środa, 29 lipca 2015

Rozdział 18



            MIESIĄC PÓŹNIEJ

   Przez Mystic Falls przechodziły intensywne burze. Fioletowe niebo przecinały strzelające co trzy sekundy błyskawice. Na wieży zegarowej stała kobieta, jej włosy tańczyły na wietrze. Patrzyła na całe miasto spokojnym wzrokiem. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc, wypuszczając je wolno.
- Wasza Wysokość. - usłyszała za sobą głos Klausa, spojrzała na niego z wyższością.
- Wiesz, co planuje moja matka?
- Tak, chce z innymi odebrać ci miasto. -  złapał ją za ramię - Alice, pamiętaj, że ci zawsze pomogę.
- Dobrze cię mieć przy swoim boku. - szepnęła ledwie się uśmiechając. Po zabiciu Sharon, prowadziła wojnę ze swoimi rodzicami o miasto. Mrok pochłoną ją całkowicie. Nic już nie zostało z dawnej Alice. Zamykając oczy przypominała sobie wczorajsze popołudnie. Stała w ogrodzie Tylera. Jej rodzice sądzili, że da się zwabić w pułapkę., jednak się przeliczyli. Po kilku wymianach zdań z rodzicami, zaczęli walczyć.
- Jesteśmy twoją rodziną. - wysapał David między kolejnym ciosem.
- Ja nie mam rodziny, ani rodziców! - krzyknęła i magią zabrała ojcu miecz. Jednym szybkim ruchem wbiła mu go prosto w serce. Po okolicy rozniósł się krzyk Snow...
Otworzyła oczy, nic ją nie ruszało. Wspomnienie zabicia ojca, było tylko czymś mało znaczącym. Pokochała mrok, nie liczył się dla niej nikt, poza nią.


                 Pokój szpitalny

  Promienne słońce powoli rozświetlało pomieszczenie. Aparatury dźwięczały co kilka sekund, dając znać o stanie leżącej na łóżku dziewczyny. Chłopak patrzył na nią siedząc w fotelu, trzymał ją za rękę, myśląc o tym, by otworzyła w końcu oczy. Jeszcze wczoraj walczyli z Sharon i wygrali. Moc Sharon wsiąkła w sztylet, a jej ciała już nie odnaleźli.
- I jak z nią? - chłopak odwrócił głowę do wchodzącego przyjaciela.
- Chyba, lepiej, ale się nie budzi. - westchnął pocierając jej dłoń.
- Nie musiałeś siedzieć, całej nocy z moją siostrą. - spojrzał z uśmiechem na Alice.
- Ale wiesz, że bym się nigdzie nie ruszył. - odpowiedział mu ściskając bardziej jej dłoni.
- Dobrze, że jesteś wampirem, bo byś pewnie zrobił wielką awanturę tej pielęgniarce. - obaj nie mogli się powstrzymać od śmiechu.
- A tu co tak wesoło, czy ona już...? - wchodząca Snow nie skończyła mówić, tylko patrzała na Alice smutnym wzorkiem, a Damon i Will odwrócili w jej kierunku głowy.
- Jeszcze nie. Mamo, spokojnie, obudzi się. - próbował podnieść ją na duchu.
Snow usiadła obok niego, przechyliła głowę w bok przypatrując się jej szyi.
- Mamo? - Will poczuł jej nie pokój. Snow zbliżyła się do jej szyi i odsłoniła ją nie co. Szyja Alice była przyozdobiona z jednej strony czarnymi plamkami, a w niektórych miejscach wytworzyły się gule, które pod dotykiem się zaczęły przemieszczać.
- To nie przez urazy głowy się nie budzi, tylko przez jakieś zaklęcie. - spojrzała na nich - idę po Merlina, może on coś będzie wiedział. - wyszła szybkim krokiem zostawiając ich. Cokolwiek to było, to na pewno nic dobrego.

   Na korytarzu szpitalnym siedziała Caroline. Nie tylko Alice tamtego wieczoru dostała poważniejszych obrażeń. Bonnie, która wtedy połączyła się ze swoimi przodkami, leżała dwie sale dalej od Alice. Magia, którą użyła do pokonania Sharon, była zbyt duża. Jej ciało tego nie wytrzymało. Do siedzącej blondynki dosiadł się Enzo. Nie podniosła wzroku, on chwilę na nią popatrzył i uścisnął jej rękę. Ona po chwili oparła się o jego ramię, przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.
- Jak z nią? - spytał cicho, nie odpowiedziała. Zamknęła oczy. Objął ją mocniej ramieniem. Trwali tak w ciszy przez kilka chwil. W końcu się poruszyła i ustała naprzeciwko niego.
- Niby jest lepiej. - powiedziała w końcu - jak na razie śpi.
- Skoro  jest lepiej, to nie musisz tutaj siedzieć. - gdy tylko to powiedział to blondynka zgromiła go wzrokiem - Mówię tylko, że możesz pójść się przespać. Chodź, odprowadzę cię. - skończył mówić i wstał.
- Od kiedy się o mnie troszczysz? - skrzyżowała ręce.
- Nie, to nie. - zrobił kilka kroków , jednak się zatrzymał i na nią spojrzał, a potem szedł dalej. Ona nic nie mówiąc ruszyła za nim, zrównała krok z jego chodem. W kompletnej ciszy, dała się mu odwieźć do domu.


             Pokój Alice w domu Tylera

  Merlin, gdy tylko zobaczył Alice postanowił zabrać ją do domu. Poruszała się nieznacznie na łóżku. Damon wraz z Willem i jego rodzicami stali i czekali na werdykt czarodzieja. Pokręcił głową cicho szepcząc jakieś zaklęcie, ręce miał wyciągnięte nad ciałem Alice.
- Ktoś majstrował przy niej magią. - powiedział w końcu, prostując się.
- Jak to ktoś majstrował? - spytała Snow.
- Ktoś rzucił zaklęcie, a te gule świadczą o wprowadzeniu umysłu w inną rzeczywistość. Jak dotąd nie spotkałem się z czymś takim.
- Ktoś daje jej wykreowane wydarzenia, tylko w jakim celu? - Will usiadł obok siostry na łóżku.
- Obawiam się, że dowiemy się tego niedługo. - Damon mówiąc to nie oderwał ani na moment wzroku od ukochanej.
- Po zabiciu Sharon, gdy nastała jasność to straciliśmy przytomność na nie wiadomo ile czasu. - zaczął David spoglądając na Snow, ona od razu zrozumiała co chciał powiedzieć. To w tym czasie, ktoś musiał rzucić na nią zaklęcie.
- Najważniejsze, to czy dasz radę ją obudzić? - wampir zwrócił się do czarownika. Ten  zaprzeczył głową.
- Jak na razie, nie wiem jak ją obudzić, ale będę szukał sposobu.
 Zniknął nim powiedzieli choć słowo. Firanka przy oknie poruszyła się  w rytm wiatru. Powieka Alice ledwo drgnęła, a zegar wybił dokładnie południe. Nie było słychać nic, prócz oddechów, bijącego zegara i cichego szmeru wiatru.


              Mystic Grill

  Tyler wszedł do baru, minął kilka osób i doszedł do zaplecza, gdzie natknął się na Matta. W jego myślach, co jakiś czas wtrącała się długonoga nowo poznana blondynka. Jenak raz na jakiś czas przypominał sobie związek z Caroline. Coś się kończy, aby coś mogło zacząć. - pomyślał roztargniony.
- Hej, skończyłeś już? - zaczepił niebieskookiego.
- Tak, teraz nie muszę tyle pracować. Mam nową zmienniczkę. - Tyler spojrzał na niego, a ten tylko kiwnął głową w pewnym kierunku. Spojrzał tam i zauważył Liv, która właśnie wchodziła za barek. Była ubrana w roboczy uniform baru, miała włosy spięte wysoko, które lekko wychodziły po bokach. Uśmiechnął się pod nosem pożegnał przyjaciela i usiadł naprzeciwko niej.
- Podać coś? - przewróciła oczami, na co on się zaśmiał.
- A można coś słodkiego? - cmoknął ustami w jej stronę, a ona zacisnęła swoje w cienką linijkę.
- Zapomnij, pocałunki nie tutaj... - przerwał jej.
- Ale ja chciałem ciastko. - wskazał palcem na ciastka na szklanym talerzyku, przykryte przezroczystą pokrywką. Z pochmurną miną nic nie mówiąc nałożyła mu jedno na talerzyk i postawiła przed nim. W jego obecności czuła jak krew w jej żyłach zaczyna się gotować. Bardzo chciała, żeby już zniknął z jej oczu.
- Coś jeszcze?
- Nie, to wszystko. - nie dotknął wcale ciastka. Wzrok cały czas miał wbity w blondynkę, a ona udawała, że tego nie widzi. Pracowała normalnie, chociaż ją to bardzo irytowało. Nalała kawy dla jakiegoś starszego mężczyzny, uśmiechnęła się do niego i zebrała przyniesione szklanki. Ustawiła je na jednej tacy i i postawiła je obok innej tacy z brudnymi naczyniami. Po czym się odwróciła do Tylera, który powoli jedząc ciastko, dalej się jej przyglądał.
- Czego?! - nie wytrzymała, była cała podirytowana. Wiedziała, że w tej pracy powinna trzymać nerwy na wodze, ale tym razem nie dała rady.
- Masz coś tutaj. - wskazał na usta, a ona je przetarła, jednak on pokręcił głową - Masz kwaśną minę.
Uśmiechnął się, a ona ledwo się powstrzymała przed strzeleniem mu w twarz.
- Możesz dać mi spokój i z łaski swojej, przestań się na mnie gapić!
- Nie mogę.- wsadził do swoich ust kolejną łyżkę z kawałkiem ciastka.
- Brian? - Liv krzyknęła do wysokiego chłopaka, który zbierał zamówienia, po chwili się odwrócił. - zamienisz się?
- Jasne - podszedł szybkim krokiem do baru - z wielką chęcią. - dodał szczerząc zęby.
Blondynka z uśmiechem odstąpiła mu swoje miejsce przy barku. Rzuciła zwycięskie spojrzenie Tylerowi i z ulgą poszła zbierać zamówienia.



                        Las

  Ptaki ćwierkały dość głośno, a tego dnia wiał chłodny wiatr. Regina prowadziła Hooka i Davida, którzy szukali  jakiegokolwiek śladu pozostałości magii Sharon, która została wchłonięta przez sztylet. Hook wolałby być teraz z Alice, wiedział, że cały czas przy niej siedzi Damon, ale chciałby jakoś zyskać w oczach jej ojca. Postanowił jemu pomóc. Regina próbowała namierzyć sztylet zaczynając od miejsca walki z Sharon.
- Mógłbyś w końcu mi zaufać. - powiedział Hook idąc dalej za Reginą i zerknął na ojca Alice.
- Tobie? Raczej dam się zabić niż ci zaufam. - odpowiedział mu sucho David nawet na niego nie patrząc.
- Co mam jeszcze zrobić, żebyś mi zaufał? - David na niego spojrzał i się zatrzymał, to samo zrobił jego rozmówca.
- Zostawić moją córkę w spokoju. - ruszył przodem, a po chwili za nim Hook.
- Musiałbym oszaleć. - mruknął, przeszli tak kawałek, ale zaraz po chwili o mało by wpadli na Reginę, która gwałtownie ustała.
- Co się dzieje?
- Nic, tylko zgubiłam trop.
- Znowu, co z ciebie za czarownica. - burknął Hook,a ona obrzuciła go spojrzeniem, które świadczyło o chęci zabicia. Stali dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej stracili ślad. To mogło znaczyć, że sztylet został przez kogoś zabrany, przez kogoś kto używając magii, zatarł ślady albo sztylet po śmierci Sharon zniknął na zawsze.
     

