzienie! Nie mogę spędzić tutaj całego swojego życia, wiem, że będą chcieli mnie wykorzystać, ale to moje życie Marcel. - podeszła do niego - Chce stąd wyjść.
- Wiem D, wiem. Wyjdziesz, ale jeszcze nie teraz. - chciała już zaprotestować, ale nie dał jej dość do głosu - Klaus chce wyłącznej władzy tutaj, obiecuje, że jak tylko się jego pozbędę to wyjdziesz.
- Naprawdę? - nie tego oczekiwała, ale poczuła, że ją strzeże. Jak mogła myśleć, że chce jej mocy. Przecież to dzięki niemu wciąż żyje.
- Obiecuje. - złapał ją za ramiona i przytulił mocno do siebie. - Ale się nie wymykaj.
- Co? - odsunęła się nagle czując się przyłapana.
- Nie chce, żebyś się szwendała sama po mieście. Jeszcze nie teraz. - uspokoiła się lekko, jednak nie wiedział o jej wyprawach.
- Dobrze. - zgodziła się chociaż chciała, znowu zobaczyć Kola. Jednak tego dnia chciała dotrzymać obietnicy. Położyła się w łóżku, jak tylko Marcel wyszedł. Myślała o tym co jeszcze jej powiedział, pierwotni chcą kontroli nad miastem. Zaczęła myśleć, dlaczego Kol właśnie się zaczął z nią zadawać. Czy ma czyste intencje czy działa tak bo chce rodzina. Po dobrych kilkunastu minutach rozmyślania o tym odplynela w sen.





                             Dom Bonnie


  Caroline siedzi skupiona razem z czarownią i przeglądają księgi z urokami. Co jakiś czas blondynka zerka na przyjaciółkę, która było widać, że jest bardzo zdeterminowana by coś znaleźć. Jednak to były pozory, czarownica owszem chciała bardzo znaleźć zaklęcie, ale była już zmęczona siedzeniem nad ksiegami i czytaniem dokładnie każdej klątwy. Każdej, która jak się okazywało nie pasowała do ich szukanej klątwy. 
- Może zrobię kakao? - spytała w końcu blondynka zamykając kolejną księgę. Czarnowica tylko kiwnela głową, a na jej twarzy poglebil się smutek. - Hej, damy radę. Bo nie my to kto. - przytulila czarownice, która słysząc to się zasmiala.
- Dzięki, że tu ze mną siedzisz. - spojrzaly na siebie. 
- Od tego ma się przyjaciół. Dobra idę po te kakao bo serio mi się zachciało czegoś do picia. A alkoholu nie masz prawda? - spytała, jednak nie czekała na odpowiedź. Wyszła do kuchni w podskokach. Spędziły tak trzy kolejne godziny. Caroline już powoli przysypiała nad kolejnymi zakleciami. Kakao się dało we znaki. Zawsze po nim czuła się senna. Powieki jej się powoli zamykaly kątem oka widziała jak Bonnie nadal czyta księgę.
- Mam!!!- krzyknęła mulatka tak głośno, że blondynka budząc się straciła kubek z kakao, który wylądował na dywanie. 
- Co jak ?Bomba? - dopiero po chwili była całkiem świadoma tego co się dzieje.
- Nie, ale prawie. - zasmiala się mulatka - To jest ten urok. Dokładnie ten. 
- Pasuje. - blondynka się przyjrzala uważnie, zakleciu. - Ale brakuje, tego jak to odwrócić. Co to znaczy? - wskazała na słowa będące na końcu strony, które były zapisane w łacinie.
- Że zaklęcie odwracajace znajduje się w księdze którą była w rodzinie Kaia. - spojrzaly po sobie. Myśląc o Kaiu, który chciał dokładnie tą księgę, którą ukrył jego ojciec. 




                                  Statek pirata


  Siedział na statku i rozmyślał nad wszystkim. Martwił się trochę o Alice, nie odzywa się już dość długo. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer dziewczyny. Jednak włączyła się poczta. Miał nadzieję, że tylko potrzebuje chwili czasu, samotności by przetrawić to co się stało. Schował telefon z powrotem i upił kolejny łyk alkoholu. Byli już jakiś czas w tym świecie. Muszą jakoś dać sobie radę z powrotem do domu. Odzyskać Alice. Nagle zadzwonił jego telefon, odebrał go szybko nie patrząc kto to.
- Alice, jesteś cała? - spytał od razu nie dając szans na jakiekolwiek przywitanie.
- Czemu miała by nie być? - głos nie należał do Alice tylko do Reginy.
- To ty.
- A to znaczy, że jednak żartowałeś z tym, że chcesz ...- zaczęła, ale on od razu jej przerwał.
- Nie żartowałem. Tylko martwię się o Alice. Dotarło do niej, że Kai jest zły i że stała się bestią. Od tamtej pory się nie odzywa.
- Pewnie chce samotności przez jakiś czas, ale lepiej niczego nie lekceważyć. - słyszał jej spokojny głos i zaczął wyobrażać sobie jak siedzi razem z nim.
- Mam nadzieję. A jak tam z tymi pierwotnymi wampirami? - czuł nie pokój związany z tym. Napełnił po raz kolejny swoją szklankę. Słyszał szmery czyjejś rozmowy. Wyłapał głos Snow, która zapewne dopytywała się o Alice.
- Wiesz, podobno nie można im ufać. Ale wyboru zbytnio nie mamy. Jest jedna czarownica, która może pomóc. Jednak trochę sprawa jest pogmatwana, więc to trochę zajmie.
- Rozumiem, kłamałaś Snow o Alice prawda ?- spytał ją czując to co powiedziała im Regina. Gdyby Snow wiedziała to by dawno zabrała telefon dla Reginy.
- Tak. Inaczej się nie da. - słyszał jak wchodzi gdzieś po schodach, po czym zamyka drzwi. - Naprawdę nie kłamałeś?
- Nie i nie zmieniłem zdania, Regino. Nadal chce spróbować. A ty co o tym myślisz?
- Ja ...naprawdę nie wiem...- usłyszał skrzypniecie łóżka - sądziłam ,że to tylko pijackie gadanie. Szczerze, chciałam usłyszeć twój głos. 
- Naprawdę? - jego usta przybrały wyraz zadowolenia. 
- Nie powtórzę tego. - czuł jak się śmieje pod nosem. - Muszę kończyć, przypilnuj Alice i Willa, bo Snow mi tu robi histerię. 
- Spróbuję. - rozlaczyla się, więc włożył telefon do kieszeni i skończył pić alkohol. Jednak po chwili zadzwonił do Willa, by powiedzieć, że Alice prawdopodobnie została uświadomiona w całej sprawie z Kaiem. Uprzedził, że pewnie ma wyrzuty sumienia przez Luka. Rozlaczyl się i spojrzał w niebo. Brakowało mu Alice, tej Alice która za każdy podryw strzela mu w tyłek byle by się odwalił. Tej która pływała z nim po morzach i ocenach w poszukiwaniu przygód. 




                          Miejsce między uliczkami


  Stał i co jakiś czas patrzył na zegarek. Kolejny dzień, ta sama godzina, a jej nie ma. Nie wiedział gdzie jej szukać. Rozglądał się dookoła, lecz jej dalej nie zauważył. Wściekał się sam na siebie, że nie spytał Hayley gdzie widziała małą czarownicę. Ciągle miał nadzieję, że ją zobaczy. Chciał ją ostrzec przed swoją rodziną, dokonał wyboru. Ona. Wybrał ją zamiast rodziny. Nie czuł się winny tego wyboru. Klaus sam wiele razy dokonał podobnego wyboru, mając za nic rodzinę. Ona była nie winną częścią walki o władzę w mieście i to było kompletnie nie fair. Nie mógł jej ostrzec, chociaż w sumie bracia nie wspominali o tym by ją pojmac czy coś w tym guście. Zrezygnowany wrócił powolnym krokiem do domu. 







