Poddasze kościoła
Davina siedziała na łóżku i rozmyślała o pierwotnym. Z jednej strony zaczęła mu ufać, jednak z drugiej była przerażona, tym co Marcel jej powiedział. Że gdy tylko pierwotni dowiedzą się prawdy o jej mocy to zechcą ją wykorzystać to swoich celów. Jednak gdy zaczęła wmawiać sobie, że więcej się nie zobaczy z Kolem to jednak szybko zmieniała zdanie. Miała dość siedzenia pod kloszem. Czuła się zagubiona i rozdarta, nie była już pewna czy Marcel ją tutaj trzyma z troski czy może z własnych celów by mieć jej moc na wyłączność. Usłyszała skrzypnięcie drzwi po czym zobaczyła jak Marcel lekko wystawia głowę poza drzwi.
- Hej D. - wszedł po chwili i usiadł na skraju łóżka - Co się dzieje?
- Nic. - lekko się uśmiechnęła starając się ukryć swoje zmartwienia.
- Przecież widzę. - złapał ją za rękę, a ona tylko pokręciła głową.
- Mam dość siedzenia tutaj! - puściła jego rękę i wstała nagle z łóżka. - To jest jak więzienie! Nie mogę spędzić tutaj całego swojego życia, wiem, że będą chcieli mnie wykorzystać, ale to moje życie Marcel. - podeszła do niego - Chce stąd wyjść.
- Wiem D, wiem. Wyjdziesz, ale jeszcze nie teraz. - chciała już zaprotestować, ale nie dał jej dość do głosu - Klaus chce wyłącznej władzy tutaj, obiecuje, że jak tylko się jego pozbędę to wyjdziesz.
- Naprawdę? - nie tego oczekiwała, ale poczuła, że ją strzeże. Jak mogła myśleć, że chce jej mocy. Przecież to dzięki niemu wciąż żyje.
- Obiecuje. - złapał ją za ramiona i przytulił mocno do siebie. - Ale się nie wymykaj.
- Co? - odsunęła się nagle czując się przyłapana.
- Nie chce, żebyś się szwendała sama po mieście. Jeszcze nie teraz. - uspokoiła się lekko, jednak nie wiedział o jej wyprawach.
- Dobrze. - zgodziła się chociaż chciała, znowu zobaczyć Kola. Jednak tego dnia chciała dotrzymać obietnicy. Położyła się w łóżku, jak tylko Marcel wyszedł. Myślała o tym co jeszcze jej powiedział, pierwotni chcą kontroli nad miastem. Zaczęła myśleć, dlaczego Kol właśnie się zaczął z nią zadawać. Czy ma czyste intencje czy działa tak bo chce rodzina. Po dobrych kilkunastu minutach rozmyślania o tym odplynela w sen.
- Hej D. - wszedł po chwili i usiadł na skraju łóżka - Co się dzieje?
- Nic. - lekko się uśmiechnęła starając się ukryć swoje zmartwienia.
- Przecież widzę. - złapał ją za rękę, a ona tylko pokręciła głową.
- Mam dość siedzenia tutaj! - puściła jego rękę i wstała nagle z łóżka. - To jest jak więzienie! Nie mogę spędzić tutaj całego swojego życia, wiem, że będą chcieli mnie wykorzystać, ale to moje życie Marcel. - podeszła do niego - Chce stąd wyjść.
- Wiem D, wiem. Wyjdziesz, ale jeszcze nie teraz. - chciała już zaprotestować, ale nie dał jej dość do głosu - Klaus chce wyłącznej władzy tutaj, obiecuje, że jak tylko się jego pozbędę to wyjdziesz.
- Naprawdę? - nie tego oczekiwała, ale poczuła, że ją strzeże. Jak mogła myśleć, że chce jej mocy. Przecież to dzięki niemu wciąż żyje.
- Obiecuje. - złapał ją za ramiona i przytulił mocno do siebie. - Ale się nie wymykaj.
- Co? - odsunęła się nagle czując się przyłapana.
- Nie chce, żebyś się szwendała sama po mieście. Jeszcze nie teraz. - uspokoiła się lekko, jednak nie wiedział o jej wyprawach.