                      Jadalnia Mikselson

  Na stole stała butelka wina i cztery kieliszki. Jednak tylko trzy z nich były napełnione. Cisza unosiła się w powietrzu,a  trójka rodzeństwa Mikelson wpatrywała się w napełnione naczynia. Elijaha jako najstarszy z nich próbował przekonać młodsze rodzeństwo do wyjazdu razem z Klausem. Nick chciał odzyskać swoje miasto, uważał, że należy tylko do ich rodziny i nie miał zamiaru oddać go bez walki.
- Ja jadę. - powiedział najstarszy upijając łyk wina.
- Elijaha, a co jeśli  przez niego kolejny raz zostaniemy oddzieleni, jak kolejny raz nas zdradzi. Rozumiem, że jest zły na Marcela, ok, ale jest w takim stanie, że może nas sprzedać by tylko odzyskać miasto. - Rebecka powiedziała to jednym tchem patrząc na brata. Kol jak na razie siedział cicho, nie odzywał się ani jednym słowem.
- Wiem, ale bez nas nie wygra. W każdym razie, ja jadę. - odpowiedział najstarszy kończąc stanowczo.
- Ok to ja też. Nie pozwolę, żeby coś ci się przez niego stało. - gdy blondynka skończyła mówić to starszy się uśmiechnął. Najmłodszy prychnął i wypił cały kieliszek. Elijaha spojrzał na niego krzywo.
- No co?! Nie mam zamiaru robić tego co oczekuje Nick!
- Szkoda, to znaczy, że oddasz, że dasz zebrać komuś nasze miasto. - usłyszeli  za sobą głos Klausa, który pewnym krokiem wszedł do pomieszczenia.
- Nie oddaje. - warknął Kol wpatrując się w brata tępym wzrokiem.
- To pojedziesz z nami, Elijaha to na pewno jedzie, żebym nie zrobił głupot. - zerknął na siostrę i już wiedział, że ona też jedzie. Potem spojrzał na najmłodszego, który zawsze się buntował. Kol nic nie mówiąc wstał z miejsca i już po chwili wchodził na górę po schodkach.
- Wyruszamy o 9. - usłyszał za sobą cichy głos Klausa. Najmłodszy nigdy nie lubił się podporządkowywać,a tym bardziej Klausowi, który był z nich najbardziej nie przewidywalny.


               Dom Caroline

   Elena siedziała z Caroline i rozmawiały już jakąś godzinę. Głównym tematem była Bonnie i Alice, o które się obie martwiły. Blondynka przykurczyła nogi siedząc na kanapie. Trzymała w dłoniach kubek lodów, które jadła powoli. Elena patrzyła na nią z lekkim uśmiechem.
- No, co? - spytała blondynka mając lody w buzi.
- Nic, nic. Przecież nie przeżywasz tego rozstania to po co jesz te lody.
- Dla reguły, zerwałam to jem lody. - pokazała jej język, jednak zaraz mina jej zrzedła.
- Co jest?
- Jednak to przeżywam. - brunetka w ciszy ją objęła mocno. Po chwili usłyszały ciche pukanie do drzwi, zanim jednak, któraś  z nich  zdążyła je otworzyć, zobaczyły w progu salonu Bonnie. Dziewczyny były zaskoczone widząc ją, ale nie pytając o nic się przytuliły. Trwały w takim uścisku jakąś chwilę.
- Kiedy się obudziłaś? - spytała w końcu brunetka.
- Jakieś dwie godziny temu. Wypuściliby mnie pewnie za parę dni, gdyby nie Enzo. - usiadły na sofie.
- Co do tego ma ten głupek?! - odparowała nagle blondynka.
- Zauroczył lekarzy i oto jestem. Po co te lody? - spytała mulatka zerkając na stolik, a one się tylko zaśmiały. Cieszyły się, że w końcu mogą być razem. Całą noc spędziły na pogaduszkach jak za starych czasów, przekrzykując się wzajemnie.



              Ulice Mystic Falls 

  Elena z samego rana wyszła od przyjaciółki. Powoli szła drogą do domu, ale nagle zaczęła czuć, że coś podąża jej śladem. Odwróciła się i rozejrzała uważnie, jednak nic nie zauważyła. Nie widziała nikogo w pobliżu, żadnej żywej duszy. Uspokoiła się i szła dalej, jednak po kilki krokach usłyszała trzask łamanej gałęzi. Starała się uspokoić i zerknęła za siebie. Nic nie zauważając przyspieszyła kroku. Znowu poczuła, że ktoś za nią jest. Gwałtownie przyspieszyła, biegła przed siebie, pokonując liczne zakręty. Jej oddech przyspieszył do granic nie możliwości. Dosłownie czuła jak coś ją chwyta, zauważyła na rękach czarną mgłę, odwróciła głowę i zderzyła się z kimś. Odskoczyła gwałtownie, łapiąc oddech. Przed nią stał Stefan, dopiero zauważyła, że stoi koło domu.
- Ktoś cię atakował? - trzymał ją za ramiona i przyglądał jej się uważnie.
- Nie, ja... - spojrzała za siebie ciągle dysząc. - nic mi nie jest.
- Na pewno? - martwił się o nią.
- Tak, zdawało mi się. - pokręciła głową i weszła pomału do domu. Stefan chciał, żeby się uspokoiła, należało im się wolne. Spakował kilka rzeczy i razem z Eleną wsiadł do auta, jechali do domku nad jeziorem cicho rozmawiając. Po jakieś godzinie stała na kładce patrząc na spokojną wodę jeziora. Po chwili poczuła dotyk na swoich odkrytych ramionach. Odwróciła powoli głowę i zobaczyła uśmiechniętego Stefana, który objął ją w pasie.
- Nareszcie spokój i cisza. - wyszeptała całując go w policzek.
- Tak. - cicho jej przytaknął, czując jej  wtulające się ciało. Elenę dalej prześladowało poczucie, że ktoś się jej przygląda, ale nie dawała tego po sobie poznać. Miała nadzieję, że się myli, że tylko jej się to wydaje.


                Damon

   Siedziałem przy niej non stop. Trzymałem ją za rękę, palcem przeczesałem jej kosmyk włosów za ucho. Zdałem sobie sprawę, że dawno nie jadłem. Czułem rosnący głód, ale nie chciałem iść zapolować. Poruszając się z moją nadnaturalną szybkością, zszedłem do kuchni. Stałem parę chwil przed lodówką, zastanawiając się czy aby na pewno tego chce. Wiedziałem, że wilczek przetrzymywał parę woreczków krwi u siebie dla Caroline.
    Pragnąłem świeżej tętniącej krwi, ale jednak wziąłem ten woreczek i wróciłem na górę. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na trzymany w ręce woreczek z krwią. Moja mina natychmiast zrzedła, ale rozerwałem zębami folie i zacząłem pić. Płyn był nie wyobrażalnie ohydny, ledwo udawało mi się to pić. Krew zwierzęca. Jednak już po paru większych łykach poczułem ulgę, mój głód się zmniejszał. Wypiłem krew i wyrzuciłem woreczek. Wreszcie czułem się spokojniej, byłbym bardziej, gdyby ona się obudziła.
   Wyglądała jakby spała ze zmęczenia. Tak bardzo chciałem by się ze mną droczyła albo skopała mi tyłek. Położyłem się obok niej na łóżku. Przypomniałem sobie chwilę z nią, od początku jak się tu zjawiła. Zerknąłem w lustro stojące obok łóżka, odbijało się w nim widok z okna. Nagle zobaczyłem czarny cień w lustrze, zerwałem się szybko i wyjrzałem za okno. Jednak nic nie było. Stefan mnie ostrzegał, że Elena coś czuła dziwnego. Cały czas byłem napięty i gotowy do walki. Położyłem się znowu, lecz tym razem patrząc stale w okno.


              Dom Bonnie

   Regina razem z Bonnie przeglądały różne księgi. Regina uczyła się przy okazji nowych zaklęć z tego świata. Wiatr, który wpadł przez otwarte okno, podwiał parę kartek. Obie użyły swoich mocy do złapania ich. Uśmiechnęły się do siebie.
- A broszka Alice, nie może jej obudzić? - mulatka spytała Reginy.
- Niestety, Merlin już tego próbował. - mruknęła czytając dalej.
    Mulatka natomiast, gdy skończyła przeglądać jedną z ksiąg, odłożyła ją i przyszykowała wszystko by połączyć się z babcią. Jak była gotowa to zaczęła wymawiać zaklęcie i zamknęła oczy. Regina zaczęła się jej przyglądać uważnie, w pewnym momencie Bonnie drgnęła. Zobaczyła przed sobą babcię, była w tym samym pokoju, ale wszystko było rozmazane.
- Mamy mało czasu kochanie. - powiedziała.
- Wiesz coś może, jak znaleźć sztylet z... - nie skończyła.
- Nie wiem kto, ale osoba o dużej magii musiała go wziąć. Duchy mówią, że ten mężczyzna był więziony i w momencie walki z Sharon wytworzyliście mu potrzebne przejście.
- A co z Alice? Jak ją możemy obudzić? - pytała dalej mulatka widząc, że duch jej babki blednie.
- Sztyle.. - ale już nie dokończyła, zniknęła. Bonnie czuła, że sztylet ma coś wspólnego z obudzeniem Alice. Spojrzała na Reginę i jej wszystko powiedziała. Musieli odzyskać sztylet, to był jedyny punkt zaczepienia w tym momencie.
        

            Nowy Orlean

  W samochodzie było bardzo duszno. Pierwotni jechali już parę godzin, najmłodszy siedział z tyłu i zerkał w lusterko patrząc na Klausa, który prowadził. Klaus czuł jego spojrzenia, ale był cierpliwy, wiedział, że Kol nie jest do niego przekonany, po tym jak ich zasztyletował. Po kilku godzinach jazdy, w końcu dotarli do miasta. Wysiedli po kolei z auta. Przez miasto przechodziła jakaś parada. Muzycy grali idąc, każdy był uśmiechnięty. Skierowali swoje kroki do pobliskiego baru. Mieszkańcy patrzyli ciekawie na nowo przybyłych gości.
- Nicklaus Mikleson! - usłyszeli za sobą. Gdy tylko się odwrócili zobaczyli idącego w ich kierunku ciemnoskórego mężczyznę.
- Marcel. - powiedział z wyższością Klaus.
- I jak widzę, braciszek jednak ci doniósł. - oczy Marcela zwęziły się patrząc na Kola.
- Ciebie też miło ponownie widzieć. - mruknął Kol, który już się gotował do walki. Jednak Nick go powstrzymał.
- Może oprowadzić was po moim królestwie. - na te słowa krew w żyłach Klausa zaczęła się gotować. Był dla niego jak przybrany syn, a teraz go okrada. Chciał mu zetrzeć ten uśmiech z twarzy, jednak się powstrzymał. Trzymał nerwy na wodze.
- Oczywiście. - tylko tyle powiedział i się uśmiechnął. Czym zdziwił swoje rodzeństwo, które sądziło, że zrobi jedną wielką bijatykę. A on jest potulny jak baranek. Klaus chciał, by Marcel mu zaufał, a potem przejąć z powrotem swoje królestwo.