                                     Dom pierwotnych



  Snow razem z Davidem stali w jednym z pokojów i cicho rozmawiali. Snow cały czas nie mogła się przestać martwić o dzieci i dopytywała co chwilę Regine o stan w Mystic Falls. Sama by zadzwoniła, ale zabrali jej telefon by się nie denerwowała. Kolejny dzień u wampirów, rozpoczynał się powoli i nudnie. Chociaż czuć było, że ten dzień nie będzie należał do spokojnych. Wiedzieli, że szykuje się walka. Nie byli tylko pewni czy rzeczywiście wampiry pomogą im w odzyskaniu córki.
- Musze usłyszeć jej... - podeszła do okna i przez nie wyjrzała.
- Snow...- książę przytulił ją mocno.
- Wiem, wiem, że nie powie mi nic dobrego, ale chce usłyszeć jej śmiech, jej głos.
- Odzyskamy ją. Przecież zawsze kończyło się dobrze...
- A potem zawsze coś się kończyło źle. - przerwała mu - Jak nie klątwa z Emmą to z Alice i Willem, Sharon, teraz jeszcze ktoś opętał naszą córkę. To się nie skończy. Kto wie co teraz się dzieje w naszym świecie i Storybroke.
- Snow..- obrócił ją przodem do siebie - jesteśmy razem, damy sobie rade ze wszystkim.  - pocałował ją po czym znowu przytulił. Tak bardzo chcieli wrócić już szczęśliwie do domu, całą rodziną. Snow jednak wewnętrznie nadal czuła nie pokój, wiedziała, że nie będzie prosto odzyskać rodzinę, ale wiedziała jedno, że zrobi wszystko by do tego doszło.
  W drugim pokoju czarownik siedział przy biurku i starał się zrobić kilka magicznych zaklęć na broń swoich przyjaciół. Jednak co jakiś czas wkradał mu się w myśl, ,mała czarownica. Pokręcił głową  i skończył robienie zaklęć. Odłożył sztylety i mecz na bok. Czuł, że zrobił właściwą rzecz dla niej. Nie chce jej skrzywdzić tak jak Sharon. To była jego wina, że tak to się stało. Jego i tej klątwy ciążącej na nim. Przez to stał się zamknięty w sobie. Przestał  dbać o ludzi, stał się samotnym i siejącym postrach potężnym czarownikiem. Gdyby nie Alice to by nadal taki był. To był dług wdzięczności, którego czul ze nigdy nie spłaci. Musi teraz ją odzyskać. Kolejny raz.


                                   Agrabah




    Szedł drogą w kierunku pałacu, w którym miał zrobić interes z władcą. By zdobyć to co ma władca. Potrzebował jednej z ksiąg z jego biblioteki, dlatego w zamian przyszykował w zanadrzu kilka cennych rzeczy, które miał nadzieję dadzą mu to co chce. Gdy wszedł do pałacu to ciągle był obserwowany przez strażników. Wszedł do głównej sali i zobaczył scenę, gdy władca uderza młoda kobietę w twarz. Ona spojrzała na niego lekko zaszkolnymi oczami. Władca też na niego spojrzał. Potem znowu zerknal na dziewczynę. 
- Zaproponuj coś do picia i bądź miła. - szepnal do niej wrogo. Ona tylko się uklonila i podeszła do przybysza. 
- Co podać? - niepatrzyla mu w oczy, robiła tak jak ją nauczył jej władca. 
- Woda wystarczy. - był lekko zaklopotany tym wszystkim. Wiedział, że bogacze mają służących, ale to było dla niego złe. Czuł jej cierpienie. Nagle w jej dłoniach pojawił się kubek z wodą którą mu podała i się uklonila odchodząc. Wiedział teraz, że nie jest zwykłą służącą, była dżinem. 
- Możesz odejść, Alice. - Władca klasnął w dłonie i dziewczyna zniknęła w lampkę, która leżała tuż przy tronie. 
- Kim jesteś przybyszu? Czego oczekujesz od wielkiego Jafara? 
- Wasza Wysokość, jestem Merlin - podszedł i się uklonił - Chciałbym dokonać wymiany. 



  Z myśli wyrwało go pukanie do drzwi. Szybko zebrał broń z biurka i zszedł na dół gdzie wszyscy na niego czekali. Dyskutowali jeden przez drugiego, aż w końcu usłyszeli głośny gwizd. Spojrzeli się w stronę blondynki, która skupiła na sobie uwagę wszystkich zebranych.
- Dziękuje, a teraz - spojrzała na nowych znajomych - musicie wiedzieć kilka rzeczy o wampirach, chyba, że już wiecie?
- Trochę tak. - zabrał głos książę patrząc prosto w oczy blondynki - Można zabić je przez wbicie kołka w serce bądź przez wyrwanie głowy czy serca.
- Zgadza się, a werbena je osłabi. - potwierdziła Bex. - Więc ta wasza magia, jest tylko dodatkiem, no oprócz tego tutaj. - spojrzała wymownie na Merlina i zatrzepotała rzęsami. Jednak on stał nie wzruszony próbą podrywu.
- Masz racje, że ją ignorujesz. Już cię lubię. - powiedział Nick pijąc dalej alkohol, jednak o mało się nie zadławił gdy dostał w bok od swojej siostry za tą uwagę.
- Dobra, wy się zajmujecie odrzucaniem tych wszystkich wampirów..- zaczął najstarszy patrząc na nowych znajomych.
- Jak to odrzucaniem?- Klaus już przewrócił oczami słysząc ten cudowny plan.
- Tak będzie lepiej, jak ich nie zabijemy. Zabicie tylko w ostateczności. - powiedział starszy dobitnie, żeby nikt się z nim nie kłócił - A my się zajmiemy Marcelem. - Klaus nie tego oczekiwał, ale po chwili jednak miał to gdzieś. Wystarczy mu, że odzyska władzę. Wrócił po tylu latach do domu. Miasta, które na zawsze zostanie jego domem. Jednak w głowie, ciągle miał myśli na temat Marcela. Nie mógł pozbyć się myśli, że go zostawił, zostawił członka rodziny.

       Już po kilku minutach byli przy posiadłości Marcela. Hybryda czuł w sobie uczucie zwycięstwa, jeszcze zanim zaczęli walczyć. Czuł, że tego dnia zmieni się wszystko. Odzyska to co zostało mu zabrane.  Szedł pewnym krokiem w stronę stojącego Marcela. Kątem oka zauważył idących coraz szybciej w jego stronę wampirów, które po chwili zostały wystrzelone w powietrze przez czarownika i Reginę. Dokładnie tak jak planowali. Szedł coraz szybciej do Marcela, przez roztapiające się morze wampirów. Marcel dłużej nie zwlekając zszedł na dół. Uskoczył przed atakiem pierwotnego i zaatakował go. Szarpali się tak dobrych kilka chwil. Zmieniając co jakiś czas pozycje wygranego do przegranego i na odwrót.
- Może w końcu się poddasz? - spytał pierwotny patrząc jak jego wróg się podnosi po raz kolejny. Strużka krwi leciała z jego warg.
- Niestety nauczyłeś mnie, żeby nigdy się nie poddawać. - warknął i zaatakował kolejny raz, tym razem sprawiając, że to pierwotny poleciał na stół. Sprawiając tym samym, że wszystko zleciało z niego za jednym razem. Regina razem z Merlinem walczyli i ogłuszali wampiry, z każdą chwilą wydawało się, że robi się ich coraz więcej. Zmieniali się stronami, osłaniali siebie nawzajem. Snow i David atakowali wampiry bronią, która miała w sobie zaklętą werbenę. Robili tak jak chciał najstarszy pierwotny. Starali się nikogo nie zabić, tylko ich unieszkodliwić. Myśleli tylko o swojej córce, która potrzebowała ich pomocy. Dzięki temu nie pozwolili sobie na żadnej najmniejszy błąd w walce. Nagle nie wiedząc czemu wampiry przestały atakować i stały niczym zombie, zawieszone. Bohaterowie spojrzeli w stronę, w którą się patrzała większość wampirów. Marcel klęczał pokonany i nie atakował więcej. Klaus tylko stał nie ruchomo i na niego patrzał z wyższością. 