- Dobrze. - zgodziła się chociaż chciała, znowu zobaczyć Kola. Jednak tego dnia chciała dotrzymać obietnicy. Położyła się w łóżku, jak tylko Marcel wyszedł. Myślała o tym co jeszcze jej powiedział, pierwotni chcą kontroli nad miastem. Zaczęła myśleć, dlaczego Kol właśnie się zaczął z nią zadawać. Czy ma czyste intencje czy działa tak bo chce rodzina. Po dobrych kilkunastu minutach rozmyślania o tym odplynela w sen.
Dom Bonnie
Caroline siedzi skupiona razem z czarownią i przeglądają księgi z urokami. Co jakiś czas blondynka zerka na przyjaciółkę, która było widać, że jest bardzo zdeterminowana by coś znaleźć. Jednak to były pozory, czarownica owszem chciała bardzo znaleźć zaklęcie, ale była już zmęczona siedzeniem nad ksiegami i czytaniem dokładnie każdej klątwy. Każdej, która jak się okazywało nie pasowała do ich szukanej klątwy.
- Może zrobię kakao? - spytała w końcu blondynka zamykając kolejną księgę. Czarnowica tylko kiwnela głową, a na jej twarzy poglebil się smutek. - Hej, damy radę. Bo nie my to kto. - przytulila czarownice, która słysząc to się zasmiala.
- Dzięki, że tu ze mną siedzisz. - spojrzaly na siebie.
- Od tego ma się przyjaciół. Dobra idę po te kakao bo serio mi się zachciało czegoś do picia. A alkoholu nie masz prawda? - spytała, jednak nie czekała na odpowiedź. Wyszła do kuchni w podskokach. Spędziły tak trzy kolejne godziny. Caroline już powoli przysypiała nad kolejnymi zakleciami. Kakao się dało we znaki. Zawsze po nim czuła się senna. Powieki jej się powoli zamykaly kątem oka widziała jak Bonnie nadal czyta księgę.
- Mam!!!- krzyknęła mulatka tak głośno, że blondynka budząc się straciła kubek z kakao, który wylądował na dywanie.
- Co jak ?Bomba? - dopiero po chwili była całkiem świadoma tego co się dzieje.
- Nie, ale prawie. - zasmiala się mulatka - To jest ten urok. Dokładnie ten.
- Pasuje. - blondynka się przyjrzala uważnie, zakleciu. - Ale brakuje, tego jak to odwrócić. Co to znaczy? - wskazała na słowa będące na końcu strony, które były zapisane w łacinie.
- Że zaklęcie odwracajace znajduje się w księdze którą była w rodzinie Kaia. - spojrzaly po sobie. Myśląc o Kaiu, który chciał dokładnie tą księgę, którą ukrył jego ojciec.
Statek pirata
Siedział na statku i rozmyślał nad wszystkim. Martwił się trochę o Alice, nie odzywa się już dość długo. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer dziewczyny. Jednak włączyła się poczta. Miał nadzieję, że tylko potrzebuje chwili czasu, samotności by przetrawić to co się stało. Schował telefon z powrotem i upił kolejny łyk alkoholu. Byli już jakiś czas w tym świecie. Muszą jakoś dać sobie radę z powrotem do domu. Odzyskać Alice. Nagle zadzwonił jego telefon, odebrał go szybko nie patrząc kto to.
- Alice, jesteś cała? - spytał od razu nie dając szans na jakiekolwiek przywitanie.
- Czemu miała by nie być? - głos nie należał do Alice tylko do Reginy.
- To ty.
- A to znaczy, że jednak żartowałeś z tym, że chcesz ...- zaczęła, ale on od razu jej przerwał.
- Nie żartowałem. Tylko martwię się o Alice. Dotarło do niej, że Kai jest zły i że stała się bestią. Od tamtej pory się nie odzywa.
- Pewnie chce samotności przez jakiś czas, ale lepiej niczego nie lekceważyć. - słyszał jej spokojny głos i zaczął wyobrażać sobie jak siedzi razem z nim.
- Mam nadzieję. A jak tam z tymi pierwotnymi wampirami? - czuł nie pokój związany z tym. Napełnił po raz kolejny swoją szklankę. Słyszał szmery czyjejś rozmowy. Wyłapał głos Snow, która zapewne dopytywała się o Alice.
