MIESIĄC PÓŹNIEJ
Przez Mystic Falls przechodziły intensywne burze. Fioletowe niebo przecinały strzelające co trzy sekundy błyskawice. Na wieży zegarowej stała kobieta, jej włosy tańczyły na wietrze. Patrzyła na całe miasto spokojnym wzrokiem. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc, wypuszczając je wolno.
- Wasza Wysokość. - usłyszała za sobą głos Klausa, spojrzała na niego z wyższością.
- Wiesz, co planuje moja matka?
- Tak, chce z innymi odebrać ci miasto. - złapał ją za ramię - Alice, pamiętaj, że ci zawsze pomogę.
- Dobrze cię mieć przy swoim boku. - szepnęła ledwie się uśmiechając. Po zabiciu Sharon, prowadziła wojnę ze swoimi rodzicami o miasto. Mrok pochłoną ją całkowicie. Nic już nie zostało z dawnej Alice. Zamykając oczy przypominała sobie wczorajsze popołudnie. Stała w ogrodzie Tylera. Jej rodzice sądzili, że da się zwabić w pułapkę., jednak się przeliczyli. Po kilku wymianach zdań z rodzicami, zaczęli walczyć.
- Jesteśmy twoją rodziną. - wysapał David między kolejnym ciosem.
- Ja nie mam rodziny, ani rodziców! - krzyknęła i magią zabrała ojcu miecz. Jednym szybkim ruchem wbiła mu go prosto w serce. Po okolicy rozniósł się krzyk Snow...
Otworzyła oczy, nic ją nie ruszało. Wspomnienie zabicia ojca, było tylko czymś mało znaczącym. Pokochała mrok, nie liczył się dla niej nikt, poza nią.
Pokój szpitalny
Promienne słońce powoli rozświetlało pomieszczenie. Aparatury dźwięczały co kilka sekund, dając znać o stanie leżącej na łóżku dziewczyny. Chłopak patrzył na nią siedząc w fotelu, trzymał ją za rękę, myśląc o tym, by otworzyła w końcu oczy. Jeszcze wczoraj walczyli z Sharon i wygrali. Moc Sharon wsiąkła w sztylet, a jej ciała już nie odnaleźli.
- I jak z nią? - chłopak odwrócił głowę do wchodzącego przyjaciela.
- Chyba, lepiej, ale się nie budzi. - westchnął pocierając jej dłoń.
- Nie musiałeś siedzieć, całej nocy z moją siostrą. - spojrzał z uśmiechem na Alice.
- Ale wiesz, że bym się nigdzie nie ruszył. - odpowiedział mu ściskając bardziej jej dłoni.
- Dobrze, że jesteś wampirem, bo byś pewnie zrobił wielką awanturę tej pielęgniarce. - obaj nie mogli się powstrzymać od śmiechu.
- A tu co tak wesoło, czy ona już...? - wchodząca Snow nie skończyła mówić, tylko patrzała na Alice smutnym wzorkiem, a Damon i Will odwrócili w jej kierunku głowy.
- Jeszcze nie. Mamo, spokojnie, obudzi się. - próbował podnieść ją na duchu.
Snow usiadła obok niego, przechyliła głowę w bok przypatrując się jej szyi.
- Mamo? - Will poczuł jej nie pokój. Snow zbliżyła się do jej szyi i odsłoniła ją nie co. Szyja Alice była przyozdobiona z jednej strony czarnymi plamkami, a w niektórych miejscach wytworzyły się gule, które pod dotykiem się zaczęły przemieszczać.
- To nie przez urazy głowy się nie budzi, tylko przez jakieś zaklęcie. - spojrzała na nich - idę po Merlina, może on coś będzie wiedział. - wyszła szybkim krokiem zostawiając ich. Cokolwiek to było, to na pewno nic dobrego.
Na korytarzu szpitalnym siedziała Caroline. Nie tylko Alice tamtego wieczoru dostała poważniejszych obrażeń. Bonnie, która wtedy połączyła się ze swoimi przodkami, leżała dwie sale dalej od Alice. Magia, którą użyła do pokonania Sharon, była zbyt duża. Jej ciało tego nie wytrzymało. Do siedzącej blondynki dosiadł się Enzo. Nie podniosła wzroku, on chwilę na nią popatrzył i uścisnął jej rękę. Ona po chwili oparła się o jego ramię, przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.