                                        Ulice Mystic Falls

  Damon i Will siedzieli w salonie, jednak żaden z nich się nie odzywał. Kazdy był zanurzony w swoich myślach. Jednak dalsze rozmyślania zostały przerwane przez pukanie w drzwi. Damon podniósł się lecz po chwili już do salonu weszła Liv i Tyler mieli właśnie zacząć rozmawiać na temat Kaia, jednak uniemozliwilo im to stukanie obcasów, które się zbliżało. Do salonu weszła Alice. Damon przez chwilę myślał ,że wróciła na dobre. Jednak gdy zobaczył jej uśmiech od razu wiedział, że nadal jest pod władaniem Kaia. 
- Cześć kochanie. - mówiąc to podeszła do spietego Damona. Gdy chciała go pocałować ten się lekko odchylił. - Szkoda. Wyglądasz apetycznie.
- Co chce mój brat? - jej uwagę przykula Liv.
- Jednej bardzo ważnej rzeczy. - podeszła do niej - Ale najpierw, może chcesz się przywitać z kimś. - do salonu wszedł Luke. Liv zakryla rękoma usta jak go zobaczyła. 
- Luke? - jedynie to jej udało się powiedzieć.
- Spokojnie, on nic nie czuje, więc się nie ekscytuj. - mówiąc to Alice podeszła do Luka i go poglaskala po głowie. - Może sprawdzimy to. - Alice juz chciała coś mu zrobić
- Tylko go tknij! - Liv wysunęła się do przodu chcąc bronić brata. Nawet jeśli był martwy. Alice kiwnela głową i już się szykowała do walki z nią . Nie czuła niczego oprócz chęci zabijania i sluzeniu swojemu władcy. Jednak nim ktokolwiek zdążył ruszyć do ataku, to było słychać czyjeś klaskanie. Do salonu wszedł Kai, do którego od razu podbiegla Alice.
- Jesteś świetna, moja mała. - powiedział do niej po czym spojrzał na resztę zgromadzonych osób.- Chcecie odzyskać ją prawda?Po co się pytam jasne, że chcecie. Potrzebna mi księga, a raczej kartka, którą ukrył nasz tatus. - spojrzał na Liv, która co jakiś czas patrzala się na Luka. 
- Skoro ukrył to znaczy, że nie jest dla ciebie. - powiedziała robiąc krok w jego stronę.
- Dobrze to inaczej. - powiedział z uśmiechem i w jednej chwili Alice została przebita sztyletem obok serca. Poleciała struzka krwi, która zaczęła plamic koszulkę. Damon chciał jej to wyjąć jednak Kai uniemożliwił im podejście do niej. 
- Nie tak prędko.Albo dostanę tą kartkę, albo będzie z nią koniec. 
- kantujesz. Potrzebujesz jej, więc jej nie zabijesz. - Liv była pewna swego, czego nie byli pewni Will i Damon. Byli przerażeni, czyli jakby mogli ją stracić na zawsze. 
- Nie kantuje. Potem ją sobie ozywie, ale będzie taka jak Luke. Mimo, że ją kontroluje to Alice, wasza Alice wciąż tam gdzieś jest. - podszedł do niej i wyciągnął sztylet. Oblizał krew z niego i się usmiechnął szatansko. 
- To jak będzie? Zrobicie to co chce? - spytał kolejny raz i spojrzał na Damona i Willa, na których zrobiło to największe wrażenie. 
- Zgoda. - powiedział Salvatore, patrząc srogo na buntujacą się mimo wszystko Liv. - Damy ci tą kartkę, a ty...
- Ja w zamian, nie zabije jej. - wciął mu się w zdanie. To nie było to czego chcieli, ale ważne ,że ona wciąż będzie żyć.
- Alice wiem, że mnie slyszysz. - zaczął Damon podchodzac bliżej - Odzyskamy cię. Obiecuję. 
 Kai słysząc to się zasmial głośno i jednym ruchem sprawił, że zniknęli. Will nie mógł wytrzymać tego co się działo, wyszedł szybkim krokiem z domu. Wszedł do ogrodu i od razu swoje kroki skierował w stronę wiszącego worka bokserskiego.Był wewnętrznie rozbity i wściekły. Zaczął uderzać raz po raz w worek, aż wyłądował na nim swoją złość. 
- Damy radę Will. - usłyszał za sobą głos Salvatore. - Przekonałem o tym tą czarownice. Najpierw uratujemy ją przed śmiercią, a potem z rąk Kaia. - chłopak odwrócił się do wampira i spojrzał na niego smutno.
- Kolejny raz, nie mogę jej ochronić. To samo było w krainie czarów. Nigdy nie powiedziała o tym co tam się stało, była nie ufna. Boję się, że to może jeszcze gorzej na nią wpłynąć. I zmienić się calkiem, no o ile ją odzyskamy. - usiadł na krześle. Czuł się kompletnie bez silny. 
- Twoi rodzice się nie poddadzą, my też nie. Jestem wampirem, nie poddam się nigdy dopóki żyje - wampir się przysiadl do niego. 
- Naprawdę ?- wampir lekko się uśmiechał - Jesteś najlepszym chłopakiem dla mojej siostry. 
- To już mam akceptację twoją i waszego ojca, jeszcze potrzebuje dobrej opinii waszej matki i będziemy szczęśliwa rodzinką. - na to zdanie Will się zaśmiał lekko. 
- Dzięki, że nie zostawiles mnie z tym. 
- Żartujesz? Nie zostawił bym nigdy. Ona potrafi każdego zmienić. - Will czuł się znacznie lepiej niż ostatnio. Rozmawiał, jeszcze tak przez kilkanaście minut z wampirem. Czuł jakby zyskał w nim brata. Nie był zbyt idealny, ale ważne, że troszczył się o jego siostrę, a także nawet o niego. 
  






                                     Podwórze posiadłości Marcela
        

    Klaus podszedł do klęczącego, pokonanego Marcela. Wyciągnął do niego rękę i czekał aż ten ją złapie. Marcel przez chwilę się zastanawiał co ma zrobić. Jednak po chwili przyjął rękę rywala i wstał. Patrzeli sobie twardo w oczy.
- Nie chcę, z tobą walczyć. Chcę żebyś stanął u mojego boku.
- Mamy razem rządzić miastem? Dlaczego? - czarnoskóry nie był przekonany do tego sojuszu.
- Niedawno zostałem uświadomiony, że cię porzuciłem, a byłeś i nadal jesteś dla mnie jak syn. - Marcel nadal nie dowierzał w to co słyszy, ale uśmiechnął się i uścisnął się z Klausem. 

  Siedzą na wspólnie wyprawionym przyjęciu. Marcel powolnym krokiem podszedł do Rebecki. Jednak ta go chciała wyminąć. Złapał ją za rękę, sprawiając tym samym by na niego spojrzała. 
- Nie mamy o czym gadać. - szybko mu przerwała nim jeszcze zdążył cokolowiek powiedzieć.
- Mamy pokój możemy my też...- zaczął lecz ta wyrwala mu rękę.
- Po tym jak wybrałeś znowu coś innego zamiast mnie? - spytała z ironią i odeszła dalej od niego. Zaczęła rozmawiać z jakąś przypadkowa wampirzycą byle by nie myśleć o nim. 
- Przejdzie jej, kiedyś. - mówiąc to pierwotny podszedł do Marcela. Ten tylko kiwnal głową, ale nie miał tyle pewności co Klaus. 
- Wiem o czarownicy. - pierwotny spojrzał czarnoskoremu w oczy - Nie chce jej krzywdzic ani nic. Spokojnie. Widzisz tą dwójkę? - wskazał palcem na Snow i Davida - Ich córka jest pod wladaniem jednego gościa. Są bardzo zdeterminowani by ją chronić. Obiecałem im, że gdy tylko wygram to ta twoja czarownica im pomoże.
- Zaraz, bo nie wierzę. Ty chcesz komuś pomóc? - czarnoskóry kręcił głową i się śmiał. 
- Słuchając ich, jak bardzo dbają o swoje dzieci, przypomniało mi się, że taka sama mnie łączyła więź z tobą. Więź którą chce odbudować. Mogę liczyć na pomoc? - czarnoskory spojrzał znowu w stronę bohaterów, którzy widać było, że nie są aż tak szczęśliwi jak reszta. 
- Porozmawiam z nią. - powiedział na odchodnym i ruszył w stronę miejsca gdzie znajdowała się czarownica. Jednak nim zdążył zrobić parę kroków to zobaczył jak ona wchodzi na dziedziniec. Spojrzała na Marcela po czym na idącego w jej stronę Kola. Jednak pierwszy dotarł do niej Marcel. 
- D wiem, że to nie jest perfekcyjnie, ale mamy pokój i to chyba jest ważne. - Spojrzała na Klausa. Po czym znowu na Marcela. 
- Rozumiem. - odpowiedziała krótko.
- Jednak mam prośbę do ciebie, możesz swoją mocą pomóc... 
- Nie pomogę mu w niczym ! - krzyknęła wyrywajac ręce z uścisku czarnoskorego. Spojrzała gniewnie na pierwotnego.
- D. ! - oczy wszystkich zgromadzonych powedrowaly w stronę rozgrywajacej się sceny. 
- Nie będę tego słuchać! - magią, sprawiła, że Klaus upadł z bólu i uciekła nim zdążył jej powiedzieć o co chodzi. Snow czuła się jakby zabrano jej ostatnią nadzieję. Uscisnela mocno męża za rękę. 
- Porozmawiam z nią na spokojnie. - zwrócił się do nich Marcel, na co książę tylko kiwnal głową. Marcel wyszedł z przyjęcia i szedł ulicami miasta by znaleźć swoją podopieczną.
Nick wszedł na górę by móc w ciszy cieszyć się wygraną. Jednak gdy tylko wszedł na górę zobaczył kogoś kogo myślał, że już nie zobaczy. 
- Aurora? - podeszła do niego. 
- Potrzebuje twojej pomocy. Chodzi o naszą córkę. - ostatnie słowa wprawily go w osłupienie. To było coś nie dorzecznego. Śmiał się jednak po chwili przestał, gdy widział determinację na twarzy swojej rozmowczyni.
- Wampiry nie mogą... - zaczął.
- Jest, a raczej była jedna klauzura Nick. - przerwała mu. - Nigdy ci potem tego nie mówiłam, nie szukałam, bo po porodzie została mi odebrana. Teraz wiem, gdzie ją znaleźć. Proszę, musisz pomóc naszej córce. - złapała go za rękę, a on nie był pewien co o tym myśleć. 