- Wiesz, podobno nie można im ufać. Ale wyboru zbytnio nie mamy. Jest jedna czarownica, która może pomóc. Jednak trochę sprawa jest pogmatwana, więc to trochę zajmie.
- Rozumiem, kłamałaś Snow o Alice prawda ?- spytał ją czując to co powiedziała im Regina. Gdyby Snow wiedziała to by dawno zabrała telefon dla Reginy.
- Tak. Inaczej się nie da. - słyszał jak wchodzi gdzieś po schodach, po czym zamyka drzwi. - Naprawdę nie kłamałeś?
- Nie i nie zmieniłem zdania, Regino. Nadal chce spróbować. A ty co o tym myślisz?
- Alice, jesteś cała? - spytał od razu nie dając szans na jakiekolwiek przywitanie.
- Czemu miała by nie być? - głos nie należał do Alice tylko do Reginy.
- To ty.
- A to znaczy, że jednak żartowałeś z tym, że chcesz ...- zaczęła, ale on od razu jej przerwał.
- Nie żartowałem. Tylko martwię się o Alice. Dotarło do niej, że Kai jest zły i że stała się bestią. Od tamtej pory się nie odzywa.
- Pewnie chce samotności przez jakiś czas, ale lepiej niczego nie lekceważyć. - słyszał jej spokojny głos i zaczął wyobrażać sobie jak siedzi razem z nim.
- Mam nadzieję. A jak tam z tymi pierwotnymi wampirami? - czuł nie pokój związany z tym. Napełnił po raz kolejny swoją szklankę. Słyszał szmery czyjejś rozmowy. Wyłapał głos Snow, która zapewne dopytywała się o Alice.
- Wiesz, podobno nie można im ufać. Ale wyboru zbytnio nie mamy. Jest jedna czarownica, która może pomóc. Jednak trochę sprawa jest pogmatwana, więc to trochę zajmie.
- Rozumiem, kłamałaś Snow o Alice prawda ?- spytał ją czując to co powiedziała im Regina. Gdyby Snow wiedziała to by dawno zabrała telefon dla Reginy.
- Tak. Inaczej się nie da. - słyszał jak wchodzi gdzieś po schodach, po czym zamyka drzwi. - Naprawdę nie kłamałeś?
- Nie i nie zmieniłem zdania, Regino. Nadal chce spróbować. A ty co o tym myślisz?
- Ja ...naprawdę nie wiem...- usłyszał skrzypniecie łóżka - sądziłam ,że to tylko pijackie gadanie. Szczerze, chciałam usłyszeć twój głos.
- Naprawdę? - jego usta przybrały wyraz zadowolenia.
- Nie powtórzę tego. - czuł jak się śmieje pod nosem. - Muszę kończyć, przypilnuj Alice i Willa, bo Snow mi tu robi histerię.
- Spróbuję. - rozlaczyla się, więc włożył telefon do kieszeni i skończył pić alkohol. Jednak po chwili zadzwonił do Willa, by powiedzieć, że Alice prawdopodobnie została uświadomiona w całej sprawie z Kaiem. Uprzedził, że pewnie ma wyrzuty sumienia przez Luka. Rozlaczyl się i spojrzał w niebo. Brakowało mu Alice, tej Alice która za każdy podryw strzela mu w tyłek byle by się odwalił. Tej która pływała z nim po morzach i ocenach w poszukiwaniu przygód.
Miejsce między uliczkami
Stał i co jakiś czas patrzył na zegarek. Kolejny dzień, ta sama godzina, a jej nie ma. Nie wiedział gdzie jej szukać. Rozglądał się dookoła, lecz jej dalej nie zauważył. Wściekał się sam na siebie, że nie spytał Hayley gdzie widziała małą czarownicę. Ciągle miał nadzieję, że ją zobaczy. Chciał ją ostrzec przed swoją rodziną, dokonał wyboru. Ona. Wybrał ją zamiast rodziny. Nie czuł się winny tego wyboru. Klaus sam wiele razy dokonał podobnego wyboru, mając za nic rodzinę. Ona była nie winną częścią walki o władzę w mieście i to było kompletnie nie fair. Nie mógł jej ostrzec, chociaż w sumie bracia nie wspominali o tym by ją pojmac czy coś w tym guście. Zrezygnowany wrócił powolnym krokiem do domu.