- Jak z nią? - spytał cicho, nie odpowiedziała. Zamknęła oczy. Objął ją mocniej ramieniem. Trwali tak w ciszy przez kilka chwil. W końcu się poruszyła i ustała naprzeciwko niego.
- Niby jest lepiej. - powiedziała w końcu - jak na razie śpi.
- Skoro jest lepiej, to nie musisz tutaj siedzieć. - gdy tylko to powiedział to blondynka zgromiła go wzrokiem - Mówię tylko, że możesz pójść się przespać. Chodź, odprowadzę cię. - skończył mówić i wstał.
- Od kiedy się o mnie troszczysz? - skrzyżowała ręce.
- Nie, to nie. - zrobił kilka kroków , jednak się zatrzymał i na nią spojrzał, a potem szedł dalej. Ona nic nie mówiąc ruszyła za nim, zrównała krok z jego chodem. W kompletnej ciszy, dała się mu odwieźć do domu.
Pokój Alice w domu Tylera
Merlin, gdy tylko zobaczył Alice postanowił zabrać ją do domu. Poruszała się nieznacznie na łóżku. Damon wraz z Willem i jego rodzicami stali i czekali na werdykt czarodzieja. Pokręcił głową cicho szepcząc jakieś zaklęcie, ręce miał wyciągnięte nad ciałem Alice.
- Ktoś majstrował przy niej magią. - powiedział w końcu, prostując się.
- Jak to ktoś majstrował? - spytała Snow.
- Ktoś rzucił zaklęcie, a te gule świadczą o wprowadzeniu umysłu w inną rzeczywistość. Jak dotąd nie spotkałem się z czymś takim.
- Ktoś daje jej wykreowane wydarzenia, tylko w jakim celu? - Will usiadł obok siostry na łóżku.
- Obawiam się, że dowiemy się tego niedługo. - Damon mówiąc to nie oderwał ani na moment wzroku od ukochanej.
- Po zabiciu Sharon, gdy nastała jasność to straciliśmy przytomność na nie wiadomo ile czasu. - zaczął David spoglądając na Snow, ona od razu zrozumiała co chciał powiedzieć. To w tym czasie, ktoś musiał rzucić na nią zaklęcie.
- Najważniejsze, to czy dasz radę ją obudzić? - wampir zwrócił się do czarownika. Ten zaprzeczył głową.
- Jak na razie, nie wiem jak ją obudzić, ale będę szukał sposobu.
Zniknął nim powiedzieli choć słowo. Firanka przy oknie poruszyła się w rytm wiatru. Powieka Alice ledwo drgnęła, a zegar wybił dokładnie południe. Nie było słychać nic, prócz oddechów, bijącego zegara i cichego szmeru wiatru.
Mystic Grill
Tyler wszedł do baru, minął kilka osób i doszedł do zaplecza, gdzie natknął się na Matta. W jego myślach, co jakiś czas wtrącała się długonoga nowo poznana blondynka. Jenak raz na jakiś czas przypominał sobie związek z Caroline. Coś się kończy, aby coś mogło zacząć. - pomyślał roztargniony.
- Hej, skończyłeś już? - zaczepił niebieskookiego.
- Tak, teraz nie muszę tyle pracować. Mam nową zmienniczkę. - Tyler spojrzał na niego, a ten tylko kiwnął głową w pewnym kierunku. Spojrzał tam i zauważył Liv, która właśnie wchodziła za barek. Była ubrana w roboczy uniform baru, miała włosy spięte wysoko, które lekko wychodziły po bokach. Uśmiechnął się pod nosem pożegnał przyjaciela i usiadł naprzeciwko niej.
- Podać coś? - przewróciła oczami, na co on się zaśmiał.
- A można coś słodkiego? - cmoknął ustami w jej stronę, a ona zacisnęła swoje w cienką linijkę.
- Zapomnij, pocałunki nie tutaj... - przerwał jej.