Rozdział 22








                                  Ulice Nowego Orleanu


    Hayley chodziła z Sophie ulicami szukając jednego z domów. W którym według czarownicy są ślady jej rodziny. Sophie wyglądała na bardzo pewną siebie, szła trzymając w ręku kompas, który powinien naprowadzić je do celu. Wilkołaczka szła za nią rozglądając się i przyglądając budynkom, które tworzyły piękno tego miasta. W pewnym momencie skręciły w małą uliczkę między budynkami, w której brakowało światła. Hayley miała źle przeczucia co do tego, jednak podążyła śladem czarownicy. W jednej chwili czarownica się do niej odwróciła i przebiła jej ciało sztyletem wymawiając zaklęcie. Przez co nie miała siły walczyć i się przeciwstawić. Czuła jak jej ciało słabnie z każdą chwilą, ale nim upadła poczuła ulgę. Otworzyła oczy i zauważyła leżącą czarownice bez głowy. Podniosła powoli wzrok i zobaczyła Klausa, który trzymał głowę czarownicy. 
- Nie ma za co. - lekko się uśmiechnął wypuszczając głowę. 
- Ona wiedziała gdzie jest moja rodzina! 
- To rozumiem, że miałem dać ci umrzeć. Zapamiętam na następny raz. - przekręcił oczami i otrzepał ręce o spodnie. 
- Dziękuję, ale to był mój jedyny trop. - powiedziała nie wiedząc co dalej zrobić. 
- Możemy pójść na taki układ, ja ci pomogę, a w zamian ty, jak już odnajdziesz swoją rodzinę to zmusisz je do ochrony mnie. - szczerząc zęby wyciągnął rękę. Wypuściła powietrze kręcąc głową, ale jednak przystała na jego warunek. Nie miała innego wyjścia. I tak była znowu sama.  Po kilku minutach byli w barze pijąc alkohol i rozmawiając o wzajemnej pomocy.
- Jeśli chcesz szybciej znaleźć rodzinę, to jednak ty musisz mi pomoc pierwsza. - wypił kolejny łyk.
- W takim razie nie dotrzymasz obietnicy. - pokręciła głową, wiedząc co się stanie.
- Nie, właśnie, że dotrzymam. Potrzebuje znaleźć pewną małą czarownicę, ona ci pomoże w namierzeniu rodziny. - przyglądał jej się uważnie.
- Mała? Jak? Chyba, że ma moc jakiej nawet twoja matka nie miała. - nie wierzyła w słowa swojego towarzysza.
- Właśnie, ma taką moc. - wampir zamówił kolejną szklankę napoju, a jego towarzyszka cały czas toczyła wewnętrzną batalie. Jednak nie zaprzeczyła, nie sprzeciwiła się. Może to być jedyna droga do odnalezienia rodziny i nie mogła tak po prostu się poddać. A w razie czego zawsze może sprawić, że wampir będzie cierpiał. 





                                             Alice

       Obudziłam się z lekkim bólem głowy. Powoli otwierałam oczy i wciągnęłam powietrze. Czułam odrętwienie każdej części mojego ciała tak jakbym się nigdy nie poruszyła. Poczułam czyjś wzrok na sobie i się rozejrzałam Zobaczyłam swojego braciszka, który siedział obok mojego łóżka. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, lecz on odpowiedział słabym uśmiechem.
- Co się stało? - spytałam podnosząc się na łokciach.
- Pamiętasz coś z wczorajszego wieczoru? - przyglądał mi się uważnie, aż poczułam rozchodzące się dreszcze.
- No przecież tak. Nikt mi nie wierzy że to wina Liv, a nie Kaia. - poczułam wzburzenie na samą myśl.
- A coś więcej? - szperałam w myślach niczym w książce szukając odpowiedzi, której mógł oczekiwać Will.
- To ci powiem. Zapewne to sprawka tego Kaia - już się chciałam z nim kłócić, ale mnie uciszył - Zmieniłaś się w bestię, tą którą zaatakowała mamę.
   Ostatnie słowa wprawiły mnie w osłupienie. Czy rzeczywiście mogłam ją zaatakować. To nie może być prawda. Potrząsnęłam głową, odganiając tą absurdalną myśl.
- Kai by tego nie zrobił...
- Zabił swojego brata! Zabił Luka! - przerwał mi nagłym wybuchem. - Odkąd wróciłaś do życia to się zmieniłaś. Nie jesteś tą samą osobą co wcześniej.
- Przykro mi - wstałam z łóżka i udałam się do drzwi - tamtej mnie już nie ma.
Wyszłam zostawiając go samego. Tak naprawdę nie czuję żadnej zmiany w sobie.



                                      Drogi Mystic Falls



    Szła droga bez celu. Nucąc sobie piosenki które śpiewała jej mama, jak była mała. Zaczęła wspominać całe swoje życie, ale przy jednym wspomnieniu miała największe dreszcze.

          Kraina czarów - Alice 14 lat

  Siedziała na małej puchowej sofie i machała swoim wisiorkiem w obie strony. Wzdychnęła głęboko 
nudząc się. Wyjrzała przez małe okienko, za którym było widać większe okno i sporo większą kanapę. Dotknęła zamyślona szyby i już chciała usiąść, gdy nagle przeszkodził jej wstrząs. Upadła na podłogę i spojrzała w górę.
- Co znowu?! - była za równo wystraszona jak i gotowa do walki. Nagle poczuła jak jej ciało robi się lekkie jak powietrze. Po kilku sekundach czuła jak upada na zimną podłogę. Podparła się rękoma i powoli wstała. Otrzepała ręce a następnie odwróciła mierząc tępym wzrokiem mężczyznę stojącego przed nią.
- Czego tym razem? - dostała w twarz, aż zapiekły ją policzki. Powstrzymała łzy, które napływały jej do oczu.
- 2 tygodnie w lampie nie nauczyły cię ogłady! Patrz jak do ciebie mówię! - spojrzała na niego nie chętnie. - Jesteś moja, rozumiesz? Pytam się czy rozumiesz?!
- Tak panie. - musiała dać z siebie sporo wysiłku żeby te słowa z siebie wydobyć.
- Spróbujesz uciec z pałacu to zginiesz bardzo bardzo powoli, a szkoda  by było stracić taką piękność. - uśmiechnął się szatańsko.
- Rozumiem, panie? - zachęcił ją do mówienia gestem dłoni. - To znaczy, że nie będę siedzieć w lampie?
- Jesteś dżinem, moim dżinem. Powinnaś, ale zrobię wyjątek, jak na razie. Tylko mnie nie zawiedź.
Pocałował ją w policzek i wyszedł z pokoju. W pierwszej chwili chciała uciec i podbiegła do okna. Jednak tuż za nim roznosiła się wielka lekko widoczna osłona. Przez chwilę się zastanawiała, żeby i tak spróbować uciec. I w tym momencie do bariery podleciał ptak który wpadając w barierę się spalił. Zrobiła dwa kroki w tył I wzięła głęboki oddech.
- Dam sobie radę, Will. - szepnęła zamykając oczy. Otworzyła drzwi i szła korytarzem, który był ozdobiony niczym w starożytnych czasów...

Nagle z myśli wyciągnął ją głos Kaia. Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i podeszła.
- Hej a co to za mina? - spytał udając zatroskanego.
- Czyt ty mnie zmieniłeś w bestię? - spytała prosto z mostu, on przez chwilę miał minę jakby odkryła jego mroczny sekret, lecz szybko to ukrył nim to zdążyła zauważyć.
- Oczywiście że nie. Skąd ten pomysł? - przytulił ją ramieniem, a ona się wtuliła.
- Will powiedział, że się zmieniłam, zaatakowałam matkę i to jest twoja wina.
- Cii...Nie chciałem ci tego mówić, ale muszę. Twoja rodzina jest pod władaniem zaklęcia rzuconego przez moją młodszą siostrę.
- Co? Jak? Nic nie zauważyłam. - spojrzała na niego.
- Liv chce wykorzystać ich do zrobienia swojego królestwa.
- Muszę ich ocalić! Pomożesz mi? - spytała patrząc na niego z nadzieją. Objął ją mocniej w pasie i pocałował w czoło.
- Oczywiście królewno. - poprowadził ją drogą nadal obejmując - ludzie w tym świecie są źli. Zasługują na karę.