             Alice  

   Stałam po środku salonu, który należał do Salvatore. Nie było w nim nikogo, tylko ja. Czułam coraz większą moc z każdym dniem. Kai powiedział mi, że mogę mieć co tylko chce. Czułam rosnącą we mnie energię, zerknęłam w szklaną komodę. Zauważyłam czerwony błysk, który pochodził z moich oczu. Nie wiedziałam co to, ja tak nie potrafię.
- Jesteś już gotowa. - usłyszałam cichy szept, lecz nim się odwróciłam poczułam jak kręci mi się w głowie. Kucnęłam przy fotelu, przez moją głowę przechodził taki huk jak podczas wojny. Było za gorąco, rozpięłam guziki bluzki. Kurczowo trzymałam rękę zaciśniętą na oparciu fotela, łapałam oddech raz po raz, czując, że zaraz się uduszę.
Ciemno.
Głośno.
Zimno.
Co się dzieje...
Kolejny huk.
Bicie serca...
Nie mojego serca...



            Dom Tylera

   W salonie siedziała Snow, David, Merlin razem z Willem, którym Regina i Bonnie mówiły o sztylecie. Siedzieli przy stole i omawiali plan znalezienia go. Po kilku minutach zszedł do nich Damon, który był już bardziej spokojny o Alice. Regina wykonała z Bonnie zaklęcie ochronne domu.
- Damon, potrzebujemy broszki Alice, pomoże nam w szukaniu sztyletu. Merlin powiedział, że jego moc może nam pomóc. - zerknęła na czarodzieja.
- Jest u mnie w domu. - powiedział nie chętnie. To oznacza, że będzie musiał wyjść z domu i zostawić Alice. Jednak musiał to zrobić, więc nie mówiąc nic więcej wyszedł z domu. Merlin zerknął ponownie na Bonnie, która po chwili też na niego zerknęła. Uśmiechnęła się lekko, poczuła jak robi jej się gorąco, odwróciła wzrok lekko speszona. Merlin czuł się trochę przybity, ponieważ nic nie znalazł, żeby obudzić przyjaciółkę.     Miał nadzieję, że moc zawarta w sztylecie nie tylko otworzy portal, ale też obudzi Alice. Usłyszał jakiś szmer dochodzący z oddali, powoli odwrócił głowę. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Do salonu weszła Alice, ustała patrząc na nich. Po chwili już wszyscy na nią patrzeli z otwartymi ustami. Snow czuła ogromną ulgę, aż spłynęła po jej policzku łza. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć lub wstać, do domu wszedł Hook, który jak tylko ją zobaczył to od razu ją przytulił. Jednak ona nie odwzajemniła, tylko stała. Odsunął się od niej po chwili, a jej rodzice podeszli też chcieli ją przytulić, ale ona się cofnęła. Snow i David nagle się zatrzymali przyglądając się jej uważnie.
- Alice, wszystko dobrze? - spytała ją matka.
- Kim jesteście? - spytała przyglądając się im. Nagle poczuła ostre ukłucie w głowie, krzyknęła głośno i ciężko dysząc wybiegła z domu. Nie zdążyli jej powstrzymać. Biegła przed siebie, aż w końcu ból ustał. Zatrzymała się dopiero przy placu zabaw dla dzieci. Usiadła na ławce, czuła się zagubiona, nie wiedziała co się dzieje. Dzieci bawiły się wyrywając sobie zabawki. Przyglądała się im uważnie,a w głowie miała pustkę. Nie wiedziała co dalej. Przesiedziała jeszcze tak chwilę i ruszyła w kierunku powrotnym. Nie wiedziała jak, ale po chwili znalazła się przed domem, skąd słyszała rozmowę osób, które przed chwilą widziała.
- Alice? - słysząc ponownie te imię odwróciła głowę w tamtym kierunku. Zobaczyła idącego w jej kierunku chłopaka o niebieskich oczach. Miał szeroki uśmiech, przez co w jego policzku wytworzyły się słodkie dołeczki. Ona stała tak bez ruchu, coś w jej umyśle mignęło jakby jakaś myśl, ale to było tylko mignięcie. Gdy do niej podszedł objął ją w talii i spojrzał w oczy.
- Myślałem, że już cię nie odzyskam. - wyplątała się z jego objęcia.
- Przepraszam, nie wiem kim jesteś. - jego mina natychmiast zrzedła. Miał nadzieję, że to tylko jej żart, ale ona wyglądała na zdezorientowaną. Zrobiła krok w tył, a potem uciekła do domu, zostawiając za sobą zszokowanego Damona. Wbiegła na górę unikając wszystkich, słyszała krzyki, ale była na nie głucha. Zamknęła się w pokoju, patrzyła na swoje odbicie w lustrze.
  Bardzo chciała cokolwiek wiedzieć, cokolwiek pamiętać. Uspokoiła oddech i stała nie ruszając się. Nagle jej usta przybrały uśmiechu, ale to był bardziej złowieszczy uśmiech. W lustrze było widać wokół jej ciała czarną mgłę, a na jej ciele czarne macki, które ją trzymały przy sobie. Oczy zaiskrzyły się czerwienią. Na jej ciele nie było nic widać, jedynie odbicie ukazywało czarne macki. Jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, a z ust wydobył się cichy śmiech.