- Ale ja chciałem ciastko. - wskazał palcem na ciastka na szklanym talerzyku, przykryte przezroczystą pokrywką. Z pochmurną miną nic nie mówiąc nałożyła mu jedno na talerzyk i postawiła przed nim. W jego obecności czuła jak krew w jej żyłach zaczyna się gotować. Bardzo chciała, żeby już zniknął z jej oczu.
- Coś jeszcze?
- Nie, to wszystko. - nie dotknął wcale ciastka. Wzrok cały czas miał wbity w blondynkę, a ona udawała, że tego nie widzi. Pracowała normalnie, chociaż ją to bardzo irytowało. Nalała kawy dla jakiegoś starszego mężczyzny, uśmiechnęła się do niego i zebrała przyniesione szklanki. Ustawiła je na jednej tacy i i postawiła je obok innej tacy z brudnymi naczyniami. Po czym się odwróciła do Tylera, który powoli jedząc ciastko, dalej się jej przyglądał.
- Czego?! - nie wytrzymała, była cała podirytowana. Wiedziała, że w tej pracy powinna trzymać nerwy na wodze, ale tym razem nie dała rady.
- Masz coś tutaj. - wskazał na usta, a ona je przetarła, jednak on pokręcił głową - Masz kwaśną minę.
Uśmiechnął się, a ona ledwo się powstrzymała przed strzeleniem mu w twarz.
- Możesz dać mi spokój i z łaski swojej, przestań się na mnie gapić!
- Nie mogę.- wsadził do swoich ust kolejną łyżkę z kawałkiem ciastka.
- Brian? - Liv krzyknęła do wysokiego chłopaka, który zbierał zamówienia, po chwili się odwrócił. - zamienisz się?
- Jasne - podszedł szybkim krokiem do baru - z wielką chęcią. - dodał szczerząc zęby.
Blondynka z uśmiechem odstąpiła mu swoje miejsce przy barku. Rzuciła zwycięskie spojrzenie Tylerowi i z ulgą poszła zbierać zamówienia.
Las
Ptaki ćwierkały dość głośno, a tego dnia wiał chłodny wiatr. Regina prowadziła Hooka i Davida, którzy szukali jakiegokolwiek śladu pozostałości magii Sharon, która została wchłonięta przez sztylet. Hook wolałby być teraz z Alice, wiedział, że cały czas przy niej siedzi Damon, ale chciałby jakoś zyskać w oczach jej ojca. Postanowił jemu pomóc. Regina próbowała namierzyć sztylet zaczynając od miejsca walki z Sharon.
- Mógłbyś w końcu mi zaufać. - powiedział Hook idąc dalej za Reginą i zerknął na ojca Alice.
- Tobie? Raczej dam się zabić niż ci zaufam. - odpowiedział mu sucho David nawet na niego nie patrząc.
- Co mam jeszcze zrobić, żebyś mi zaufał? - David na niego spojrzał i się zatrzymał, to samo zrobił jego rozmówca.
- Zostawić moją córkę w spokoju. - ruszył przodem, a po chwili za nim Hook.
- Musiałbym oszaleć. - mruknął, przeszli tak kawałek, ale zaraz po chwili o mało by wpadli na Reginę, która gwałtownie ustała.
- Co się dzieje?
- Nic, tylko zgubiłam trop.
- Znowu, co z ciebie za czarownica. - burknął Hook,a ona obrzuciła go spojrzeniem, które świadczyło o chęci zabicia. Stali dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej stracili ślad. To mogło znaczyć, że sztylet został przez kogoś zabrany, przez kogoś kto używając magii, zatarł ślady albo sztylet po śmierci Sharon zniknął na zawsze.
Jadalnia Mikselson
Na stole stała butelka wina i cztery kieliszki. Jednak tylko trzy z nich były napełnione. Cisza unosiła się w powietrzu,a trójka rodzeństwa Mikelson wpatrywała się w napełnione naczynia. Elijaha jako najstarszy z nich próbował przekonać młodsze rodzeństwo do wyjazdu razem z Klausem. Nick chciał odzyskać swoje miasto, uważał, że należy tylko do ich rodziny i nie miał zamiaru oddać go bez walki.
- Ja jadę. - powiedział najstarszy upijając łyk wina.