                                       Bar Mystic Falls




    Czarownica siedziała razem z Caro rozmawiając o wszystkim. Chociaż za bardzo nie potrafiła się wkręcić w rozmowę. Jej myśli ciągle krążyły wokół jednej osoby, Merlina.  Mimo krótko spędzonego czasu stał się dla niej bardzo ważną osobą.
- Muszę kupić nową sukienkę. Bonnie, wcale mnie nie słuchasz. - traciła przyjaciółkę łokciem.
- Przepraszam. Ja po prostu... - nie potrafiła więcej powiedzieć, o tym co myślała. 
- Wiem, kłopoty z facetami nie są przyjemne. Powiedział ci, że wisi nad nim klątwa. - mulatka pokiwała głową - To trzeba ją złamać.
- Tylko dokładnie nie wiem o co chodzi i kto ją rzucił i dlaczego. Wiem tylko, że gdy się zakocha, to wtedy ta dziewczyna staje się zła, mroczna. - podparła się ręką o blat stołu. Blondynka nie wiedziała jak ją pocieszyć. Bonnie lekko się uśmiechnęła do niej, wiedząc, że teraz się martwi o nią. Chciała wziąć serwetkę ze stolika, ale trąciła butelkę i o mało nie spadła. O mało, bo  w samą porę, ktoś ją zatrzymał przed upadkiem.
- Hej, nie szalej tak. Spędzanie z moją siostrą cię tak nauczyło? - Will przysiadł się do nich z uśmiechem. Sam był w kropce z sprawą siostry, ale słysząc rozmowę dziewczyn, nie chciał im dokładać swoich zmartwień, ale nie potrafił ukryć niczego.
- Jestem nie rozgarnięta, to wszystko. - pokazała mu język mulatka - Jak z Alice?
- Nie za dobrze. Nie wiem co musi się stać, aby przejrzała na oczy, żeby się wybudziła spod władania Kaia. - pokręcił głową i ciężko wypuścił powietrze. - Rodzice wymyślili razem z braćmi Salvatore, żeby udać się do rodziny pierwotnych wampirów.
- Mikelsonowie, ale dlaczego? Klaus nam przecież nie pomoże. - mówiąc to blondynka bawiła się łyżką w dłoni.
- Uważają, że ten...ten starszy wampir...
- Elajha? - podpowiedziała mulatka.
- Tak, że on jest tym lepszym i może zgodzi się pomóc. - spojrzał na czarownice uważnie, widział, że chciała o coś zapytać. Złapał ją za rękę tak, żeby na niego spojrzała. Samym wzrokiem zachęcił ją do rozmowy.
- Kto jedzie? - serce jej biło szybko czując, że dowie się tego co właśnie myśli.
- Moi rodzice, Regina i Merlin. - na ostatnie wypowiedziane imię zabrała rękę z jego uścisku. Na co chłopak się trochę zdziwił.
- Dlaczego rzucono klątwę na Merlina? - spytała blondynka i zaraz dostała kopniaka pod stolikiem. Will spojrzał na jedną i drugą dziewczynę i dopiero zrozumiał o co chodzi czarownicy.
- Chciałbym pomóc, ale nie wiem. On się nikomu nie zwierza - głęboko wzdychnął - no tylko mojej siostrze.
- Może da się z nią normalnie pogadać. - powiedziała pusto mulatka, chcąc się dowiedzieć prawdy, ale w trójkę wiedzieli, że to będzie nie możliwe. Alice jest pod umysłowym władaniem Kaia. To było ciężkie do wygrania, obie sprawy równie mocno związane z zaklęciem.





                                         Kryjówka Marcela 


   Bex weszła do mieszkania Marcela. Miała nadzieję, że ukochany jej wysłucha. Powoli bezszelestnie przedostała się na górę. Otworzyła drzwi, które lekko zaskrzypiały, a w następnej chwili miała kołek przystawiony do serca. Spojrzała w czekoladowe oczy Marcela i wypuściła powietrze z ulgą. 
- Mogłaś mnie uprzedzić, że przyjdziesz. - mówiąc to upuścił rękę z drewnianym kołkiem. 
- Przepraszam bardzo, nie wiedziałam, że muszę się zapowiadać u waszej wysokości. -zrobiła ukłon na co wampir przewrócił oczami.
- Bex, daruj. Co się stało? - przyjrzał jej się uważnie. 
- Wyjedźmy stąd, daleko. Proszę Marcel. - spojrzał w jej oczy, które wyczekiwały odpowiedzi.
- Nie - jedno krótkie słowo, a potrafi złamać serce - nie wyjadę, to będzie jak poddanie się Klausowi. A to miasto jest moje, nie mam zamiaru oddać go walkowerem.
- Wolisz miasto zamiast mnie?! - czuła jak każdy fragment jej ciała drży z wściekłości.
- Bex, możemy być tutaj oboje, razem. - złapał ją za policzki, ale mu się wyrwała.
- Mam wybierać między tobą, a rodziną?! Nie chcę tego. Dlaczego nie możesz tego porzucić? - Nie potrafiła powstrzymać łez które cisnęły się jej do oczu. - Kiedyś wybrałeś podobnie, zostać wampirem lub żyć ze mną. Nigdy nie wybrałeś mnie, nigdy.
   Wybiegła stamtąd jak najszybciej. Nie chciała by widział ją w takim stanie. On dokonał wyboru, to ona też musi to zrobić. Rodzina. Always nd Forever. Przypomniały jej się słowa, które jednoczyły rodzinę. Marcel pożałuje, że nigdy jej nie wybrał. To będzie koniec rządów tego wampira. Czas odzyskać miasto. Po kilku minutach spędzonych na rozmyślaniu. Wróciła do domu.  Weszła powoli do salonu, gdzie siedział Kol i pił burbon. Zabrała mu szklankę i usiadła szybkim ruchem po drugiej stronie w fotelu.
- Ejj to było moje. - wskazał na szklankę braciszek. 
- Właśnie było, dobrze mówisz. - założyła nogę na nogę i się lekko zaśmiała widząc jak Kol morduje poduszkę. 
- Teraz twoja kolej. - powiedział rzucając resztki poduszki na podłogę. Wstał z miejsca, ale się zatrzymał słysząc starszego brata. 
- A to niby co? - wchodząc Elajha przyglądał się rozrzuconemu pierzu, które było wszędzie. 
- No jak to co. - rozłożył ręce Kol - Fiesta, z okazji śmierci naszej kochanej siostrzyczki. 
- Fieste to zaraz będziesz mieć ty jak wypruje ci flaki. - wstała i zrobiła krok w jego stronę. Elajaha tylko przewrócił oczami, znowu to samo. Podniósł ręce i wyszedł z pomieszczenia jak najszybciej niechcąc brać udziału w walce między młodszym rodzeństwem. 



         
                                               Opuszczony dom 



    Kai siedział w fotelu i przeglądał księgę, którą zabrał z rodzinnego domu. Wertował coraz szybciej kartki, aż w końcu przejrzał całą i nie znalazł tego co szukał. Z wściekłością rzucił księgą w ścianę. Oddychał szybko i ciężko. Podparł się rękoma o blat stołu. Musieli wyrwać kartki z zaklęciami, które chciał użyć.
- Szlag! - wytarł ręką twarz i spojrzał w kierunku zmarłego brata. Podszedł do niego wolnym krokiem i się przyjrzał dokładnie.
- Przynajmniej ty się udałeś. - gdy to powiedział, ciało Luka zaczęło się ruszać. Już po kilku chwilach jego młodszy brat usiadł na sofie. Spojrzał swoimi przekrwionymi oczami na pomieszczenie, aż w końcu jego wzrok znalazł się na twarzy Kaia.
- Witaj bracie. - mówiąc to Kai się uśmiechnął szeroko. Luke nie był do końca żywy, jego serce nie biło. Był pod władaniem umysłowym jak Alice, tylko znacznie większym. Był maszyną do zabijania.