   
  ``````````````````````````````  ******  ``````````````````````````````````

   Witajcie, tym razem mam tylko jedną informację do zakomunikowania. Jak zauważyliście w pewnych momentach, tzn. w np. nazwie miejsca gdzie się dana akcja dzieje, jest widoczny kolor czerwony. Kolor oznacza miejsce innego czasu, a raczej innej rzeczywistości. Ale pewnie to ogarnęliście :) więc piszę tylko tak, żeby coś napisać. I dla tych co nie skumali, rozdział poprzedni czyli 17, cały rozgrywał się w umyśle Alice oraz początek rozdziału 16. Od nowego rozdziału postaram się więcej pisać o pierwotnych i możliwe znowu o Nibylandii. To do następnego rozdziału, który będzie nie długo.

Dziękuje za pilnowanie i zwracanie uwagi na szczegóły czy nie dociągnięcia,  Szymonowi s ;)

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 17



                       Alice

  Szłam przez środek lasu, powietrze wokół było wręcz lodowate, chociaż było lato. Szłam z wyciągniętymi rękoma, magia wystrzeliwała z moich rąk niczym błyskawica, roztrzaskując nią drzewa, które pękały w połowie pnia. Trzask i huk przez robione w skutek mojego gniewu, ledwie dobiegł do moich uszu. Czułam tylko zbierającą się we mnie wściekłość. To gdzie byłam, w jakiej sytuacji się znalazłam było dla mnie koszmarem. Z każdą chwilą czułam potęgujący się we mnie gniew, który zawładną moim sercem. Mój brat, jedyna osoba, która znała mnie na wylot  i  osoba, którą pokochałam, nie żyją. Minęły już trzy dni, rodzice i Stefan wyprawili Willowi i Damonowi pogrzeb. Nic nie czułam, nawet gniew w tamtym momencie zniknął.  Nie wiem co się stało z Sharon. Muszę ją zabić. Pragnę zemsty, tylko to mi pozostało. To mój jedyny cel, ten kto wejdzie mi w drogę zginie. Wyszłam na polanę nie daleko jeziora. Z daleka widziałam dobrze znaną sobie postać. Nie chciałam go widzieć, nie chciałam nikogo widzieć. Odwróciłam się.
- Alice! - usłyszałam za sobą wołanie Hooka. Szłam przed siebie, nie zatrzymując się ani na chwilę. Byłam głucha na jego wołanie.
- Zaczekaj! - po chwili poczułam szarpnięcie za ramię. Odwróciłam się i używając mocy odrzuciłam go na drugi koniec ulicy.
- Zwariowałaś! - krzyknął podnosząc się.
- Całkiem możliwe. - szepnęłam. Stałam w miejscu, koncentrując się wzrokiem na nim. Patrzałam w ciszy jak się podnosi z bólem wypisanym na twarzy. Nie wiem jakiego zaklęcia użyłam, ale mnie nakręcało. Hook patrzył na mnie spod przymrużonych oczu.
- Coś jeszcze? - spytałam krzyżując ręce na piersi.
- Tak. Wiem, że Ci ciężko po stracie brata. - celowo pominął wspomnienie Damona, co było dla mnie zniewagą.
- Gówno wiesz. - odparowałam tak nagle, pełną determinacją i gniewem, że Hook zamilkł i patrzył na mnie z otwartymi ustami. Jednak po chwili je zamknął.
- Alice, masz pełne prawo czuć gniew. - zaczął po chwili spokojnym głosem.
- I właśnie to czuje i wiesz co, podoba mi się. - moje usta wygięły się w szatańskim uśmiechu. Przekrzywiłam głowę w bok i spojrzałam na wysoki słup za Hookiem. Czułam jak przepływa przez moje ciało magia, czarna magia.
- Daj sobie pomóc, możemy... - przerwałam mu kolejny raz.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! - zrobiłam dwa kroki w przód. - jeśli ktokolwiek z was wejdzie mi w drogę to zginie i lepiej zostaw mnie w spokoju.
- Nie zostawię.. - zaczął i zrobił krok w moim kierunku. To był błąd . Jednym skinieniem głowy sprawiłam, że słup zaczął się giąć i oplótł  się wokół Hooka. Zacieśniając się na nim. Nie wytrzymał bólu i krzyknął, szarpał się, próbował się uwolnić. Czułam potężną magię, która gromadziła się w moim sercu.


                        Snow


   Razem z Davidem przeszukaliśmy prawie całe miasteczko w poszukiwaniu Alice. Gdy dowiedziała się o śmierci brata i Damona, stała się jak opętana. Miałam złe przeczucia. Nie wiem do czego może być zdolna.
- Jak myślisz, co ona zrobi? - usłyszałam swój własny głos.
- Na pewno nic mądrego. - szepnął idąc obok mnie.
- David... - już miałam coś powiedzieć, ale zauważyłam w oddali coś dziwnego. Wyginający się słup, który owijał się wokół ciała Hooka. Dobiegliśmy tam jak najszybciej. Serce biło mi coraz szybciej, gdy tylko zobaczyłam Alice. Śmierć brata i tego Damona sprawiła, że zaczyna szaleć.
- Alice! Puść go! - usłyszałam w głosie Davida gniew jak i przerażenie. Jej głowa przekręciła się nienaturalnie szybko w naszą stronę.
- Co Wam do tego?! - odkrzyknęła chłodnym głosem.
- Ty nie jesteś taka, Alice proszę przestań. - zaczęłam mówiąc spokojnym głosem. Jednak widziałam, że ani jedno nasze słowo do niej nie dociera. Słyszałam jak Rumpelstilkin kiedyś wspominał, że której z naszych dzieci może okazać się wcieleniem zła. Do tej pory w to nie wierzyłam, ale patrząc na Alice, zaczynam mieć wątpliwości.
- Odezwała się kobieta, która mnie nie zna. Wychowaliście której z nas? Nie, więc się nie odzywaj. Nie nadajecie się na rodziców! - spojrzałam na Davida, raniła nas oboje tym co mówi. Wiem, że nie jest sobą w tym momencie. Szybkim ruchem ręki sprawiła, że oplatający słup Hooka jeszcze bardziej się na nim zacieśniał. David się wyrwał i próbował ją powstrzymać, jednak ona dosłownie czuła co chcemy zrobić, spojrzała na niego i ruchem ręki sprawiła mu ból. Klęknął łapiąc się za szyje, brakowało mu powietrza.
- Alice, puść ich! - krzyknęłam, nie wiedziałam co zrobić.- Will by tego nie chciał! - spojrzała w moją stronę, zobaczyłam w niej jakiś przebłysk dawnej Alice, więc mówiłam dalej.
- Damon, nie wiem jaki był, ale na pewno nie chciałby, żebyś taka była.
- Chciałby zemsty! - krzyknęła ponownie będąc w szale.
-  Tak, ale nie żebyś zabijała kogoś z nas. Oni chcieliby byś pozostała sobą! Nie stawaj się drugą Sharon! - gwałtownie wypuściła powietrze z ust. Opuściła ręce w dół. David i Hook łapczywie łapali oddech, ona cały czas stała w miejscu. Spojrzała na ojca zrozpaczonym wzrokiem, potem szybko spojrzała na Hooka i na mnie.
- Kochanie... - zrobiłam krok w jej stronę, ale ona tylko smutno pokręciła głową i zniknęła. Chciałabym jej jakoś pomóc, ale nie wiem jak. My także przeżywamy śmierć Willa, więc nie bardzo umiemy jej z tym pomóc. Trzeba coś zrobić, nim stanie się na stałe zła.


             Salon Salvatore


  Cisza  w domu była nie do zniesienia dla młodszego z braci Salvatore. Siedział na kanapie wpatrzony w płomienie w kominku. Elena siedziała wtulona w niego, próbowała go jakoś pocieszyć. Sama też odczuła stratę Damona, w jakimś sensie go pokochała. Wiedziała , że jej ukochany będzie potrzebował wsparcia i sporo czasu, żeby przejść przez żałobę. Stefan poruszył się nieznacznie, tym samym Elena spojrzała na niego, jednak on dalej się nie odzywał. Był wściekły przez śmierć brata, ale ani przez moment nie myślał, że to wina Alice. Mieli z Damonem swoją historie, różnili się jako bracia, kłócili i próbowali się zabić wzajemnie, ale mimo wszystko mieli tak naprawdę tylko siebie. Jego umysł powędrował do momentu pogrzebu Damona i Willa.

     Tego dnia było dość chłodno, wszyscy stali zebrani i spoglądali na nagrobki, należące do Willa i Damona. Alice nie czuła nic prócz wielkiego smutku. Trzymała w ręku dwie róże, które się trzęsły przez drżenie jej ciała. Jedna łza spłynęła jej po policzku, a po niej następna i kolejna. Nie mogła uwierzyć w to co się dzieje. Stefan patrzył na imię swojego brata ze smutkiem wypisanym na twarzy. Nie myślał, że kiedyś do tego dojdzie. Różnili się jako bracia, ale kochał go i tęsknił za nim.

   Z myśli wyciągnęło go pytanie zadane przez Elenę, która stała w wejściu do salonu. Trzymała w ręku list, swój wzrok wbiła w ukochanego. On się podniósł pierwszy raz od kilku godzin.
- Wiesz od kogo to może być? - spytała ponownie, gdy podszedł do niej, zaprzeczył ruchem głowy, jednak było widać po nim, że już wiedział od kogo to jest.
- To pismo Katherine. - szepnął i wziął list przyglądając mu się uważnie. Elena miała mieszane uczucia w tym momencie. List adresowany do Stefana, z jego imieniem wypisanym pięknymi literami. Pachniał bardzo przyjemnymi perfumami. On usiadł i w skupieniu przyglądał się każdej literce na liście.Nie podobało się to Elenie, która usiadła naprzeciwko niego.




                     Cmentarz


  Szaro-granatowe chmury pokryły całe sklepienie nieba. Krople deszczu kapały i spływały z liści wprost na odkryte ramiona i głowę Alice. Siedziała na ziemi, pomiędzy dwoma nagrobkami. Jeden należał do jej brata, a drugi do Damona. Spoglądała pustym wzrokiem to na jeden to na drugi. Nie ruszała się od kilkunastu minut. Głęboko oddychała, to było jedyne miejsce, które potrafiło ją uspokoić. W tym miejscu czuła spokój, tak jakby oni wcale nie umarli.
- Pomszczę was, obiecuje. - szepnęła, ręką przetarła nagrobki, czyszcząc je z przyczepionych deszczem liści. Potrzebowała ich, tak bardzo pragnęła, by obaj zaczęli jej dogryzać. Tęskniła za nimi.
- Alice... - głos jej brata pobrzmiewał w jej uszach, odwróciła się gwałtownie, ale nic nie zobaczyła.
- Will? - odpowiedział jej tylko szum drzew, spojrzała ponownie na nagrobki zamykając oczy.
- Alice...- usłyszała za sobą cichy szept. Nie odwróciła się, nie chciała. To było jak nóż w serce, bolało nie wyobrażalnie mocno. Nie umiała sobie poradzić z tym bólem.
- Alice - usłyszała ponowny szept, tym razem poznała w nim głos Merlina. Jednak i tak się nie odwróciła, złapała głębszy oddech. Nie wiedziała co ma teraz zrobić.
- Nie będę mówić, że wiem przez co przechodzisz. Każdy przeżywa to inaczej, ale musisz zobaczyć co by oni powiedzieli na twoje zachowanie. - nie użył imienia jej brata ani ukochanego, ale i tak wiedziała o kim mówi. Odwróciła się, ale jego już nie było. Przez chwilę pomyślała o nich, o tym co by powiedzieli, gdyby tu byli. Wiedziała, że pewnie byliby źli na nią za to co robi, ale to było silniejsze od niej. Mrok zaczął ją pociągać, a nie mogła pozwolić, żeby Sharon po tym wszystkim żyła. Musiała ją zabić, tylko to teraz było dla niej ważne.



                      Mystic Grill