Dom pierwotnych
Snow razem z Davidem stali w jednym z pokojów i cicho rozmawiali. Snow cały czas nie mogła się przestać martwić o dzieci i dopytywała co chwilę Regine o stan w Mystic Falls. Sama by zadzwoniła, ale zabrali jej telefon by się nie denerwowała. Kolejny dzień u wampirów, rozpoczynał się powoli i nudnie. Chociaż czuć było, że ten dzień nie będzie należał do spokojnych. Wiedzieli, że szykuje się walka. Nie byli tylko pewni czy rzeczywiście wampiry pomogą im w odzyskaniu córki.
- Musze usłyszeć jej... - podeszła do okna i przez nie wyjrzała.
- Snow...- książę przytulił ją mocno.
- Wiem, wiem, że nie powie mi nic dobrego, ale chce usłyszeć jej śmiech, jej głos.
- Odzyskamy ją. Przecież zawsze kończyło się dobrze...
- A potem zawsze coś się kończyło źle. - przerwała mu - Jak nie klątwa z Emmą to z Alice i Willem, Sharon, teraz jeszcze ktoś opętał naszą córkę. To się nie skończy. Kto wie co teraz się dzieje w naszym świecie i Storybroke.
- Snow..- obrócił ją przodem do siebie - jesteśmy razem, damy sobie rade ze wszystkim. - pocałował ją po czym znowu przytulił. Tak bardzo chcieli wrócić już szczęśliwie do domu, całą rodziną. Snow jednak wewnętrznie nadal czuła nie pokój, wiedziała, że nie będzie prosto odzyskać rodzinę, ale wiedziała jedno, że zrobi wszystko by do tego doszło.
W drugim pokoju czarownik siedział przy biurku i starał się zrobić kilka magicznych zaklęć na broń swoich przyjaciół. Jednak co jakiś czas wkradał mu się w myśl, ,mała czarownica. Pokręcił głową i skończył robienie zaklęć. Odłożył sztylety i mecz na bok. Czuł, że zrobił właściwą rzecz dla niej. Nie chce jej skrzywdzić tak jak Sharon. To była jego wina, że tak to się stało. Jego i tej klątwy ciążącej na nim. Przez to stał się zamknięty w sobie. Przestał dbać o ludzi, stał się samotnym i siejącym postrach potężnym czarownikiem. Gdyby nie Alice to by nadal taki był. To był dług wdzięczności, którego czul ze nigdy nie spłaci. Musi teraz ją odzyskać. Kolejny raz.
Agrabah
- Musze usłyszeć jej... - podeszła do okna i przez nie wyjrzała.
- Snow...- książę przytulił ją mocno.
- Wiem, wiem, że nie powie mi nic dobrego, ale chce usłyszeć jej śmiech, jej głos.
- Odzyskamy ją. Przecież zawsze kończyło się dobrze...
- A potem zawsze coś się kończyło źle. - przerwała mu - Jak nie klątwa z Emmą to z Alice i Willem, Sharon, teraz jeszcze ktoś opętał naszą córkę. To się nie skończy. Kto wie co teraz się dzieje w naszym świecie i Storybroke.
- Snow..- obrócił ją przodem do siebie - jesteśmy razem, damy sobie rade ze wszystkim. - pocałował ją po czym znowu przytulił. Tak bardzo chcieli wrócić już szczęśliwie do domu, całą rodziną. Snow jednak wewnętrznie nadal czuła nie pokój, wiedziała, że nie będzie prosto odzyskać rodzinę, ale wiedziała jedno, że zrobi wszystko by do tego doszło.
W drugim pokoju czarownik siedział przy biurku i starał się zrobić kilka magicznych zaklęć na broń swoich przyjaciół. Jednak co jakiś czas wkradał mu się w myśl, ,mała czarownica. Pokręcił głową i skończył robienie zaklęć. Odłożył sztylety i mecz na bok. Czuł, że zrobił właściwą rzecz dla niej. Nie chce jej skrzywdzić tak jak Sharon. To była jego wina, że tak to się stało. Jego i tej klątwy ciążącej na nim. Przez to stał się zamknięty w sobie. Przestał dbać o ludzi, stał się samotnym i siejącym postrach potężnym czarownikiem. Gdyby nie Alice to by nadal taki był. To był dług wdzięczności, którego czul ze nigdy nie spłaci. Musi teraz ją odzyskać. Kolejny raz.