- Elijaha, a co jeśli przez niego kolejny raz zostaniemy oddzieleni, jak kolejny raz nas zdradzi. Rozumiem, że jest zły na Marcela, ok, ale jest w takim stanie, że może nas sprzedać by tylko odzyskać miasto. - Rebecka powiedziała to jednym tchem patrząc na brata. Kol jak na razie siedział cicho, nie odzywał się ani jednym słowem.
- Wiem, ale bez nas nie wygra. W każdym razie, ja jadę. - odpowiedział najstarszy kończąc stanowczo.
- Ok to ja też. Nie pozwolę, żeby coś ci się przez niego stało. - gdy blondynka skończyła mówić to starszy się uśmiechnął. Najmłodszy prychnął i wypił cały kieliszek. Elijaha spojrzał na niego krzywo.
- No co?! Nie mam zamiaru robić tego co oczekuje Nick!
- Szkoda, to znaczy, że oddasz, że dasz zebrać komuś nasze miasto. - usłyszeli za sobą głos Klausa, który pewnym krokiem wszedł do pomieszczenia.
- Nie oddaje. - warknął Kol wpatrując się w brata tępym wzrokiem.
- To pojedziesz z nami, Elijaha to na pewno jedzie, żebym nie zrobił głupot. - zerknął na siostrę i już wiedział, że ona też jedzie. Potem spojrzał na najmłodszego, który zawsze się buntował. Kol nic nie mówiąc wstał z miejsca i już po chwili wchodził na górę po schodkach.
- Wyruszamy o 9. - usłyszał za sobą cichy głos Klausa. Najmłodszy nigdy nie lubił się podporządkowywać,a tym bardziej Klausowi, który był z nich najbardziej nie przewidywalny.
Dom Caroline
Elena siedziała z Caroline i rozmawiały już jakąś godzinę. Głównym tematem była Bonnie i Alice, o które się obie martwiły. Blondynka przykurczyła nogi siedząc na kanapie. Trzymała w dłoniach kubek lodów, które jadła powoli. Elena patrzyła na nią z lekkim uśmiechem.
- No, co? - spytała blondynka mając lody w buzi.
- Nic, nic. Przecież nie przeżywasz tego rozstania to po co jesz te lody.
- Dla reguły, zerwałam to jem lody. - pokazała jej język, jednak zaraz mina jej zrzedła.
- Co jest?
- Jednak to przeżywam. - brunetka w ciszy ją objęła mocno. Po chwili usłyszały ciche pukanie do drzwi, zanim jednak, któraś z nich zdążyła je otworzyć, zobaczyły w progu salonu Bonnie. Dziewczyny były zaskoczone widząc ją, ale nie pytając o nic się przytuliły. Trwały w takim uścisku jakąś chwilę.
- Kiedy się obudziłaś? - spytała w końcu brunetka.
- Jakieś dwie godziny temu. Wypuściliby mnie pewnie za parę dni, gdyby nie Enzo. - usiadły na sofie.
- Co do tego ma ten głupek?! - odparowała nagle blondynka.
- Zauroczył lekarzy i oto jestem. Po co te lody? - spytała mulatka zerkając na stolik, a one się tylko zaśmiały. Cieszyły się, że w końcu mogą być razem. Całą noc spędziły na pogaduszkach jak za starych czasów, przekrzykując się wzajemnie.
Ulice Mystic Falls
Elena z samego rana wyszła od przyjaciółki. Powoli szła drogą do domu, ale nagle zaczęła czuć, że coś podąża jej śladem. Odwróciła się i rozejrzała uważnie, jednak nic nie zauważyła. Nie widziała nikogo w pobliżu, żadnej żywej duszy. Uspokoiła się i szła dalej, jednak po kilki krokach usłyszała trzask łamanej gałęzi. Starała się uspokoić i zerknęła za siebie. Nic nie zauważając przyspieszyła kroku. Znowu poczuła, że ktoś za nią jest. Gwałtownie przyspieszyła, biegła przed siebie, pokonując liczne zakręty. Jej oddech przyspieszył do granic nie możliwości. Dosłownie czuła jak coś ją chwyta, zauważyła na rękach czarną mgłę, odwróciła głowę i zderzyła się z kimś. Odskoczyła gwałtownie, łapiąc oddech. Przed nią stał Stefan, dopiero zauważyła, że stoi koło domu.