   Ludzi było jak zwykle pełno, wszyscy chodzili, zamawiali drinki, śmiali się, rozmawiali. Tylko jedynie Enzo, który wpatrywał się w szklankę z alkoholem, siedział ze smutną miną. Nie zrobił żadnego ruchu przez kilka minut. Nagle zobaczył kilka kroków dalej Caroline i Bonnie wchodzące do środka. Blondynka, gdy go tylko zauważyła spuściła wzrok. Usiadła z Bonnie przy stoliku i zaczęły rozmawiać, nie mogła się powstrzymać przed zerkaniem na Enzo. Rozmawiały ze sobą przez kilka godzin, później Bonnie poszła do siebie do domu, a Caroline szła przed siebie ulicami. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Damon i Will nie żyją. Usłyszała za sobą jakiś szmer, odwróciła się gwałtownie.
- Co ty tu do cholery robisz?! - krzyknęła widząc przed sobą Enzo, który uniósł ręce.
- Spokojnie, przecież nie chce ci nic zrobić. - mówił dość spokojnym głosem, jednak ona cała wrzała z emocji.
- Jasne! Pan wampir nic mi nie zrobi, tylko się skrada, żeby zabić ofiarę!
- Teraz to już przesadzasz, blondi! - krzyczał, stali bardzo blisko siebie.
- Ja nie przesadzam! Enzo ty zawsze... - ale nie skończyła, przerwał jej pocałunkiem.
Była całkowicie zaskoczona, jednak już po chwili ich języki się o siebie ocierały z coraz większą intensywnością. Pragnęła tego z każdą chwilą, przyciągnął ją bliżej siebie. Wsunęła palce w jego włosy. Chciał by ta chwila trwała bez końca, jednak ona go gwałtownie odsunęła od siebie. Spojrzała na niego gniewnie i strzeliła mu w twarz.
- Auć! Myślałem, że ludzie prędzej po pocałunku idą do łóżka, a nie dostają w twarz. - uderzyła go znowu.
- Ile zamierzasz mnie bić?
- Nie wiem, ile trzeba będzie! Nigdy więcej tego nie rób! - warknęła, mówiła zupełnie inaczej niż czuła. Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, a jej serce biło jak oszalałe.
- Ale ty tego chciałaś! - usłyszała za sobą krzyk chłopaka. Nie odpowiedziała, tylko przyspieszyła kroku.



                      Salon Tylera


   Regina i David siedzieli na dole i rozmawiali na temat mocy Alice. Snow leżała skulona na łóżku, w którym spał Will. Przytuliła do siebie jego kurtkę wdychając zapach. Jej myśli krążyły wokół dzieciństwa Willa i Alice, aż do momentu  wysłania ich do Krainy Czarów. Alice miała rację, nie nadajemy się na rodziców - pomyślała ze smutkiem zamykając oczy. Regina chociaż bardzo chciała to nie mogła przywrócić ich do życia. Zaklęcie Sharon było bardzo potężne. David słuchając Reginy, przeczesał palcami włosy.
- Rumpel miał racje co do zła w waszym dziecku. - mówiła sprawdzając księgę od Bonnie.
- Tylko, że myśleliśmy, że to będzie Emma. - David wciąż był zamyślony - nigdy nie widziałem jej jeszcze w takim stanie. Denerwowała się owszem, ale jeszcze nigdy nie używała czarnej magii.
- Uwierz mi jak się raz skosztuje, to chce się więcej. Dopóki nie przejdzie przez tą żałobę, to będzie dalej korzystać z czarnej magii. To ją zaspokaja, koi jej ból.
- I właśnie przez to musimy jej jakoś pomóc. Snow też to ledwo znosi... - zawiesił głos. Przed jego oczami stanął mu widok jego syna.
- A ty jak się czujesz? - spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami, on tylko lekko się uśmiechnął. Czuł się paskudnie, nie myślał, że będzie musiał zmierzyć się z czymś takim. Gdy Regina zajęła się studiowaniem księgi, on oparł się wygodnie o sofę i zamknął oczy.

                Zaczarowany las - rok temu

   Słonce przyjemnie grzało skórę, światło słoneczne przebijało się przez liście drzew. Kwiaty otwierały swoje paki, ukazując światu swoje piękno. Lekki wiatr kołysał gałęziami drzew, wydobywając z nich znajome dźwięki. Dwaj mężczyźni walczyli ze sobą na miecze. Ostrza ocierały się o siebie w szybkim tempie.
- No co staruszku, pokaz co potrafisz. - Will poprawił miecz w dłoni, patrzy na ojca.
- Zaraz ci ten staruszek dołoży. - powiedział z uśmiechem David, już miał wykonać ruch, gdy nagle zobaczył Snow. Will wykorzystał ten moment i powalił ojca na ziemie.
- To nie było fair - powiedział wstając.
- Nie moja wina, że się rozproszyłeś - spojrzeli na Snow, a już po chwili śmiali się w trójkę.


  Z myśli wyrwała go dosiadającą się Snow. Spojrzała na nich z niemym pytaniem o Alice, jednak on tylko zaprzeczył głową i przyciągnął ja bliżej siebie.



                         Alice


   Szłam pustą drogą przed siebie, nie miałam żadnych uczuć prócz gniewu. Nie pozbędę się jego póki nie rozprawie się z Sharon, wiem, że Will nie chciałbym, żebym była jak ona, ale ta magia zagłuszała mój ból. To było jak lekarstwo, a raczej narkotyk, którego potrzebowałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że nawet w tym momencie ta magia mnie napełniała. Dopiero, gdy spojrzałam w swoje odbicie w aucie zauważyłam w swoich oczach czarny błysk. Oblizałam usta dając się ponieść znajomemu uczuciu. Idąc dalej moje usta nabrały uśmiechu. Chciałam czynić zło, wskazywałam palcem na osoby, którym miało się coś stać. Przez moją interwencje jadący samochód wjechał w słup, dziecku pękła piłka a osoba, która chciała zapalić papierosa sama się podpaliła. Słyszałam za sobą płacze i krzyki. Nie ruszało mnie to  wcale. Nagle usłyszałam brawo dobiegające z prawej strony. W moim kierunku szedł Klaus.
- Nie spodziewałem się tego po tobie - mówił przez śmiech.
- No to jak widzę cie zaskoczyłam, jednak i tak ci nie dorównam - słowa same ze mnie wypływały niczym rzeka.
- Dziękuje za uznanie - ukłonił się - podobasz mi się taka, nieprzewidywalna i niebezpieczna. - jego głos przypominał mruczenie. Podszedł bliżej, nie ruszyłam się z miejsca, patrzałam bez przerwy w jego szmaragdowe oczy, nic nie mówiąc.
- Możemy sobie pomoc, a raczej ja tobie - zaczesał kosmyk moich włosów za ucho - ty pomogłaś mi z Bex a ja tobie mogę z Sharon. Wiem, że chcesz ja zabić...
- Zgoda, ale na moich warunkach. - przerwałam mu. Przytaknął głową, zrobiłam krok w tył, moje włosy nagle zaczęły tańczyć na  wietrze. Odwróciłam się i zrobiłam kilka kroków w inna stronę, ale po chwili się zatrzymałam. Moje serce przepełniał mrok, a z każdą chwilą coraz bardziej mi się to podobało. Wróciłam się do Klausa, szarpnęłam go za ramie odwracając go do siebie i  lekko pocałowałam.
- Bądź w pogotowiu. - szepnęłam uśmiechając się, zostawiam go całkiem zaskoczonego.


                       Ulice Mystic Falls


   Hook od kilku godzin chodził po miasteczku. Nie mógł pozbierać myśli, kobieta którą szanował i chciał chronić ponad własne życie, chciała go zabić. Było mu jeszcze ciężej przez fakt, że wybrała innego zamiast niego. Jednak mimo to nie chciał by spotkała ją krzywda lub żeby ona nie wyrządziła krzywdy innym. Ustał i się odwrócił w kierunku głosu Kola, który go nawoływał.
- I jak tam kolego? - spytał gdy zrównali kroku.
- Niezbyt dobrze, Alice szaleje.
- Właśnie miałem okazje się o tym przekonać -  Hook spojrzał na niego pytająco - widziałem Alice z moim bratem, zawarli pakt, zamierza zabić Sharon.
- Tak myślałem...- pierwotny mu przerwał
- Ale to nie jest zwykła zemsta. Ona naprawdę stanęła po stronie mroku.
Jeśli to prawda to mamy przerąbane, pomyślał Hook. Trzeba być teraz gotowym na wszystko. Trzeba ją jakoś nawrócić na dobrą stronę.


                         Ogród Tylera


   David, Snow i Regina siedzieli z Tylerem w  ogrodzie i rozmawiali cicho miedzy sobą. Snow oparła się o ramię ukochanego i po chwili zasnęła. Wiatr ustał, a słońce zalało niebo. Zrobiło się bardzo gorąco i cicho.
- Próbowałem jej szukać, ale na nic - mruknął Tyler patrząc w niebo.
- Moja moc się na nic się zdała tak jak i Bonnie. Nie możemy jej namierzyć. - powiedziała Regina pijąc sok.
- Widziałem ją - odwrócili się w stronę wchodzącego do ogrodu Merlina - była na cmentarzu.
-  I dałeś jej tak odejść, brawo - burknęła Regi.
- Potrzebny jest jej spokój. Poza tym nawet moja moc nie równa się jej mocy, nie teraz. A jej serce... - przerwał na moment i spojrzał na wybudzającą się Snow - jest przynajmniej w połowie wypełnione mrokiem.
- To prawda - do ogrodu tym razem wszedł Hook - zamierza zabić Sharon i to z Klausem. To nie jest ta sama Alice, którą znaliśmy.
- Musimy coś zrobić.. - miała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie zamilkła.
- Możemy użyć dobrych wspomnień z jej życia, by odrzuciła mrok. Porozmawiam z nią, wy lepiej zostańcie. Przy was się bardziej denerwuje. - zniknął zostawiając ich samych. Każdy się zamyślił nad słowami Merlina. Będzie ciężko, to z Willem spędziła większość swojego życia. To będzie bardzo trudne zadanie, prawie każde wspomnie się ociera się o jej brata. Musieli jednak spróbować, nie mieli innego wyjścia.



                           Las Mystic Falls


   Alice szła przodem używając magii do zlokalizowania Sharon. Za nią szedł Klaus, który zabezpieczał tyły. Idąc nie mógł się oprzeć przed zerknięciem na jej zgrabne ciało. Nagle zatrzymała się i uniosła dłoń.
- Masz jakiś trop? - spytał rozglądając się.
- Nie jestem pewna - powiedziała cicho i spojrzała na niego - coś jest nie tak, a tak przy okazji - położyła dłoń na jego ramieniu - przestań się gapić na mój tyłek. - ruszyła dalej kręcąc biodrami wiedząc, że pierwotny się na nią patrzy.  On był jak zahipnotyzowany.
- Jestem gotowy do walki - ruszył za nią - a tak przy okazji, nie mogę przestać spoglądać. - uśmiechnął się pod nosem. Ona tylko pokręciła głową, z każdą chwila od ich śmierci czuła się inaczej, bardziej mrocznie. Nagle zauważył jak podnosi rękę i tworzy czarną kule. Wiedział, że coś się zbliża. Zrobiła zamach i rzuciła kulą w prawy bok, odbiła się od kogoś i uderzyła w drzewo, łamiąc je w pól. Trzask zagłuszył ich na moment. W ich  stronę szedł Merlin z uniesionymi rękoma.
- Nie chce z tobą walczyć, tylko ci pomoc. - stała chwile w bezruchu z uniesiona ręką, gotowa do walki, ale w końcu ją opuściła.
- Nie możesz walczyć sama z Sharon.
- Dam radę. - powiedziała bardzo pewnym głosem.
- Tak, ale wtedy będziesz całkiem zatopiona w mroku. Oni by tego nie chcieli. - powoli pokiwała głową i zaczęła iść przodem. Panowie tylko wymienili ze sobą spojrzenia i już po chwili czarownik zrównał z nią kroku. Złapał ją za rękę i połączył swoją moc z jej, by szybciej znaleźć Sharon.