                                     



                                            Przed domem Salvatore 


    Regina pakowała ostatnie swoje rzeczy, ustaliła razem z resztą oraz nowymi przyjaciółmi z tego świata, że pomocą w starciu z Kaiem może się okazać rodzina pierwotnych wampirów. Nie była pewna tego kroku, ale wiedziała jedno. Tutaj też nic nie wymyślą, a jeśli uda im się przekonać pierwotnych to może wygrają. Miała właśnie wychodzić z pokoju, gdy usłyszała pukanie i zobaczyła jak wchodzi pirat.
- Nie powiedziałam proszę. - odwróciła się i udała, że musi coś dopakować.
- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Dlatego nie będę z wami wyruszał, ale chcę żebyś wiedziała jedno. - podszedł do niej i złapał za podbródek. Tak, żeby spojrzała mu w oczy. - Wczoraj byłem pijany, owszem. Mówiłaś, że zapomnę, zmienię zdanie. To się myliłaś. Chcę znaleźć szczęście. Chce to zrobić z tobą.
   Nie wiedziała co mu odpowiedzieć, widziała po nim, że nie żartuje z niej. Nie chciała o tym myśleć. Mieli za dużo na głowie, żeby myśleć jeszcze o miłości. W głowie miała gonitwę myśli. Nie zauważyła nawet tego w którym momencie nachylił i ją pocałował. Czuła rozchodzące się dreszcze, doznawała tego uczucia po raz drugi w życiu. Pierwszy był przy jej ukochanym Danielu i to właśnie wspomnienie, zadziałało na nią jak kubeł wody. Opamiętała się i lekko odsunęła pirata. Mimo strachu przed tym uczuciem, nie potrafiła na niego wrzeszczeć, czy walnąć. Tylko lekko się uśmiechnęła. Usłyszeli wołanie Snow, że są już gotowi do drogi. Zanim zeszła z torbą na dół, to została zatrzymana przez pirata.
- Będę tutaj, cały czas jak wrócisz. Nie zmienię zdania. - to zdanie dało jej nadzieję, że może warto spróbować. Pokiwała głową i zeszła na dół. Wszyscy już się zebrali przed autem Stefana, które pożyczają na czas wyprawy. David wolnym krokiem podszedł do starszego Salvatore. Damon trochę obawiał się ojca ukochanej, wiedział, że go nie lubi. Spodziewał się jakiejś gadki o trzymaniu się z dala od Alice. David złamał go za ramiona i uścisnął. Po czym spojrzał na niego uważnie.
- Fakt, nie lubiłem cię, ale jesteś jednym odpowiednim chłopakiem dla mojej córki. - tego się nie spodziewał usłyszeć. - Masz swój charakter, wiem o tobie różne rzeczy. Ale robisz dla mojej córki wszystko. Zmieniłeś się dla niej. Mam nadzieję, że jak wyjadę to zrobisz wszystko, by jej nic złego się nie stało.
- Obiecuję. Zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić. - mówiąc to przytaknął głową. David zrobił to samo i podszedł do żony, która wciąż miała nadzieję, że Alice przyjdzie. Jednak książę ją wziął za ramię i wskazał na auto. Snow tylko pokiwała głową i weszli do auta. Bonnie stała razem z blondynką i rozmawiała z Reginą dając ostatnie wskazówki. Mulatka cały czas wypatrywała czarownika, którego nie było widać. Jednak za chwilę powinien się zjawić, wiedziała, że też wyjeżdża.
- Gdzie ten przeklęty czarownik? - mówiąc to Regi się rozglądała, po czym wskazała na idącego w ich kierunku Merlina. - W końcu.
- Zawsze jestem na czas. - powiedział z szerokim uśmiechem, na co czarna tylko przekręciła oczami i wsiadła do auta. Bonnie chciała do niego podejść, ale wciąż się wahała. Nie spojrzał na nią ani raz, odkąd przyszedł. Szybkim krokiem udał się do auta, jakby się paliło. Co tylko sprawiło zawód mulatce, myślała, że chociaż powie, żeby na siebie uważała. Caroline widząc ją w takim stanie objęła ramieniem mocno. Po kilku chwilach już ich nie było. Czarownica czula sie wewnętrznie rozbita, ale udawała, że daje sobie z tym radę. Nie chciała obarczać nikogo tym więcej. Musiała dać sobie z tym radę. Pokonała różne wampiry, wilkołaki itd. to sobie z tym też poradzi. Postanowiła poszukać czegokolwiek o podobnych klątwach. Może któraś z nich pasuje do tej która została rzucona na Merlina.







                                                        Doki 


   Szła drogą nie patrząc gdzie dokładnie idzie. Po kilku chwilach już wiedziała gdzie jest. Zawsze gdy miała problem to rozmawiała z Hookiem. On sprawiał, że problemy znikały. Tylko on potrafił to zrobić doskonale. Dlatego bardzo lubiła podróżować z nim. Odkąd zjawili się w tym świecie. To się oddalili od siebie. Dopiero to dostrzegła. Wcześniej dużo czas spędzali na zabawie, walkach i podróżach. 
- No proszę, kogo ja widzę. - wyrwał ją głos pirata z zadumy. 
- Mnie? - zapytała z lekkim uśmiechem i weszła na pokład statku. 
-Oho, widzę, że coś jest nie tak. O co chodzi? - podał jej kieliszek z alkoholem. 
- Wszyscy mówią, że to ja zaatakowałam matkę. - upiła większy łyk. Usiadła na schodkach, a on zrobił to samo. 
- Alice, niestety, ale muszę przyznać im rację. - spojrzała na niego wściekłe - Nie patrz tak. Mówię co myślę, odkąd zjawił się Kai to jesteś inna. Kłócisz się z Damonem, co na początku mnie cieszyło, ale naprawdę jest coś nie tak. Nie mówię, że Liv jest dobra całkowicie, ale pomyśl chwilę, kto może mieć większe pragnienie zemsty i władzy. Liv czy Kai? - wiedziała, czemu przyszła akurat do Hooka. On potrafił ją naprowadzić, dać trop, którym powinna podążyć i sama dojść. Nawet jeśli by Kai czy Liv użyła zaklęcia to powinna umieć dostrzec. Dojść do tego, co jest prawdą. Tak jak zawsze. Od razu jej się przypomniało wspomnienie z ich wyprawy. 
- Tak jak z cesarzem. - powiedział to co właśnie miała w głowie. Zamknęła oczy i spokojnie oddychała dając myślom gnać przed siebie. 