- Ktoś cię atakował? - trzymał ją za ramiona i przyglądał jej się uważnie.
- Nie, ja... - spojrzała za siebie ciągle dysząc. - nic mi nie jest.
- Na pewno? - martwił się o nią.
- Tak, zdawało mi się. - pokręciła głową i weszła pomału do domu. Stefan chciał, żeby się uspokoiła, należało im się wolne. Spakował kilka rzeczy i razem z Eleną wsiadł do auta, jechali do domku nad jeziorem cicho rozmawiając. Po jakieś godzinie stała na kładce patrząc na spokojną wodę jeziora. Po chwili poczuła dotyk na swoich odkrytych ramionach. Odwróciła powoli głowę i zobaczyła uśmiechniętego Stefana, który objął ją w pasie.
- Nareszcie spokój i cisza. - wyszeptała całując go w policzek.
- Tak. - cicho jej przytaknął, czując jej wtulające się ciało. Elenę dalej prześladowało poczucie, że ktoś się jej przygląda, ale nie dawała tego po sobie poznać. Miała nadzieję, że się myli, że tylko jej się to wydaje.
Damon
Siedziałem przy niej non stop. Trzymałem ją za rękę, palcem przeczesałem jej kosmyk włosów za ucho. Zdałem sobie sprawę, że dawno nie jadłem. Czułem rosnący głód, ale nie chciałem iść zapolować. Poruszając się z moją nadnaturalną szybkością, zszedłem do kuchni. Stałem parę chwil przed lodówką, zastanawiając się czy aby na pewno tego chce. Wiedziałem, że wilczek przetrzymywał parę woreczków krwi u siebie dla Caroline.
Pragnąłem świeżej tętniącej krwi, ale jednak wziąłem ten woreczek i wróciłem na górę. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na trzymany w ręce woreczek z krwią. Moja mina natychmiast zrzedła, ale rozerwałem zębami folie i zacząłem pić. Płyn był nie wyobrażalnie ohydny, ledwo udawało mi się to pić. Krew zwierzęca. Jednak już po paru większych łykach poczułem ulgę, mój głód się zmniejszał. Wypiłem krew i wyrzuciłem woreczek. Wreszcie czułem się spokojniej, byłbym bardziej, gdyby ona się obudziła.
Wyglądała jakby spała ze zmęczenia. Tak bardzo chciałem by się ze mną droczyła albo skopała mi tyłek. Położyłem się obok niej na łóżku. Przypomniałem sobie chwilę z nią, od początku jak się tu zjawiła. Zerknąłem w lustro stojące obok łóżka, odbijało się w nim widok z okna. Nagle zobaczyłem czarny cień w lustrze, zerwałem się szybko i wyjrzałem za okno. Jednak nic nie było. Stefan mnie ostrzegał, że Elena coś czuła dziwnego. Cały czas byłem napięty i gotowy do walki. Położyłem się znowu, lecz tym razem patrząc stale w okno.
Dom Bonnie
Regina razem z Bonnie przeglądały różne księgi. Regina uczyła się przy okazji nowych zaklęć z tego świata. Wiatr, który wpadł przez otwarte okno, podwiał parę kartek. Obie użyły swoich mocy do złapania ich. Uśmiechnęły się do siebie.
- A broszka Alice, nie może jej obudzić? - mulatka spytała Reginy.
- Niestety, Merlin już tego próbował. - mruknęła czytając dalej.
Mulatka natomiast, gdy skończyła przeglądać jedną z ksiąg, odłożyła ją i przyszykowała wszystko by połączyć się z babcią. Jak była gotowa to zaczęła wymawiać zaklęcie i zamknęła oczy. Regina zaczęła się jej przyglądać uważnie, w pewnym momencie Bonnie drgnęła. Zobaczyła przed sobą babcię, była w tym samym pokoju, ale wszystko było rozmazane.
- Mamy mało czasu kochanie. - powiedziała.
- Wiesz coś może, jak znaleźć sztylet z... - nie skończyła.
- Nie wiem kto, ale osoba o dużej magii musiała go wziąć. Duchy mówią, że ten mężczyzna był więziony i w momencie walki z Sharon wytworzyliście mu potrzebne przejście.