  Po jakieś godzinie drogi, zaczęli zbliżać się do miejsca, w którym mieli znaleźć królową. Alice czuła coraz większą ekscytacje i podmiecenie. To będzie za was - pomyślała.
- Tam jest - szepnął Klaus, zobaczyli kilka metrów przed sobą jak Sharon zamyka portal.
- Nie chowajcie się za tymi drzewami. Wiem, że mnie obserwujecie - mówiła wciąż nie odwracając się do nich. Wyszli za drzew, Alice czuła z każdym krokiem, jak czarna magia ją pochłania i wciąga. W końcu Sharon się do nich odwróciła .
- Merlin, ty tutaj? - spytała zdziwiona
- Jak widać, lubię podróżować - odpowiedział jej krótko, był gotowy do walki. Królowa się zaśmiała widząc ich zwartych i gotowych.
- Alice, słodka Alice nawet z ich pomocą, nie dasz mi rady.
- Pokonam cie nawet sama. - tylko to powiedziała, a z jej ręki wystrzeliła czarna mgła, która owinęła się wokół niej, a jej oczy zalały się ciemną głęboką czernią.
- Widzę, że ktoś tu używa czarnej magii. Rodzice pewnie nie są specjalnie zachwyceni jak mniemam.
- Mam to gdzieś. - mruknęła i wystrzeliła w kierunku Sharon ognistą kule. Sharon wytworzyła nie widzialną tarcze, która uchroniła ja przed atakiem. Szybko zebrała swoja moc i rzuciła w nich mocą. Merlin zrobił dokładnie to samo co wcześniej Sharon, wytworzył tarcze. Klaus użył wampirzej szybkości do zaatakowania Sharon. Jednak ona była bardzo czujna, zdążył ją tylko drasnąć nim wyrzuciła go w powietrze. Alice czuła jak mrok ją pochłania nie zostawiając nic. Była bardzo zła w tym momencie.
- Alice spróbuj zapanować nad gniewem. - słowa Merlina zdawały się do niej nie docierać. Jednak go posłuchała. Kiwnęła głową i połączyła swoją moc z jego, tworząc jeszcze potężniejszą kule mocy. Jasne światło oślepiło ich, tak że zakryli oczy dłonią. Czuli się otępiali, po kilku sekundach otworzyli oczy. Alice rozejrzała się dookoła, jednak nigdzie nie widziała królowej.
- Nie ma jej. - szepnęła z uśmiechem na twarzy.
- Mylisz się kochanie. - usłyszała za sobą głos Sharon. Momentalnie uśmiech znikł jej z twarzy. Odwróciła się w jej kierunku z szałem na twarzy. Wyciągnęła ręce przed siebie, tworząc ogromne czarne kule. Nim jednak one dopadły Sharon, to ona znikła. Alice wrzała z wściekłości.
- Znajdziemy ... - czarownik nie zdążył skończyć zdania, jak Alice rzuciła nim o drzewo. To samo uczyniła z Klausem. Nie mogła tu dłużej stać. Biegła przed siebie nie zważając na nic. Przeskakiwała nad korzeniami drzew. Jej ciało się trzęsło, a serce biło w rytm jej kroków. To było dla niej nie do zniesienia. Nagle zatrzymała się przy urwisku, łapiąc się za drzewo. Oparła o nie głowę i zamknęła oczy. Starała się uspokoić swój oddech.
- Witaj Alice. - usłyszała przed sobą czyjś głos. Nagle otworzyła swoje oczy i rzuciła magią wprost na intruza. Ten jednak stał w miejscu, wykonała ten ruch kilka razy, lecz on ani drgnął, tylko jej się przyglądał.
- Może teraz mnie wysłuchasz? - ona tylko kiwnęła głową i opuściła ręce.
- Pomogę ci, jak widzisz mam potężniejszą magię od twojej. - mówił chłopak podchodząc do niej.
- Kim jesteś? - spytała pełna obaw.
- Moje imię nic ci nie powie, ale skoro ja znam twoje - przyjrzał jej się uważnie - jestem Kai Parker.




poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 16



                              Szpital

   Stała na korytarzu i krzyczała przez łzy, David trzymał ją mocno w objęciach. Szarpała się, nie mogła znieść tego bólu. To było za dużo, tak bardzo chciała cofnąć czas. Merlin zneutralizował jej moc, by nie mogła zrobić nikomu krzywdy. Widzieli, że sobie z tym nie radzi. Czuła się jak w wielkim koszmarze.
- Nie prawda! Musi żyć! ...to nie może być prawda! - krzyczała nie mogła przestać. Musiała coś zrobić, nie mogła tak stać i patrzeć na to spokojnie. Miała w głowie miliony myśli. Nie przestawała się szarpać, w końcu ugryzła ojca w rękę, który ją puścił. Musiała  pomóc. Musiała. Rzuciła się do przodu biegnąc, jednak ktoś ją powalił na podłogę. Zobaczyła nad sobą dobrze znane sobie kocie oczy, które sprawiły, że odpłynęła w sen...



                   Dzień wcześniej...


                      Salon Tylera


   
Alice siedziała przywiązana do krzesła grubym sznurem. Tuż obok stał Damon i Will wpatrując się w nią z lekkim nie pokojem. Reszta osób zebrała się trochę dalej na kanapach. Oddychała nie równo, wciągając powietrze nosem i wypuczając je przez lekko rozchylone usta.
- Co zrobimy jak się obudzi? - pytał Will, w tym momencie spojrzał na Bonnie.
- Możemy spróbować kilku zaklęć... - zawiesiła głos i spojrzała na Reginę, która stała tuż obok niej.
- Will, magia Sharon jest potężniejsza niż myślałam. - zaczęła Regina powoli spoglądając na niego to na jego siostrę. - Niestety ta magia jest  zupełnie mi czymś obcym, zupełnie nie przypomina magii, którą kiedyś Sharon władała. Ta jest znacznie mroczniejsza i potężniejsza. Tak jakby ją zwiększyła, jakby połączyła ją z kimś. - pokręciła głową z nie wiedzą. Alice poruszyła się na krześle nie znacznie jakby się wybudzała, jednak nadal spała.
- Musimy ją jakoś przywrócić do normalności. - głos Snow był słabszy i cichszy od pozostałych.
- Zrobimy to. - David przytulił ją mocno do siebie. Mijały długie minuty w oczekiwaniu na jej obudzenie się.
- Może zróbcie jakieś hokus pokus zanim ona się obudzi. - starszy z braci Salvatore mówiąc to podszedł do Alice, złapał jej dłoń w swoją gładząc kciukiem. Bonnie w tym momencie wzięła księgę w dłonie i już się szykowała do pierwszego zaklęcia. Nagle Damon zawył z bólu i klęknął na podłodze łapiąc się za głowę. Alice miała otwarte oczy, widoczne tylko białka oczne. Jej włosy zaczęły się lekko unosić jak zelektryzowane. Bonnie wyciągając rękę próbowała użyć magii, żeby ją zatrzymać, jednak nie dawała sobie rady. Z jej nosa po chwili zaczęła płynąć krew. Regina nie czekając dłużej wyciągnęła dłoń w kierunku Alice i próbowała pomóc mulatce. Po kilku chwilach głowa Alice opadła na jej bark zakrywając twarz włosami.
- Myślicie, że pokonacie mnie, tymi swoimi czarami? - głos Alice był zniekształcony, przerażająco skrzeczący, obróciła głowę i spojrzała na Bonnie, po czym po kolei na każdego.
- Co misiu pysiu - spojrzała na Damona - nadal chcesz się całować? - Damon stał wpatrując się w jej oczy z pełnym skupieniem.
- On całował się z moją córką?
- David to teraz nieważne - powiedziała Snow, gdy ten cały napięty, chciał podejść do Salvatore. Gdy każdy był pogrążony w tych wymianach zdań, to Regina i Bonnie zaczęły wymawiać po cichu zaklęcie. Alice zasyczała i zacisnęła dłonie w pięści.
- To nic wam nie da. Sharon jest królową, ona będzie rządzić.
- Alice proszę obudź się - odezwał się Will, który od dłuższego czasu milczał. Alice kręciła głową na boki, jakby chciała odrzucić zaklęcie od siebie.
- Alice walcz, zrób to dla nas - Will wciąż mówił spokojnym głosem - musisz przetrwać,  nigdy się nie podasz jesteś silna... - gdy to mówił oczy jego siostry, nagle się rozszerzyły, wydobyła z siebie cichy jęk.

           Kraina Czarów

   Siedziała na wielkiej skale, którą otaczała przepaść . Daleko od niej były skały, nie mogła nic zrobić. Nagle usłyszała za sobą nawoływanie brata.
- Will! - odwróciła się i krzyknęła. On biegł w jej stronę i zatrzymał się tuż przy krawędzi. Nagle przed nią pojawił się wielki latający ptak, który skrzeczał, tak że jego odgłos odbijał się echem.
- Skacz. Dasz radę.
- Nie dam, jesteś za daleko.- ptak ją dziobnął na co krzyknęła odrzucając go lekko magią, która po chwili zniknęła.
- Nigdy się nie poddajesz, walcz Alice, dasz radę, walcz, jesteś silna...

  Te słowa dźwięczały jej w głowie niczym alarm, aż dotarły do jej umysłu wybudzając ją z głębokiego snu. Zamrugała parę razy oczami, aż utkwiła wzrok w bracie.
- Will... - szepnęła łapiąc oddech. - jeśli mnie przywrócicie to zginiesz! Damon też! Sharon połączyła moje życie z waszym, jeśli zaklęcie się złamie zginiecie. Nie możecie tego zrobić! - krzyczała walcząc  by jak najdłużej pozostać sobą. Łzy spływały jej po policzku.
- Kocham cię braciszku... Damon.. - spojrzała na niego i ledwie poruszyła ustami, to były jej ostatnie słowa. Oczy znów stały się puste, głowa opadła bezwiednie. Nastała cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Damon spojrzał na Willa, w dokładnie w tym samym momencie co on.
- Nie stracimy nikogo, znajdziemy sposób - głos Davida był cichy, ale bardzo dobrze słyszalny przez innych. Nagły huk sprawił, że każdy zakrył uszy. Szyby okien się roztrzaskały w drobny mak, a do pomieszczenia wleciał silny wiatr. Kawałki szła raniły ich ciała. Po kilku sekundach wszystko się uspokoiło. Odsłonili zakryte oczy i spojrzeli w stronę stojącej postaci przy oknie. To była Alice, ale nie ich Alice, tylko marionetka w rękach Sharon.
- Hmm..wiecie co, to piękny wieczór, a wy chcecie bym spędziła go siedząc na tym krześle - spojrzała na połamany mebel, który częściowo się palił w kominku. - w sumie już nie mam na czy siedzieć.
  Podeszła powoli w tamtą stronę całkowicie rozluźniona. Will jak i reszta wstali i przygotowali się do walki z nią. Jednak ona nie bardzo się do tego spieszyła.
- Moglibyście się poddać i oddać krainę w władanie Sharon. Jestem pewna, że by jakoś was ułaskawiła za to... - Regina przerwała jej nie wytrzymując.
- Dając się zabić przez powieszenie albo gnić w lochach, nie dziękuje.
- Daje wam tylko przyjacielską radę - spojrzała po ich twarzach przelotnie - ale jak chcecie się bawić w wiązanie itd. to mam dla was niespodziankę. - jej twarz zdobił szatański uśmiech, a po chwili usłyszeli wycie.
- Czy to...to... - zaczęła Bonnie.
- Tak to jest smok. - potwierdziła Snow i usłyszeli kolejny odgłos smoka, który zbliżał się z każdą sekundą. Damon tylko spojrzał w kierunku okna, z którego było widać jak z daleka leci prosto na nich smok. Gdy spojrzał w kierunku Alice zobaczył tylko puste miejsce.