                       Cesarstwo Xin - dwa lata temu 


   Po dłuższym pływaniu po morzach dopłynęli w końcu do zatoki. Zacumowali statek, po czym zeszli na ląd. Alice czuła się trochę nie pewnie w przeciwieństwie do pirata, który z uśmiechem się rozglądał. Rozprostował ramiona i przyglądał się ludziom. 
- No przestań, czego mamy się bać. - powiedział spoglądając na nią. 
- Cesarza, toczy się wojna domowa. A my wchodzimy w sam jej środek. - skrzyżowała ręce, chcąc powiedzieć więcej, ale ją uprzedził. 
- Chciałaś przygody, wolisz to czy wrócić do pałacu ? - spytał retorycznie, bo znał odpowiedź. Znał ją jak nikt inny, co ją czasem wkurzało. 
- Dobra idziemy. - mówiła ruszając przed siebie. Po kilku godzinach wędrówki przeszli przez miasteczko i doszli do skraju największego miasta w cesarstwie, Huanxiu. Po drodze mijali gęsto posadzone drzewa, typowe dla tego regionu, aż przeszli do pięknego ogrodu. 
- Zhuozheng. - przeczytał z tabliczki pirat - Język sobie można połamać. Ciężki jest. 
-  Zhe shi bu nan. - powiedziała szczerząc zęby do niego. On tylko dał jej znak by powtórzyła, nie mógł wyjść z osłupienia. - Zhe shi bu nan, gong yang. Mówiłam, że to nie jest trudny język. 
- Może dla ciebie, a co znaczy to ostatnie słowo, wcześniej go nie mówiłaś. - pokręcił głową zaskoczony, że zna ten język. 
- Baran. - próbowała ukryć śmiech, ale słabo jej to wychodziło. 
- Bardzo śmieszne - wystawił jej język - skąd w ogóle znasz ten język ?
- Może kiedyś ci powiem. - poklepała go po plecach i ruszyła dalej. Chciała zapomnieć ten moment, w którym poznała ten język. Cieszyła się, że poprzedni cesarz nie żyje. Nie chciała go spotkać, nie po raz kolejny. Skupiła się na liliach wodnych unoszących  się na wodzie. Nie lubiła tego kraju, ale uroki piękna zawsze ją zachwycały. Nagle wyskoczyli jacyś strażnicy z bronią. Zaczęli krzyczeć. 
- Ju qi shou lai!! Xiedu Shensheng di difang!! - podniosła ręce do góry, a pirat wyjął miecz. Na co dziewczyna od razu zareagowała zasłoniła go i kazała schować miecz. 
- Qiaoqiao bu mafan. - mówiła spokojnie z rękami w górze. Jednak strażnicy wciąż krzyczeli, dopóki Hook nie zrobił tego samego co ona. 
- Co im powiedziałaś ?- szepnął schylając głowę lekko w jej stronę. 
- Że nie chcemy kłopotów. Lepiej nie zadzierać z osobistą gwardią cesarza. - spojrzał na nią dziwnie, a następnie na strażników. Chciał wiedzieć skąd o tym wie, ale wolał najpierw wyjąć z tego cało. Alice czuła się znowu tak samo jak kiedyś. Kolejny raz mogła wpaść w duże kłopoty związane z tym cesarstwem.
-  Ta ba huangdi de mu bei ! - przestraszona, ale nie zaskoczona spojrzała na Hooka. 
- Zabrałeś nagrobek ?!! - teraz do niego dotarło o co chodzi. 
- Leżał przy ścieżce z innymi, przecież to tylko kamień. - wyjął go z kurtki a strażnicy od razu zaczęli krzyczeć i szli w ich kierunku. Pokręciła głową w kierunku pirata by nie walczył. Nie chciał się poddawać, ale ufał Alice. Dali się skuć i zabrać do lokalnego więzienia.
  Po całej nocy spędzonej w oddzielnych celach, zostali wezwani przed oblicze cesarza. Za zniewagę, naruszenie grobów władców była kara śmierci. Doskonale o tym wiedziała, ale czuła, że tak musi postąpić. Szli obok siebie prowadzeni przez strażników przez korytarze. Po czym weszli do wielkiej sali, jak się okazało tronowej. Na środku siedział cesarz, a obok niego stali doradcy. Gdy tylko ją zobaczyli od razu zaczęły się szepty. 
- Youdu nuren! - wstał z miejsca, a jego wzrok błądził od niej do pirata i z powrotem - Znowu cię widzę, trująca kobieto. Czy wiesz co zrobił twój przyjaciel? 
- Tak, wasza cesarskosc.- nie patrzyła na niego, tylko lekko się skłoniła. 
- To nie było specjalnie... - zaczął Hook, ale strażnik walna go w głowę przez co uklękną. Cesarz tylko się temu przyglądał ze spokojem. 
- Bierz przykład ze swojej towarzyszki. Nie zabiera się pierwszemu głos.- mówiąc to cesarz podszedł do niego, ale spojrzał na nią - Pamiętam cię doskonale Trująca Alice. Jak byłaś tu za panowania mojego ojca. Tym razem też przybyłaś siać zniszczenie?
- Nie, wasza cesarskosc. - patrzyła przed siebie, ale czuła, że z każdym krokiem się zbliża do niej. 
- To dlaczego? - ujął jej podbródek palcami.
- Pływaliśmy bez mapy, nie wiedzieliśmy dokąd dobijemy. - przyjrzał jej się uważnie mrużąc oczy. 
- To nie jest zabronione, o ile nie chcecie wojny, ale to co zrobił twój towarzysz, to zniewaga dla rodziny cesarskiej. - oddalił się kawałek od nich i podniósł rękę nakazując tym samym wszystkim opuścić pomieszczenie. Alice nie była pewna czego się spodziewać. Rozglądała się dookoła widząc jak wszyscy wychodzą. 
- To co zrobiłeś, grozi śmiercią. - powiedział władca,gdy zostali sami. - ale dam ci szanse. Władca musi być sprawiedliwy. 
- Od kiedy? - wtrąciła mu się w słowa Alice - Powiesz mu, żeby coś zrobił, a potem i tak go zabijesz. Twój ojciec zginął przeze mnie, nie wierzę, że nie chcesz zemsty za to i puścisz nas wolno. 
- Owszem mam do ciebie żal, nawet gniew, ale teraz ...chce żeby cesarstwo było sprawiedliwe. Każdy błąd jest rozważany przed podjęciem kary. To nie to samo cesarstwo co widziałaś wcześniej. Mój wuj, Xao Feng, brat mojego ojca, chce przejąć władzę. Jestem pewny, że on będzie chciał cię zabić. Jeśli pomożecie mi go pokonać, czy zabić, to będziecie wolni. - mówiąc to patrzył w jej oczy. Byli między młotem a kowadłem. Ostatnim razem jak widziała Xao Fenga to przysięgał, że ją zabije. A z drugiej strony był cesarz Tao Feng,  który był synem poprzedniego cesarza. Obaj chcieli jej śmierci. Przystali na ofertę cesarza, to był prosty rachunek, śmierć wuja albo ich. Towarzyszyło im kilku strażników cesarza. Po jakimś czasie przypadkiem trafili na ludzi Xao Fenga, który zabił strażników swojego bratanka. Gdy zobaczył Alice to oszczędził ją i Hooka, tylko przez jeden powód, pomogą mu zabić cesarza. 


                 Teraźniejszość


    Oboje byli pogrążeni w wspomnieniach. Pirat upił łyk burbonu z butelki, gdy chciał wziąć kolejny to nie dał rady. Alice zabrała mu trunek i się poczęstowała. 
- Zarówno Xao jak i Tao, chcieli tego samego. Nie mogliśmy być pewni komu ufać, ale dokonaliśmy wyboru pomogliśmy Tao w obronie jego tronu. Dzięki temu Tao cię już tak bardzo nie nienawidzi za zabicie ojca. Xao był łagodny i tak samo wyglądał, on się bardziej starał byś mu uwierzyła w zmianę. Dawał bajki o przemianie, że nie chce cię zabić, a jednak chciał. - zabrał jej butelkę i upił kolejny łyk.
- To twoim zdaniem Kai mnie okłamuje, bo się stara, żebym mu zaufała? - pokiwał głową. 
- Wiesz, że brat Liv nie żyje? - tym razem to ona pokiwała głową. I dopiero po chwili do niej dotarło o co mu chodzi. 
- Jeśli Kai jest zły, a ja jestem bestią..bestia zabiła Luka...zabiłam go. - mówiła powoli, czuła jak jej ciało drży. - Liv nawet mnie nie chciała zabić za to.
- Bo wie, że to wina Kaia. - uśmiechnął się widząc jak dociera do niej prawda.  Wstała natychmiast i szybko uciekła, nim pirat zdążył zareagować. Czuła, że musi zabić Kaia, za to co zrobił jej i jej przyjaciołom.
                                 



                                              Uliczka między domami 


   Kol stał w umówionym wcześniej z Daviną miejscu. Nie mógł się doczekać tego, aż ją zobaczył. Pierwszy raz od dawna ktoś go tak interesował.
- Buu! - był tak zamyślony, że nawet nie zauważył momentu, w którym do niego podeszła.
- To ja jestem wampirem, to ja mam robić tak. - powiedział wciąż zaskoczony.
- A ja jestem czarownicą. - pokazała mu język, była w wyśmienitym humorze. - Naprawdę się cieszę, że mogę wyjść i z kimś normalnie pogadać. Dziękuje, że mnie nikomu nie wsypałeś.
- Przecież mówiłem, ze tego nie zrobię. Chodź. - złapała jego rękę i ukradkiem szli pod kapturami tak, żeby nikt ich nie poznał. Po kilku minutach takiej wędrówki byli już przy lesie. Spedzili ze soba dwie godziny rozmawiając o każdej rzeczy jaka przyszła im na myśl. Świetnie się ze sobą dogadywali, tak jakby znali się znacznie, znacznie dłużej. Cieszyła się, że jednak mu zaufała, dzięki temu spędza z nim najlepszy czas w swoim życiu od kilku lat, a może i nawet po raz pierwszy w życiu doświadcza tych cudownych chwil.
- Wiesz, nie chce wracać do zamknięcia. - powiedziała mu prosto w oczy, nagle zmieniając temat.
- To nie wracaj. Masz wybór D. - uśmiechnęła się lekko na te słowa, jednak zaraz ten uśmiech zgasł.
- To nie jest proste, ludzie chcą mnie skrzywdzić. Twoj brat, twoja rodzina chce... mam potężną moc, a Marcel chce mnie chronić. - mówiła wierząc w to, że chce dla niej jak najlepiej.
- Nie jest to dobre. Porozmawiaj z nim.- zaczesał kosmyk jej włosów za ucho.
- Musze wracać - przeczył głową jakby nie chciał tego słyszeć - on się zorientuje, że mnie nie ma.
- Spotkamy się jeszcze? - spytał z nadzieją. Ona nic nie odpowiedziała, tylko pocałowała go w policzek i uciekła jak najszybciej. Bała się, że się spóźni i Marcel ją nakryje na wymykaniu się. Rozejrzała się nim weszła do budynku, upewniając się, że nikt jej nie śledzi. Jednak nie wiedziała o tym, że została dostrzeżona przez Hayley, która stała nie daleko. Uśmiechnęła się pod nosem widząc, że ma trop, wie gdzie jest dziewczyna. Tym samym jest bliżej rodziny. Zwalczyła w sobie chęć, żeby samej wejść na górę i udała się do domu pierwotnych. 
      