Agrabah
Szedł drogą w kierunku pałacu, w którym miał zrobić interes z władcą. By zdobyć to co ma władca. Potrzebował jednej z ksiąg z jego biblioteki, dlatego w zamian przyszykował w zanadrzu kilka cennych rzeczy, które miał nadzieję dadzą mu to co chce. Gdy wszedł do pałacu to ciągle był obserwowany przez strażników. Wszedł do głównej sali i zobaczył scenę, gdy władca uderza młoda kobietę w twarz. Ona spojrzała na niego lekko zaszkolnymi oczami. Władca też na niego spojrzał. Potem znowu zerknal na dziewczynę.
- Zaproponuj coś do picia i bądź miła. - szepnal do niej wrogo. Ona tylko się uklonila i podeszła do przybysza.
- Co podać? - niepatrzyla mu w oczy, robiła tak jak ją nauczył jej władca.
- Woda wystarczy. - był lekko zaklopotany tym wszystkim. Wiedział, że bogacze mają służących, ale to było dla niego złe. Czuł jej cierpienie. Nagle w jej dłoniach pojawił się kubek z wodą którą mu podała i się uklonila odchodząc. Wiedział teraz, że nie jest zwykłą służącą, była dżinem.
- Możesz odejść, Alice. - Władca klasnął w dłonie i dziewczyna zniknęła w lampkę, która leżała tuż przy tronie.
- Kim jesteś przybyszu? Czego oczekujesz od wielkiego Jafara?
- Wasza Wysokość, jestem Merlin - podszedł i się uklonił - Chciałbym dokonać wymiany.
Z myśli wyrwało go pukanie do drzwi. Szybko zebrał broń z biurka i zszedł na dół gdzie wszyscy na niego czekali. Dyskutowali jeden przez drugiego, aż w końcu usłyszeli głośny gwizd. Spojrzeli się w stronę blondynki, która skupiła na sobie uwagę wszystkich zebranych.
- Dziękuje, a teraz - spojrzała na nowych znajomych - musicie wiedzieć kilka rzeczy o wampirach, chyba, że już wiecie?
- Trochę tak. - zabrał głos książę patrząc prosto w oczy blondynki - Można zabić je przez wbicie kołka w serce bądź przez wyrwanie głowy czy serca.
- Zgadza się, a werbena je osłabi. - potwierdziła Bex. - Więc ta wasza magia, jest tylko dodatkiem, no oprócz tego tutaj. - spojrzała wymownie na Merlina i zatrzepotała rzęsami. Jednak on stał nie wzruszony próbą podrywu.
- Masz racje, że ją ignorujesz. Już cię lubię. - powiedział Nick pijąc dalej alkohol, jednak o mało się nie zadławił gdy dostał w bok od swojej siostry za tą uwagę.
- Dobra, wy się zajmujecie odrzucaniem tych wszystkich wampirów..- zaczął najstarszy patrząc na nowych znajomych.
- Jak to odrzucaniem?- Klaus już przewrócił oczami słysząc ten cudowny plan.
- Tak będzie lepiej, jak ich nie zabijemy. Zabicie tylko w ostateczności. - powiedział starszy dobitnie, żeby nikt się z nim nie kłócił - A my się zajmiemy Marcelem. - Klaus nie tego oczekiwał, ale po chwili jednak miał to gdzieś. Wystarczy mu, że odzyska władzę. Wrócił po tylu latach do domu. Miasta, które na zawsze zostanie jego domem. Jednak w głowie, ciągle miał myśli na temat Marcela. Nie mógł pozbyć się myśli, że go zostawił, zostawił członka rodziny.