- A co z Alice? Jak ją możemy obudzić? - pytała dalej mulatka widząc, że duch jej babki blednie.
- Sztyle.. - ale już nie dokończyła, zniknęła. Bonnie czuła, że sztylet ma coś wspólnego z obudzeniem Alice. Spojrzała na Reginę i jej wszystko powiedziała. Musieli odzyskać sztylet, to był jedyny punkt zaczepienia w tym momencie.
Nowy Orlean
W samochodzie było bardzo duszno. Pierwotni jechali już parę godzin, najmłodszy siedział z tyłu i zerkał w lusterko patrząc na Klausa, który prowadził. Klaus czuł jego spojrzenia, ale był cierpliwy, wiedział, że Kol nie jest do niego przekonany, po tym jak ich zasztyletował. Po kilku godzinach jazdy, w końcu dotarli do miasta. Wysiedli po kolei z auta. Przez miasto przechodziła jakaś parada. Muzycy grali idąc, każdy był uśmiechnięty. Skierowali swoje kroki do pobliskiego baru. Mieszkańcy patrzyli ciekawie na nowo przybyłych gości.
- Nicklaus Mikleson! - usłyszeli za sobą. Gdy tylko się odwrócili zobaczyli idącego w ich kierunku ciemnoskórego mężczyznę.
- Marcel. - powiedział z wyższością Klaus.
- I jak widzę, braciszek jednak ci doniósł. - oczy Marcela zwęziły się patrząc na Kola.
- Ciebie też miło ponownie widzieć. - mruknął Kol, który już się gotował do walki. Jednak Nick go powstrzymał.
- Może oprowadzić was po moim królestwie. - na te słowa krew w żyłach Klausa zaczęła się gotować. Był dla niego jak przybrany syn, a teraz go okrada. Chciał mu zetrzeć ten uśmiech z twarzy, jednak się powstrzymał. Trzymał nerwy na wodze.
- Oczywiście. - tylko tyle powiedział i się uśmiechnął. Czym zdziwił swoje rodzeństwo, które sądziło, że zrobi jedną wielką bijatykę. A on jest potulny jak baranek. Klaus chciał, by Marcel mu zaufał, a potem przejąć z powrotem swoje królestwo.
Alice
Stałam po środku salonu, który należał do Salvatore. Nie było w nim nikogo, tylko ja. Czułam coraz większą moc z każdym dniem. Kai powiedział mi, że mogę mieć co tylko chce. Czułam rosnącą we mnie energię, zerknęłam w szklaną komodę. Zauważyłam czerwony błysk, który pochodził z moich oczu. Nie wiedziałam co to, ja tak nie potrafię.
- Jesteś już gotowa. - usłyszałam cichy szept, lecz nim się odwróciłam poczułam jak kręci mi się w głowie. Kucnęłam przy fotelu, przez moją głowę przechodził taki huk jak podczas wojny. Było za gorąco, rozpięłam guziki bluzki. Kurczowo trzymałam rękę zaciśniętą na oparciu fotela, łapałam oddech raz po raz, czując, że zaraz się uduszę.
Ciemno.
Głośno.
Zimno.
Co się dzieje...
Kolejny huk.
Bicie serca...
Nie mojego serca...
Dom Tylera
W salonie siedziała Snow, David, Merlin razem z Willem, którym Regina i Bonnie mówiły o sztylecie. Siedzieli przy stole i omawiali plan znalezienia go. Po kilku minutach zszedł do nich Damon, który był już bardziej spokojny o Alice. Regina wykonała z Bonnie zaklęcie ochronne domu.
- Damon, potrzebujemy broszki Alice, pomoże nam w szukaniu sztyletu. Merlin powiedział, że jego moc może nam pomóc. - zerknęła na czarodzieja.