                                                   Gabinet Cami


   Klaus siedział, a raczej rozłożył się wygodnie na kozetce i rozmyślał. Był sam w jej gabinecie, czekał, aż wejdzie i się wystraszy na jego widok. Nie wiedział jak ma grać i wygrać z Marcelem. To było ciężkie, potrzebowali znaleźć Davine, tą małą czarownicę. Nagle drzwi zaczęły się otwierać i tak jak myślał Cami wejdzie zaskoczona jego obecnością. Postawiła torebkę na biurku i usiadła.
- To co tym razem cię tu sprowadza? - spojrzał na nią leniwie. - To co zwykle, no tak mogłam się tego domyśleć.
- Wiesz co czuje, smutek. Dlaczego mam czuć smutek z powodu tego, że chce wygrać i przejąć znowu miasto? - usiadł i czekał, aż wytłumaczy mu to jak zwykle.
- Może obwiniasz się. - prychnął na to zdanie, chciał jej przerwać, ale mu nie dała - Za porzucenie Marcela, sam mówiłeś ostatnio, że jest dla ciebie jak syn. A raczej był. Wasze rodzinne motto to Always & Forever. Zawsze chciałeś mieć szczęśliwą rodzinę, czujesz się winny temu co się stało, że zostawiłeś Marcela. To może być powód dlaczego odczuwasz to.
- Może masz racje. Może - pokiwał palcem w jej kierunku - ale jednak to nie zmienia fakt, że władza jest dla mnie ważna. Nie zmieni faktu, że chce przejąć to miasto.
- Nick - podparła się rękoma o brodę - może powinieneś porozmawiać z Marcelem na spokojnie. O zawieszeniu broni...
- On tego nie zrobi. - wciął jej się w słowo i wstał. Zaczął chodzić po pomieszczeniu i myśleć o tym co powiedziała.
- Porozmawiaj z nim o tym co czujesz, że to twoja rodzina. Dogadaj się z nim. Odpowiedz sobie na pytanie czy chcesz dalej z nim walczyć, czy może z nim rządzić. - spojrzał na nią i wypuścił wolno powietrze. Pokiwał głową i wyszedł myśląc o tym o czym rozmawiali. Sam nie był pewny tego czego chce.





                                        Dom pierwotnych 



   Hayely siedziała w fotelu milcząc z starszym bratem Mikelsonow. Elajha stał w salonie i właśnie miał wlać sobie alkoholu, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Po krótkiej chwili do salonu dołączył Klaus. Jeden jak i drugi brat czuł się wykończony obecną sytuacją. Nie wiedzieli jak pokonać Marcela. Nick przez chwile myślał jeszcze o tym co Cami mu powiedziała, ale ostatecznie wyrzucił tą myśl z głowy. Siedzieli w ciszy delektując się smakiem alkoholu. Oczywiście jak na złość tą ciszę musiał ktoś przerwać. Dołączyła do nich Bex, wpadła niczym huragan. Włosy miała w totalnym nie ładzie.
- Musimy go się pozbyć. - gdy tylko to powiedziała to bracia spojrzeli na nią pytająco - Marcela. Wybrałam rodzinę, on wybrał bycie wampirem a teraz panem i władca to ja wybieram was.
- Powiedział ci to? - spytał Nick siadając wygodniej.
- Tak, omal że krzyczał z radości. Musimy jakoś wymyślić i odzyskać władze.
- Widziałam gdzie mieszka Davina. - mówiąc to wilkołaczka przykuła uwagę wszystkich.  W tym samym momencie do salonu wszedł Kol. Słysząc to wiedział, że ona będzie teraz mieć kłopoty z jego rodziną. Polubił ją i nie chciał by coś jej się stało. Gdy się dowie, że się dowiedzieli o miejscu jej pobytu to może uznać, że specjalnie się z nią spotkał by się tego dowiedzieć. Musi jakoś to odkręcić, powiedzieć jej prawdę tak by mu uwierzyła. Teraz miał dylemat powiedzieć i ją uprzedzić czy zostawić to wszystko i dać działać rodzinie.
- Świetnie, więc teraz jak wiemy to możemy ją jakoś przeciągnąć na naszą stronę. - starszy z braci nie chciał żadnej walki, jednak Klaus jak zwykle widział w tym klęskę.
- Jak chcesz to zrobić, bracie? Ona go pewnie lubi, więc się nie da. Trzeba ją zmusić do tego. -upił do końca alkohol ze szklanki. - Będzie zakładnikiem, ona za miasto. Marcel będzie musiał wybrać.
   Kol chciał coś powiedzieć, zaproponować inne wyjście, ale sam nie wiedział co. Nagle usłyszeli pukanie do drzwi,wszyscy spojrzeli na Bex, która tylko wypuściła powietrze i wstała mówiąc, że otworzy.
- Kim jesteście? - spytał Kol wstając z miejsca, przyglądając się nowo przybyłym.
- Jesteśmy z innego świata. To znaczy jestem ojcem Alice, którą jak wiemy poznaliście. - powiedział David wysuwając się do przodu.
- Potrzebujemy waszej pomocy, jest teraz pod władaniem zaklęcia... - zaczęła Snow jednak Klaus szybko jej przerwał.
- Czemu myślicie, że wam pomożemy?
- Słyszeliśmy, że potrzebna wam pomoc, więc może zawrzemy umowę. Wy pomożecie nam, a my wam. - mówiąc to Regi użyła magii i zapaliła kominek, a Merlin roztworzył okna i sprawił, że wiatr zaczął silnie wiać. Pogoda wariowała, zaczął sypać śnieg, a potem nagle wyszło słońce i wszystko się uspokoiło.
- Myślę, że warto to przemyśleć bracie. - powiedział z uśmiechem Elajha. Bohaterowie zostali wtajemniczeni w sprawę w jakiej mieli pomóc pierwotnym. Natomiast oni wiedzieli, że jeśli mają się wydostać z zobowiązania to raczej tylko Davina może im pomóc.


       




                                Opuszczony dom


    Alice szła z zamiarem zabicia Kaia. Nie obchodziło ją jak tego dokona. Wiedziała, że wszyscy mieli rację co do niego. A ona była jak w hipnozie, zabójczej hipnozie. Nie mogła sobie darować tego jak traktowała rodzinę, przyjaciół, Damona. Weszła do domu i szła intuicyjnie, aż do wielkiego salonu, w którym siedział Kai. Wstał z wielkim uśmiechem widząc ją, przez co miała ochotę go zabić. Zauważyła jak przy nim stoi Luke, dostrzegła w nim zmianę. Nie wyglądał jak on.
- Co mu zrobiłeś ?- spytała nadal zaskoczona widząc go.
- Ulepszyłem. - zagryzł wargę, uważnie się jej przyglądając. - Tak samo jak ciebie.
- Chyba kpisz, zrobiłeś ze mnie potwora! - krzyknęła podchodząc bliżej.
- Nie doceniasz tego co dostałaś. - wciąż się uśmiechał będąc całkowicie spokojnym. - Jesteś moja, tak samo jak on.
- Ja myślę, wiem, że jesteś zły, więc nie masz nade mną takiej samej kontroli. - zerkała co chwilę na Luka, który się chwiał lekko na boki, niczym zombie.
- Teraz już tak, mam. Somno Ritum Per Dax Ritum - chciała go powstrzymać przed wymawianiem dalszego zaklęcia, jednak to ona została zatrzymana przez Luka. Po chwili czuła, że zasypia.
   Po kilku godzinach otworzyła oczy. Kai siedział przy niej z kubkiem gorącego napoju, od razu jej podał jak usiadła. Wypiła czując smak krwi, który spływa w dół po jej gardle.
- No moja droga , mamy wiele do zrobienia. - spoglądał na nią z uśmiechem.
- Zrobię wszystko co chcesz. - przyciągnęła go za koszulę i zamruczała niczym kotka. Dzięki temu, że Alice żyła jak rzucił na nią zaklęcie, to sprawiło, że zachowała normalność, zdolność do mówienia. Nie mógł się doczekać momentu, aż wszyscy zobaczą jaka jest nowa, lepsza Alice.