Już po kilku minutach byli przy posiadłości Marcela. Hybryda czuł w sobie uczucie zwycięstwa, jeszcze zanim zaczęli walczyć. Czuł, że tego dnia zmieni się wszystko. Odzyska to co zostało mu zabrane. Szedł pewnym krokiem w stronę stojącego Marcela. Kątem oka zauważył idących coraz szybciej w jego stronę wampirów, które po chwili zostały wystrzelone w powietrze przez czarownika i Reginę. Dokładnie tak jak planowali. Szedł coraz szybciej do Marcela, przez roztapiające się morze wampirów. Marcel dłużej nie zwlekając zszedł na dół. Uskoczył przed atakiem pierwotnego i zaatakował go. Szarpali się tak dobrych kilka chwil. Zmieniając co jakiś czas pozycje wygranego do przegranego i na odwrót.
- Może w końcu się poddasz? - spytał pierwotny patrząc jak jego wróg się podnosi po raz kolejny. Strużka krwi leciała z jego warg.
- Niestety nauczyłeś mnie, żeby nigdy się nie poddawać. - warknął i zaatakował kolejny raz, tym razem sprawiając, że to pierwotny poleciał na stół. Sprawiając tym samym, że wszystko zleciało z niego za jednym razem. Regina razem z Merlinem walczyli i ogłuszali wampiry, z każdą chwilą wydawało się, że robi się ich coraz więcej. Zmieniali się stronami, osłaniali siebie nawzajem. Snow i David atakowali wampiry bronią, która miała w sobie zaklętą werbenę. Robili tak jak chciał najstarszy pierwotny. Starali się nikogo nie zabić, tylko ich unieszkodliwić. Myśleli tylko o swojej córce, która potrzebowała ich pomocy. Dzięki temu nie pozwolili sobie na żadnej najmniejszy błąd w walce. Nagle nie wiedząc czemu wampiry przestały atakować i stały niczym zombie, zawieszone. Bohaterowie spojrzeli w stronę, w którą się patrzała większość wampirów. Marcel klęczał pokonany i nie atakował więcej. Klaus tylko stał nie ruchomo i na niego patrzał z wyższością.
Ulice Mystic Falls
Damon i Will siedzieli w salonie, jednak żaden z nich się nie odzywał. Kazdy był zanurzony w swoich myślach. Jednak dalsze rozmyślania zostały przerwane przez pukanie w drzwi. Damon podniósł się lecz po chwili już do salonu weszła Liv i Tyler mieli właśnie zacząć rozmawiać na temat Kaia, jednak uniemozliwilo im to stukanie obcasów, które się zbliżało. Do salonu weszła Alice. Damon przez chwilę myślał ,że wróciła na dobre. Jednak gdy zobaczył jej uśmiech od razu wiedział, że nadal jest pod władaniem Kaia.
- Cześć kochanie. - mówiąc to podeszła do spietego Damona. Gdy chciała go pocałować ten się lekko odchylił. - Szkoda. Wyglądasz apetycznie.
- Co chce mój brat? - jej uwagę przykula Liv.
- Jednej bardzo ważnej rzeczy. - podeszła do niej - Ale najpierw, może chcesz się przywitać z kimś. - do salonu wszedł Luke. Liv zakryla rękoma usta jak go zobaczyła.
- Luke? - jedynie to jej udało się powiedzieć.
- Spokojnie, on nic nie czuje, więc się nie ekscytuj. - mówiąc to Alice podeszła do Luka i go poglaskala po głowie. - Może sprawdzimy to. - Alice juz chciała coś mu zrobić
- Tylko go tknij! - Liv wysunęła się do przodu chcąc bronić brata. Nawet jeśli był martwy. Alice kiwnela głową i już się szykowała do walki z nią . Nie czuła niczego oprócz chęci zabijania i sluzeniu swojemu władcy. Jednak nim ktokolwiek zdążył ruszyć do ataku, to było słychać czyjeś klaskanie. Do salonu wszedł Kai, do którego od razu podbiegla Alice.
- Jesteś świetna, moja mała. - powiedział do niej po czym spojrzał na resztę zgromadzonych osób.- Chcecie odzyskać ją prawda?Po co się pytam jasne, że chcecie. Potrzebna mi księga, a raczej kartka, którą ukrył nasz tatus. - spojrzał na Liv, która co jakiś czas patrzala się na Luka.