- Jest u mnie w domu. - powiedział nie chętnie. To oznacza, że będzie musiał wyjść z domu i zostawić Alice. Jednak musiał to zrobić, więc nie mówiąc nic więcej wyszedł z domu. Merlin zerknął ponownie na Bonnie, która po chwili też na niego zerknęła. Uśmiechnęła się lekko, poczuła jak robi jej się gorąco, odwróciła wzrok lekko speszona. Merlin czuł się trochę przybity, ponieważ nic nie znalazł, żeby obudzić przyjaciółkę. Miał nadzieję, że moc zawarta w sztylecie nie tylko otworzy portal, ale też obudzi Alice. Usłyszał jakiś szmer dochodzący z oddali, powoli odwrócił głowę. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Do salonu weszła Alice, ustała patrząc na nich. Po chwili już wszyscy na nią patrzeli z otwartymi ustami. Snow czuła ogromną ulgę, aż spłynęła po jej policzku łza. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć lub wstać, do domu wszedł Hook, który jak tylko ją zobaczył to od razu ją przytulił. Jednak ona nie odwzajemniła, tylko stała. Odsunął się od niej po chwili, a jej rodzice podeszli też chcieli ją przytulić, ale ona się cofnęła. Snow i David nagle się zatrzymali przyglądając się jej uważnie.
- Alice, wszystko dobrze? - spytała ją matka.
- Kim jesteście? - spytała przyglądając się im. Nagle poczuła ostre ukłucie w głowie, krzyknęła głośno i ciężko dysząc wybiegła z domu. Nie zdążyli jej powstrzymać. Biegła przed siebie, aż w końcu ból ustał. Zatrzymała się dopiero przy placu zabaw dla dzieci. Usiadła na ławce, czuła się zagubiona, nie wiedziała co się dzieje. Dzieci bawiły się wyrywając sobie zabawki. Przyglądała się im uważnie,a w głowie miała pustkę. Nie wiedziała co dalej. Przesiedziała jeszcze tak chwilę i ruszyła w kierunku powrotnym. Nie wiedziała jak, ale po chwili znalazła się przed domem, skąd słyszała rozmowę osób, które przed chwilą widziała.
- Alice? - słysząc ponownie te imię odwróciła głowę w tamtym kierunku. Zobaczyła idącego w jej kierunku chłopaka o niebieskich oczach. Miał szeroki uśmiech, przez co w jego policzku wytworzyły się słodkie dołeczki. Ona stała tak bez ruchu, coś w jej umyśle mignęło jakby jakaś myśl, ale to było tylko mignięcie. Gdy do niej podszedł objął ją w talii i spojrzał w oczy.
- Myślałem, że już cię nie odzyskam. - wyplątała się z jego objęcia.
- Przepraszam, nie wiem kim jesteś. - jego mina natychmiast zrzedła. Miał nadzieję, że to tylko jej żart, ale ona wyglądała na zdezorientowaną. Zrobiła krok w tył, a potem uciekła do domu, zostawiając za sobą zszokowanego Damona. Wbiegła na górę unikając wszystkich, słyszała krzyki, ale była na nie głucha. Zamknęła się w pokoju, patrzyła na swoje odbicie w lustrze.
Bardzo chciała cokolwiek wiedzieć, cokolwiek pamiętać. Uspokoiła oddech i stała nie ruszając się. Nagle jej usta przybrały uśmiechu, ale to był bardziej złowieszczy uśmiech. W lustrze było widać wokół jej ciała czarną mgłę, a na jej ciele czarne macki, które ją trzymały przy sobie. Oczy zaiskrzyły się czerwienią. Na jej ciele nie było nic widać, jedynie odbicie ukazywało czarne macki. Jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, a z ust wydobył się cichy śmiech.
`````````````````````````````` ****** ``````````````````````````````````
Witajcie, tym razem mam tylko jedną informację do zakomunikowania. Jak zauważyliście w pewnych momentach, tzn. w np. nazwie miejsca gdzie się dana akcja dzieje, jest widoczny kolor czerwony. Kolor oznacza miejsce innego czasu, a raczej innej rzeczywistości. Ale pewnie to ogarnęliście :) więc piszę tylko tak, żeby coś napisać. I dla tych co nie skumali, rozdział poprzedni czyli 17, cały rozgrywał się w umyśle Alice oraz początek rozdziału 16. Od nowego rozdziału postaram się więcej pisać o pierwotnych i możliwe znowu o Nibylandii. To do następnego rozdziału, który będzie nie długo.
Dziękuje za pilnowanie i zwracanie uwagi na szczegóły czy nie dociągnięcia, Szymonowi s ;)