Wyszli szybko na zewnątrz. Smok ział ogniem na kilometr rozjaśniając wszystko wokół. Jego łuski miały fioletowy połysk, prawie nie widoczny na niebie. Smok z głośnym rykiem usiadł na ziemi kilka metrów przed nimi. Na nim siedziała Alice, która swój wzrok skupiła w pełni na rodzicach. Jej włosy poruszały się w rytmie lekkie wiatru, było czuć od niej potężną magię. W tej chwili całkowicie zwątpili czyli dadzą radę złamać zaklęcie. Damon używając swojej wampirzej mocy spojrzał w jej oczy i dostrzegł, jak zmieniają się, jej źrenice nagle się zwęziły jak u kota a następnie pochłoną je mrok.
- Ktoś ma jakiś pomysł? Jestem gotowy na każdą sugestię. - powiedział Enzo wystawiając kły.
- Nie martwcie się - usłyszeli nagle głos Alice, która teraz zeszła na ziemie i stanęła tuż przy smoku - będziecie walczyć tylko z nim. Teloniusz się wami zajmie, ale nie zabije, no nie wszystkich.
Jak skończyła mówić to się zaśmiała, zrobiła dwa kroki w przód. Pstryknęła palcami, czarna mgła zaczęła owijać jej ciało i zniknęła. Smok gniewnie warknął skupiając ich uwagę na sobie.
- To chyba czas zacząć zabawę - mówiąc to Regina spojrzała na Bonnie, która tak jak i ona odeszła na drugi koniec boku. Wyciągnęły ręce szepcząc zaklęcie, jednak smok się nie ruszył. Nic się nie stało.
- Powinno się coś stać prawda? - gdy tylko Tyler to powiedział, smok obrócił się i swoim ogonem powalił go na ziemie. Zaczęła się walka. Smok wydobywał z siebie coraz głośniejsze dźwięki. Bonnie rzuciła czar, żeby nikt z sąsiadów tego nie słyszał, przez co mogli być pewni, że nie wybuchnie panika  wśród mieszkańców Mistic Falls. Smok podążał paszczą w stronę Damona, patrzył swoimi żółtymi ślepiami prosto na swoją ofiarę.

    Otworzył paszczę obnażając swoje ostre długie zęby. Damon rzucał jak zdesperowany tym co tylko miał pod ręką. Jednak smok miał twarde łuski, nie odczuwał bólu. Jego zęby sięgały jego ciała, był dosłownie milimetry od swojej ofiary. Damon był przyparty do muru nie wiedział co ma zrobić, zębiska smoka prawie się zanurzyły w jego ciele. Wtem nagle potwór cofnął swój łeb i zamknął oczy tak nagle, że zdezorientowany Damon nie wiedział co się właśnie stało. Dopiero po chwili zauważył, że na jego grzbiecie siedzi David z wbitym w jego szyje mieczem. Smok zrobił kilka kroków w tył na ociężałych łapach. Głośno zaryczał machając grzbietem po czym ziewnął ogniem na długą odległość prawie przysmażając Stefana i Enzo.
- Dzięki za ostrzeżenie - burknął Enzo w kierunku Davida, który po chwili został zrzucony przez smoka. Regina i Bonnie w skupieniu dalej wymawiały zaklęcie, mulatka użyła dodatkowo swojej krwi poprosiła swoich przodków o pomoc. Smok zorientował się co chcą zrobić i zaczął podążać w kierunku Bonnie.
- Rozproszcie go! - krzyczała Regina, której głos był ledwo dosłyszalny przez wycie smoka. - potrzebujemy jeszcze trochę czasu!
- Ciekawe jak - burknął w odpowiedzi Enzo stojąc obok Damona, gdy tylko spojrzał na niego to obaj wiedzieli co mają zrobić. Zaczęli szybko się przemieszczać i zadawać ciosy smokowi, który nie wiedział, w którym kierunku ma podążyć. Do nich dołączyli pozostali, rzucali w smoka z różnych stron, czym doprowadzali go do szaleństwa. Smok po kilku chwilach miał dość, wydobył z siebie głośny, przerażający dźwięk.  Przejechał pazurami po ciele Snow, zostawiając na nim cienkie strużki krwi, która się powiększyła z każdą chwilą.
   Krzyknęła z bólu. David poczuł zbierającą się w sobie wściekłość, złapał leżący obok jakiś pręt i rzucił nim w niego. Moc, którą Regina razem z Bonnie zbierały do pokonania smoka, osiągnęła apogeum. Skinęły sobie głowami i skierowały moc na smoka. Błysnęło ostre światło, które ich oślepiło. Usłyszeli donośne warczenie smoka, które dźwięczało im w uszach. Po kilku sekundach mogli swobodnie patrzeć. Damon, który stał obok brata spojrzał w niebo na odlatującego smoka. David z Willem zajęli się ranną Snow i zanieśli ją do domu.

             
                  Sypialnia Tylera


   Poranne słońce wlewało się do środka pokoju przez szczeliny w zasłonach. Caroline i Tyler leżeli na łóżku po cichu rozmawiając o tym co się stało wczorajszego wieczoru. Caroline czuła od pewnego czasu, że się oddalają z Tylerem, jednak nie chciała o tym myśleć a co dopiero rozmawiać.

- Chciałabym jakoś pomóc im - zaczęła niepewnie blondynka - to nie jest fair musi być z tego wyjście.
- Tylko Bonnie i Regina mogą coś wymyślić... ale widząc minę Reginy, mam co do tego wątpliwości - odpowiedział spoglądając na nią. Pocałował ją delikatnie w usta. Jednak ona nie czuła, ze to to samo co kiedyś. Coś się zmieniło. W głowie ciągle widziała te smsy od Heyley, nie mogła się pozbyć wrażenia, że ona ciągle chce zepsuć ich związek. Jednak teraz czuła coś jeszcze, czuła, że się przez to przyczyniła do zepsucia ich relacji. Przytuliła go mocno do siebie i zamknęła oczy, całkowicie się wyciszając.


                  Salon Salvatore


    Stefan siedzi w fotelu z zamyśloną miną, wpatrując się w jeden punkt. Młodszy z braci ciągle miał w głowie wczorajszy wieczór, z resztą jak każdy z nich. Życie jego brata za cenę przywrócenie Alice do normalnego życia. Nie godził się na to, wiedział też, że Alice nigdy by się z tym nie pogodziła stracić Damona i brata za kontrolowanie swojego życia. Usłyszał za sobą ciche kroki dobiegające z kierunku schodów. Po kilku chwilach starszy z braci wszedł niepewnym krokiem do salonu trzymając w zaciśniętej dłoni broszkę Alice. Usiadł na kanapie patrząc pusto w płomienie w kominku.
- Damon... - zaczął jego brat powoli - damy radę, znajdziemy sposób...
- Ciekawe tylko kiedy?! - jak dotąd milczący Salvatore wybuchnął gniewem. - Stefan, gdyby tylko mnie z nią związała to bym się zabił, ale... Will? ona by mnie za to znienawidziła. Nie ma wyjścia! Widziałeś minę Reginy czy Bonnie?! - patrzył na brata z płomieniami w oczach.
- Zawsze dawaliśmy radę, jak umarła też znaleźliśmy sposób, tym razem będzie tak samo - Stefan próbował uspokoić brata, wiedział, że w takim stanie jest zdolny do wszystkiego, zrobić każdą głupotę. Dosłownie czuł, że musi go pilnować, by ten przypadkiem sam nie ruszył do walki z Sharon.
- Nie tym razem, muszę coś zrobić, po prostu muszę - mówiąc to wstał nagłym ruchem.
- A ty dokąd? - spytał młodszy wstając i zagradzając mu przejście.
- Sorki braciszku - wbił szybkim ruchem kołek w jego bok - ale nie będziesz mnie niańczył.
      Wyszedł szybko z domu, zostawiając za sobą leżącego Stefana. Czuł się wewnętrznie rozdarty, nie wiedział gdzie ma iść, co zrobić. Wiedział tylko, że nie może siedzieć bezczynnie, bo to go wykańczało. Szedł nienawidząc wszystko wokół, dlaczego, gdy poznał kobietę taką jak ona, nie może nic być spokojne chociaż przez kilka dni. Tak jak w przypadku swojego brata, miał taki sam problem, codziennie coś się działo. Pomyślał o domku w górach, gdzie chciałby zabrać Alice jak to wszystko się uspokoi. Chce zobaczyć jej uśmiech, wdychać jej słodki zapach, słyszeć śmiech, denerwować ją, droczyć się. Tak bardzo jej mu brakowało. Rozmyślał tak przez kilka minut idąc, podniósł w pewnym momencie głowę, wyczuwając kogoś znajomego. Kilka kroków od niego, po drugiej stronie ulicy stał Hook, który wpatrywał się w niego z zimnym spojrzeniem. W mgnieniu oka znalazł się obok niego.
- Gdyby nie Will to bym cię zabił! - usłyszał z ust Hooka groźbę.
- Nie zdążyłbyś, bo sam bym to zrobił - odpowiedział mu równie chłodnym głosem.
- Ale jak to się skończy to i tak mogę to zrobić, masz się więcej do niej nie zbliżać. - Hook miał zaciśniętą pięść.
- Bo co? Nie boje się ciebie, a jak myślisz, czemu Sharon związała jej życie z moim? - podszedł bliżej niego, napawając się tym co mówi - bo mnie kocha, Alice na mnie zależy, nie na tobie.
Hook dłużej nie wytrzymał i zamachnął się ręką z hakiem by zadać cios. Jednak Damon był szybszy jak na wampira przystało, nawet się tym nie przejął i sprawił, że jego wróg leżał zwinięty na ziemi.
- Nigdy więcej tego nie próbuj piraciku, bo nawet Alice cię nie uratuje, jeśli ponowisz próbę. - zauważył leżącą broszkę Alice, która musiała mu wypaść z kieszeni, gdy pchnął Hooka. Podniósł ją z lekkim nie pokojem. Była lekko pęknięta, wydzielała dziwny zapach. Zacisnął na niej pięść, zamykając oczy. Hook dalej leżąc łapał oddech i z gniewem w oczach patrzył na oddalającego się wampira.

      Damon był trochę bardziej spokojniejszy po krótkiej wymianie zdań z piratem. Potrzebował wyładować z siebie złość i gniew. To było niczym lekarstwo na jego serce, które przepełniał mrok.
Po kilku kolejnych krokach doszedł pod dom czarownicy. Wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku drzwi. Zapukał trzy razy, czując się trochę głupio, tak jakby był człowiekiem.  Jednak tym razem był zagubiony, jego humor przechodził z skrajności w skrajność. Ociekał wściekłością a teraz był spokojny i w pełni skupiony. Nie wiedział co ma zrobić. Po kilku chwilach, które trwały dla niego zdecydowanie za długo otworzyła mu mulatka. Spojrzała na niego i nic nie mówiąc otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając go do środka. Po środku wielkiego pomieszczenia stał zegar, który tykał jak dla niego za głośno. Damon stał, wpatrując się w mulatkę, która kręciła się od księgi do księgi, które były pootwierane.
- Tyle ksiąg i jesteś niby dobra czarownicą, a do tej pory nic nie znalazłaś. Babci było by przykro-powiedział złośliwie.
- Damon... - zaczęła, jednak on jej przerwał.
- Nie! Nie będę kolejny raz tego słuchać, wystarczy, że słyszałem to od Stefana. Nic nie będzie dobrze- obnażył kły. Bonn nie czekając dłużej użyła magii, wyciągnęła dłoń i sprawiła ból wampirowi. Trwało to kilka sekund, ale wystarczająco długo by Salvatore się uspokoił.
- Jak już uspokoiłeś swoją wampirza wściekłość, to mnie posłuchaj. Spędziłam całą noc z Reginą nad zaklęciami. Możemy użyć jednego, które was odseparuje od niej.
- Ale? - spytał czując, że jest w tym haczyk.
- Nie wiemy, czy jest na tyle silne, by złamać zaklęcie Sharon. Regina miała racje, to znacznie potężniejsza magia.
- A skąd będziemy wiedzieć, że zadziałało? - patrzyła na niego, tak że znał już odpowiedź, ale nie chciał jej słyszeć.