- Skoro ukrył to znaczy, że nie jest dla ciebie. - powiedziała robiąc krok w jego stronę.
- Dobrze to inaczej. - powiedział z uśmiechem i w jednej chwili Alice została przebita sztyletem obok serca. Poleciała struzka krwi, która zaczęła plamic koszulkę. Damon chciał jej to wyjąć jednak Kai uniemożliwił im podejście do niej.
- Nie tak prędko.Albo dostanę tą kartkę, albo będzie z nią koniec.
- kantujesz. Potrzebujesz jej, więc jej nie zabijesz. - Liv była pewna swego, czego nie byli pewni Will i Damon. Byli przerażeni, czyli jakby mogli ją stracić na zawsze.
- Nie kantuje. Potem ją sobie ozywie, ale będzie taka jak Luke. Mimo, że ją kontroluje to Alice, wasza Alice wciąż tam gdzieś jest. - podszedł do niej i wyciągnął sztylet. Oblizał krew z niego i się usmiechnął szatansko.
- To jak będzie? Zrobicie to co chce? - spytał kolejny raz i spojrzał na Damona i Willa, na których zrobiło to największe wrażenie.
- Zgoda. - powiedział Salvatore, patrząc srogo na buntujacą się mimo wszystko Liv. - Damy ci tą kartkę, a ty...
- Ja w zamian, nie zabije jej. - wciął mu się w zdanie. To nie było to czego chcieli, ale ważne ,że ona wciąż będzie żyć.
- Alice wiem, że mnie slyszysz. - zaczął Damon podchodzac bliżej - Odzyskamy cię. Obiecuję.
Kai słysząc to się zasmial głośno i jednym ruchem sprawił, że zniknęli. Will nie mógł wytrzymać tego co się działo, wyszedł szybkim krokiem z domu. Wszedł do ogrodu i od razu swoje kroki skierował w stronę wiszącego worka bokserskiego.Był wewnętrznie rozbity i wściekły. Zaczął uderzać raz po raz w worek, aż wyłądował na nim swoją złość.
- Damy radę Will. - usłyszał za sobą głos Salvatore. - Przekonałem o tym tą czarownice. Najpierw uratujemy ją przed śmiercią, a potem z rąk Kaia. - chłopak odwrócił się do wampira i spojrzał na niego smutno.
- Kolejny raz, nie mogę jej ochronić. To samo było w krainie czarów. Nigdy nie powiedziała o tym co tam się stało, była nie ufna. Boję się, że to może jeszcze gorzej na nią wpłynąć. I zmienić się calkiem, no o ile ją odzyskamy. - usiadł na krześle. Czuł się kompletnie bez silny.
- Twoi rodzice się nie poddadzą, my też nie. Jestem wampirem, nie poddam się nigdy dopóki żyje - wampir się przysiadl do niego.
- Naprawdę ?- wampir lekko się uśmiechał - Jesteś najlepszym chłopakiem dla mojej siostry.
- To już mam akceptację twoją i waszego ojca, jeszcze potrzebuje dobrej opinii waszej matki i będziemy szczęśliwa rodzinką. - na to zdanie Will się zaśmiał lekko.
- Dzięki, że nie zostawiles mnie z tym.
- Żartujesz? Nie zostawił bym nigdy. Ona potrafi każdego zmienić. - Will czuł się znacznie lepiej niż ostatnio. Rozmawiał, jeszcze tak przez kilkanaście minut z wampirem. Czuł jakby zyskał w nim brata. Nie był zbyt idealny, ale ważne, że troszczył się o jego siostrę, a także nawet o niego.
Podwórze posiadłości Marcela
Klaus podszedł do klęczącego, pokonanego Marcela. Wyciągnął do niego rękę i czekał aż ten ją złapie. Marcel przez chwilę się zastanawiał co ma zrobić. Jednak po chwili przyjął rękę rywala i wstał. Patrzeli sobie twardo w oczy.
- Nie chcę, z tobą walczyć. Chcę żebyś stanął u mojego boku.
- Mamy razem rządzić miastem? Dlaczego? - czarnoskóry nie był przekonany do tego sojuszu.