- Nie będziemy tego wiedzieć, dopóki nie przywrócimy Alice. - to go roztroiło, nie mógł być pewien tego czy przeżyje i się zobaczy z Alice, ale nie mają innego wyjścia. Muszą spróbować, przede wszystkim to ona się dla niego liczyła.
- Bonn ja... - nie znał się na przepraszaniu, rzadko co to robił.
- Wiem - uśmiechnęła się lekko i wróciła do czytania  ksiąg. Zaspokojony przez czarownice zdobytymi informacjami, wyszedł z domu patrząc w niebo. Tęsknił za nią, brakowało mu tej wrednej rudej małpy, aż się zaśmiał pod nosem.


                       Lochy Lockwodów

   Pomieszczenia były zalane ciemnością, tylko nikłe snopy światła przebijały się przez mury lochów. Zimne powietrze ochładzało ich ciała w ten gorący dzień. Tyler zbierał stare łańcuchy w ciszy, blondynka mu się stale przyglądała nic nie mówiąc.
- Możesz przestać tak się patrzeć? - spojrzał na nią.
- Coś jest między nami nie tak... - zaczęła.
- Caro naprawdę chcesz o tym teraz rozmawiać?
- Tak, no bo kiedy indziej?
- Stale się kłócimy od jakiegoś czasu, nie tylko przez Hayley, ale też o drobnostki, nie potrafimy się już tak dogadywać. My się...
- Oddaliliśmy - dokończyła za niego.
- Właśnie, może pora to zakończyć na tym poziomie za nim siebie znienawidzimy?
- Chcesz się rozstać? - spytała głucho.
- A ty o tym nie myślałaś? Nie myślałaś o tym, żeby wrócić do zwykłej przyjaźni? - wiedział, że odpowie twierdząco. Usiadł na murku, po chwili ona do niego dołączyła.
- Caroline - złapał ją za rękę - zawsze będziesz częścią mojego życia, nie odsunę się od ciebie, nie zniknę...
- To dobrze, bo skopałabym ci ten wilkołaczy tyłek. - zaśmiała się roniąc jedną łzę. Przytulił ją mocno do siebie.
- Nie masz szans ze mną. - oderwała się od niego i pacnęła w głowę, śmiejąc się. Rozmawiali tak chwilę przedrzeźniając się, wreszcie oboje poczuli spokój, którego potrzebowali.


                    Mistic Grill

   Tyler rozmawiał z Mattem, który tego dnia miał mniej pracy niż zwykle. Między innymi rozmawiali o zerwaniu Tylera z Caroline.
- To w takim razie na koszt firmy - powiedział Matt stawiając przed kumplem szklankę z alkoholem - możesz teraz iść na ,,łowy''.
- Dzięki - zaśmiał się - nie wiem czy chce.
Obok stolika usiadła wysoka blondynka z kręconymi włosami. Obaj zamilkli ją zauważając.
- Jedno martini, proszę. - powiedziała patrząc na Matta, który tylko skinął głową i zerknął na przyjaciela, po czym zebrał się do robienia drinka.
- Jesteś nowa? - zaczepił dziewczynę Tyler.
- Aż tak to widać. - rzuciła na niego przelotne spojrzenie, w stylu spadaj bo oberwiesz, co mu się bardzo podobało.
- Nie, po prostu nie wiedziałem jak zagadać do tak pięknej dziewczyny. - gdy to powiedział dziewczyna zrobiła gest, jakby miała odruch wymiotny i przekręciła zniecierpliwiona oczami. Wzięła zamówiony drink i na niego spojrzała.
- Zrobiłbyś przysługę światu i zostawił wszystkie kobiety w spokoju.
- Liv! - usłyszeli za sobą czyjeś wołanie, na co dziewczyna się obróciła w tamtą stronę.
- Masz na imię Liv, ja jestem Tyler. - wyciągnął w jej kierunku dłoń. Zeskoczyła ze stołka i po prostu odeszła. Zostawiając go całkowicie zaskoczonego. Był ciekawy kim ona jest, coś czuł, że nie jest tylko zwykłą dziewczyną.



              Przed domem Salvatore


   Elena siedziała z ukochanym na huśtawce w zupełnej ciszy. Patrzeli prosto przed siebie, zasłuchując się w dźwiękach dochodzących z lasu. Ona splotła swoje palce razem z jego palcami.
- Martwię się. - szepnął przerywając ciszę.
- Wiem, ja też, ale Damon nic nie zrobi. Alice jest dla niego kotwicą, czymś co przypomina mu o jego czynach. Nie zrobi nic głupiego. - wzdychnął głęboko wypuszczając powietrze.
- Masz rację, ale i tak się martwię. - zamknął oczy, a ona go pocałowała w policzek, mocniej tuląc do siebie. Sięgnęła dłonią po wibrujący telefon, który był w kieszeni spodni.
- Bonnie napisała, że coś ma. PS Damon jest cały. - zaśmiała się, a on jej zawtórował.
- To znaczy, że go nie zabiła i na odwrót. - siedzieli tak wdychając powietrze. Stefan czuł się teraz znacznie lepiej wiedząc, że jego bratu trochę przeszło. Mimo różnic, jakie są między nimi, zawsze będą się o siebie troszczyć, nie ważne jak bardzo się pokłócą.


                 Will

    Wyszedłem z domu, miałem dość siedzenia i słuchania jak rodzice razem z Reginą, obmyślają plan. Miałem po prostu dość, szedłem przed siebie całkowicie wyłączając myśli. Zatopiłem się w robionej czynności, w stawianych przeze mnie krokach. Nie słyszałem kompletnie nic, nagle poczułem szarpnięcie za ramię i zobaczyłem Damona.
- Obraziłeś się na mnie czy co? - spytał, co mnie lekko rozbawiło, zazwyczaj tego zdania używała Alice. Pokręciłem głową, szliśmy dalej przed siebie zgodnym rytmem.
- Nie mogłem wytrzymać w domu, mają zaklęcie. - mruknąłem cicho.
- Taa, właśnie nie dawno byłem u czarownicy. Gdyby to tylko mnie związała mocą to bym...
- Nie kończ - powiedziałem wiedząc o co chodzi - sam też o tym myślałem, to znaczy, że gdyby nie ty, ale Alice by żadnemu z nas wtedy nie wybaczyła.
- Tak masz rację. Trochę się poprztykałem z tym waszym piratem. - wcale mnie to nie dziwiło, Hook musiał być zły jak się dowiedział, że Alice woli Damona niż jego.
- W końcu to do niego dotrze.
- Mam nadzieję, tylko szkoda, że przez niego ta broszka pękła - wyjął broszkę, która należała do Alice.
Nagle jakiś facet przycisnął Damona do muru domu obok, którego właśnie staliśmy. Coś było z nim nie tak, bo Damon nie mógł się wyrwać.
- Skąd masz tą broszkę?! - krzyczał, nie mogłem dłużej czekać i już miałem go zaatakować, ale ten facet spojrzał na mnie i wyciągnął rękę. Jego oczy zrobiły się kocio żółte, a z jego ręki błysnęła mała błyskawica.
- Nie podchodź, dobrze radzę. - powiedział przez zęby. Był czarnoksiężnikiem, czyli musiał wiedzieć, że on jest wampirem.
- Puść go i powiedz co chcesz. - mówiłem dość spokojnym głosem, ten jednak nie wykonał żadnego ruchu.
- Skąd? - spytał ponownie, ściskając miotającego się Damona.
- Należy do mojej siostry, Alice. - gdy tylko usłyszał jej imię, puścił Damona i odsunął się kilka kroków.
- Przepraszam najmocniej, to ja dałem jej tą broszkę. - tego już całkiem nie rozumiałem, pomogłem Damonowi wstać.
- Jestem Merlin. - Damon coś mruknął, że to są jakieś jaja, no w sumie ma rację - broszka ma w sobie potężną zaklętą moc i jest połączona mocą z moim wisiorem. Wiedziałem, że kiedyś ona będzie potrzebować mojej pomocy, ale wiedziałem też, że twoja siostra lubi wszystko robić sama. Nie wiedziała, co takiego kryje jej broszka.
- No tak, moja siostra jest strasznie uparta. - powiedziałem patrząc na niego, dopiero miałem okazję się mu przyjrzeć. Miał ciemne oczy i włosy, wysoki i dobrze zbudowany z lekkim zarostem.
- Jeśli broszka się uszkodzi to znaczy, że coś się jej stało. Kazałem jej obiecać, że będzie o nią dbać. No właśnie, a tak w ogóle to gdzie ona jest?
- Wiesz co - zacząłem podchodząc bliżej niego. - dotarłeś tu w najlepszym momencie.
   Pokrótce w drodze powrotnej do domu opowiedzieliśmy jemu całą historię z Alice, gdy skończyłem opowiadać dotarliśmy już do domu, gdzie byli już wszyscy. Merlin zaczął w skrócie opowiadać jak i dlaczego znalazł się w tym świecie i w jaki sposób możemy usunąć zaklęcie Sharon. Moc zaklęta w broszce mogła ją właśnie złamać. Bonnie razem z Reginą wykonały znalezione zaklęcie, by oddzielić chłopaków od Alice. Nawet Merlin nie był w stu procentach pewien, czy ono zadziała. Nasz nowy przyjaciel wiedział jak namierzyć Sharon i Alice, wiedział gdzie są. I właśnie tam zmierzamy. W pełni gotowi na to, żeby odzyskać Alice.
- Skąd znasz naszą córkę? - spytał mój tatuś będąc najbliżej Merlina.
- Jak przeniosła się z Willem do krainy czarów, po jakimś czasie zostali oddzieleni. Spotkałem ją jak była sama, miała wtedy 15 lat.
- Nigdy mi o tym nie wspominała. - powiedziałem zastanawiając się dlaczego tego nie zrobiła.
- To nie był zbyt dobry czas. - powiedział tylko tyle i dalej całą drogę milczał.
  Dotarliśmy do wielkiej polany, po środku niej stała mała chatka. Czyli to tam musi ona być. Plan był taki by zająć walką Alice i ją rozproszyć a w najlepszym momencie nakłuć jej skórę broszką, która wpuści do jej ciała magiczny wywar, który pokona zaklęcie. W tym samym czasie Merlin zajmie się Sharon. Po kilku chwilach przed nami zmaterializowała się Sharon a obok niej Alice, każdy znał swoje zadanie. Regina i Bonnie razem z Merlinem stali na przeciwko Sharon, już po chwili było słychać jak ich moc odbija się głośno od siebie. Nie zwracałem na to uwagi. Podszedłem do mojej siostrzyczki mówiąc spokojnym głosem, po bokach dziewczyny stały i także mówiły do niej. Jednak nie chciała nas słuchać. Zaczęła rzucać w nas swoją magią. Rodzice, którzy stali nie daleko zaczęli spokojnie mówić do niej tak jak my robiliśmy to wcześniej.

   Słuchając głosu Snow, siostrzyczka stała w jednym miejscu, jakby docierało do niej kto w tej chwili do niej mówi. Słyszałem z oddali jak Regina wrzeszczy z wściekłości na Sharon. Magia buchała, aż dosłownie czuliśmy to co się tam działo. Kątem oka zauważyłem jak Bonnie wytworzyła krąg z ognia. Jedna wielka niebieska błyskawica mignęła między nami co zwróciło uwagę Alice i znowu zaczęła walczyć.

- Will, spróbuj mówić o krainie czarów, może to coś da! - krzyknął do mnie mój ojciec. Nie mamy w sumie nic do stracenia. Zacząłem jej przypominać, nie które sytuacje jakie nas tam spotkały, zacząłem od tych dobrych. Jednak to nie przynosiło skutku, zmieniłem taktykę, schyliłem się unikając jej zaklęć rzucanych we mnie. Znowu skupiła się na mnie, stała w bezruchu z otwartymi ustami. Damon trzymając broszkę, w końcu wysunął się z cienia i szybkim ruchem ukuł Alice. Widziałem jak jej oczy zmieniają się z czerni przeszły w czerwień, aż w końcu stały się normalne.
- Will... - szepnęła i upadła. W tym momencie usłyszeliśmy potężny huk, dochodzący z miejsca gdzie nasi przyjaciele walczyli z Sharon. Ostre białe światło oślepiło nas, nie wiedzieliśmy co się dzieje, w uszach dźwięczał nam odgłos kolejnego huku...