- Niedawno zostałem uświadomiony, że cię porzuciłem, a byłeś i nadal jesteś dla mnie jak syn. - Marcel nadal nie dowierzał w to co słyszy, ale uśmiechnął się i uścisnął się z Klausem.
Siedzą na wspólnie wyprawionym przyjęciu. Marcel powolnym krokiem podszedł do Rebecki. Jednak ta go chciała wyminąć. Złapał ją za rękę, sprawiając tym samym by na niego spojrzała.
- Nie mamy o czym gadać. - szybko mu przerwała nim jeszcze zdążył cokolowiek powiedzieć.
- Mamy pokój możemy my też...- zaczął lecz ta wyrwala mu rękę.
- Po tym jak wybrałeś znowu coś innego zamiast mnie? - spytała z ironią i odeszła dalej od niego. Zaczęła rozmawiać z jakąś przypadkowa wampirzycą byle by nie myśleć o nim.
- Przejdzie jej, kiedyś. - mówiąc to pierwotny podszedł do Marcela. Ten tylko kiwnal głową, ale nie miał tyle pewności co Klaus.
- Wiem o czarownicy. - pierwotny spojrzał czarnoskoremu w oczy - Nie chce jej krzywdzic ani nic. Spokojnie. Widzisz tą dwójkę? - wskazał palcem na Snow i Davida - Ich córka jest pod wladaniem jednego gościa. Są bardzo zdeterminowani by ją chronić. Obiecałem im, że gdy tylko wygram to ta twoja czarownica im pomoże.
- Zaraz, bo nie wierzę. Ty chcesz komuś pomóc? - czarnoskóry kręcił głową i się śmiał.
- Słuchając ich, jak bardzo dbają o swoje dzieci, przypomniało mi się, że taka sama mnie łączyła więź z tobą. Więź którą chce odbudować. Mogę liczyć na pomoc? - czarnoskory spojrzał znowu w stronę bohaterów, którzy widać było, że nie są aż tak szczęśliwi jak reszta.
- Porozmawiam z nią. - powiedział na odchodnym i ruszył w stronę miejsca gdzie znajdowała się czarownica. Jednak nim zdążył zrobić parę kroków to zobaczył jak ona wchodzi na dziedziniec. Spojrzała na Marcela po czym na idącego w jej stronę Kola. Jednak pierwszy dotarł do niej Marcel.
- D wiem, że to nie jest perfekcyjnie, ale mamy pokój i to chyba jest ważne. - Spojrzała na Klausa. Po czym znowu na Marcela.
- Rozumiem. - odpowiedziała krótko.
- Jednak mam prośbę do ciebie, możesz swoją mocą pomóc...
- Nie pomogę mu w niczym ! - krzyknęła wyrywajac ręce z uścisku czarnoskorego. Spojrzała gniewnie na pierwotnego.
- D. ! - oczy wszystkich zgromadzonych powedrowaly w stronę rozgrywajacej się sceny.
- Nie będę tego słuchać! - magią, sprawiła, że Klaus upadł z bólu i uciekła nim zdążył jej powiedzieć o co chodzi. Snow czuła się jakby zabrano jej ostatnią nadzieję. Uscisnela mocno męża za rękę.
- Porozmawiam z nią na spokojnie. - zwrócił się do nich Marcel, na co książę tylko kiwnal głową. Marcel wyszedł z przyjęcia i szedł ulicami miasta by znaleźć swoją podopieczną.
Nick wszedł na górę by móc w ciszy cieszyć się wygraną. Jednak gdy tylko wszedł na górę zobaczył kogoś kogo myślał, że już nie zobaczy.
- Aurora? - podeszła do niego.
- Potrzebuje twojej pomocy. Chodzi o naszą córkę. - ostatnie słowa wprawily go w osłupienie. To było coś nie dorzecznego. Śmiał się jednak po chwili przestał, gdy widział determinację na twarzy swojej rozmowczyni.
- Wampiry nie mogą... - zaczął.
- Jest, a raczej była jedna klauzura Nick. - przerwała mu. - Nigdy ci potem tego nie mówiłam, nie szukałam, bo po porodzie została mi odebrana. Teraz wiem, gdzie ją znaleźć. Proszę, musisz pomóc naszej córce. - złapała go za rękę, a on nie był pewien co o tym myśleć.